Rozdział 11

190 24 52
                                    

Nadszedł ten czas. Ta godzina, która mroziła krew w żyłach Minta przez cały dzień, gdy o niej myślał. 18:00. Chłopak szedł najwolniej jak tylko mógł w stronę wyjścia na zewnątrz. Wcześniej, do jego pokoju wszedł uzbrojony i gotowy do obrony Nathaniel, który nauczył się już, że tam gdzie przebywa Summer i Mint, nie można wchodzić nieprzygotowanym. Także, chłopak, przyszedł w pełnej zbroi i kilkoma nożami. Był wściekły, gdy okazało się, że Mint był zajęty czytaniem i nie miał zamiaru go atakować.

-I cała moja robota na marne - powiedział Nathaniel, opuszczając broń.

Powiedział, że ktoś kazał mu zaprowadzić Summer do głównej sali, gdzie mieli pomóc nauczycielom, wiec nie będą mogli zobaczyć jak Mint Rozkłada Skrzydła. To go przeraziło. Nie dość, że zaraz będzie skakał prosto w paszczę śmierci, to jeszcze będzie tam sam skazany na łaskę Connora.

Wlekąc nogi po podłodze, w końcu dotarł do wyjścia, gdzie czekał na niego Marton.

-Hej - powiedział z entuzjazmem.

-Hej - wymamrotał przygnębiony Mint.

-Nie Martw się. Wszystko będzie dobrze!

-Ta, łatwo mówić - wyszli na zewnątrz i stanęli pod ścianą budynku - To nie ty idziesz na pewną śmierć.

Ruszyli w stronę drzewa i Connora, który pod nim stał.

-Nie ważne. Gdzie Summer i Nathaniel? - spytał Marton, robiąc minę, której Mint nie rozumiał.

-Poszli do głównej sali. Mają tam w czymś pomóc - odpowiedział z żalem.

Nie dostał odpowiedzi. Podeszli do dyrektora, który był szczerze szczęśliwy.

-No. Chyba już odpocząłeś? - spojrzał na twarz Minta, potem na jego zabandażowaną rękę - Jeszcze to nosisz?

Przejechał paznokciem po gipsie, który rozpadł się pod jego dotykiem. Mint myślał, że gdy ruszy ręką, jego ciałem wstrząśnie dreszcz bólu, ale tak się nie stało. Mógł swobodnie nią poruszać bez najmniejszych konsekwencji.

-Ale... myślałem, że jest złamana - powiedział Mint zdziwiony.

-Była złamana - poprawił go dyrektor - Antres są silniejsze od normalnych ludzi, dlatego po tym upadku, to było najpoważniejsze obrażenie, w czasie, gdy zwykły śmiertelnik miałby całe ciało w strzępach. Gojenie u nas, też trwa o wiele krócej.

Mint pokiwał głową i popatrzył na drzewo. Cieszył się, że nie będzie musiał wspinać się po tej drabinie używając tylko jednej ręki.

-Na co czekasz? - spytał z uśmiechem Connor - Rozłóź je.

Mint pobladł. Tego się nie spodziewał, a po twarzy Martona, wywnioskował, że on także. Rzucili sobie nawzajem przerażone i proszące o pomoc spojrzenia, ale żaden nie wiedział co zrobić.

-Eee... nie przywykłem jeszcze do tego... może... mógłbym jednak skoczyć? - wskazał drżącą ręką szczyt drzewa.

Connor przez chwilę był zmieszany, ale po chwili uśmiechnął się ponownie.

-Jasne. Nie obchodzi mnie jak, masz poprostu mi to pokazać - oznajmił.

Mint cieszył się, że dyrektor miał dobry humor. Odwrócił się i zaczął wspinać. Miał chwilę, by się zastanowić. Tak bardzo, pochłonęły go myśli o sposobie w jaki spróbuje polecieć, że nie zorientował się, gdy doszedł na szczyt.

Stanął na krawędzi i wziął głęboki wdech. Zgiął kolana i zacisnął ze strachu oczy. Już prawie się odbił od podłoża... prawie skoczył... prawie...

W Paszczy SmokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz