Rozdział 25

135 13 7
                                    

Minął tydzień. Mint opanował już technikę chodzenia za pomocą protezy, a nawet biegania. Nie zajęło mu to dużo czasu, jakieś 2 dni. Resztę czasu spędził, tak jak reszta, na trenowaniu obrony i walki, ćwiczeniach fizycznych itd.

Chłopak siedział opierając się o pień drzewa. Nie miał pojęcia dlaczego w środku zimy było tak gorąco, ale spokojnie mógł siedzieć na krótki rękawek. Miał na sobie szary, luźny t-shirt i czarne szorty podwinięte do kolan. Szyję miał zawinietą bandażem by zakryć obrożę, pod pretekstem, że zranił się w czasie ćwiczeń. Na nogach miał ciemne buty, które pozwalały mu na ciche poruszanie się po różnych terenach. Chłopak nie musiał zakładać buta na protezę, ale wołał to zrobić. Czuł się wtedy lepiej, jakby jego noga wciąż tam była. Mimo, że sztuczna była zrobiona bardzo dokładnie i sprawowała się świetnie, nie lubił na nią patrzeć.

Mint wystawił przed siebie dłoń i spróbował sprawić by stanęła w płomieniach. Niestety jak zwykle ogień obiął także jego ramie. Chłopak westchnął i siłą woli zgasił swoją rękę. Nie potrafił jeszcze tak dobrze używać tej zdolności. Rozpalenie ognia było prościzną, tak samo zgaszenie... ale sprawienie by płomienie zapaliły tylko ten obszar, który chciał... to było bardziej skomplikowane.

-Wciąż próbujesz? - Mint usłyszał kpiący głos.

Podniósł głowę i napotkał twarz Nathaniela. Byli podobnie ubrani, bo tylko takie rzeczy mieli ze sobą.

Mint pokiwał głową i rozejrzał się po polanie.

-Gdzie reszta? - spytał.

-Poszli do magazynu - usiadł obok chłopaka, opierając się o ten sam pień.

Nie odzywali się do siebie przez pierwsze kilka minut. Mint był zdziwiony, że Nathaniel zaszczycona go swoją obecnością, ale wiedział, że gdyby powiedział to na głos, nie skończyło by się to dobrze.

-Nie przepadam za tobą - Nathaniel przerwał ciszę.

-Na serio? - spytał Mint z sarkazmem - Nie zauważyłem.

-Aczkolwiek, nie uważam byś był idiotą - kontynuował, ignorując chłopaka - Jesteś inteligentny... i lojalny, więc cie szanuję. Gdybyś wtedy nie zwarł pośladów i się nie ogarnął, Summer zginęłaby z twoich pazurów.

Mint nie odpowiedział. Nie lubił wracać do tego co się stało, gdy stracił nad sobą kontrolę.

-Dlaczego mi to mówisz? - Mint uniósł brew. Nie patrzyli na siebie, oboje spoglądali w dal.

-Żebyś był tego świadomy.

Mint pokiwał głową.

-Ostatnio jednak zauważyłem, że twoje IQ staje niższe z każdą godziną od tamtego... wypadku - Nathaniel z prędkością światła przyłożył swoją dłoń to szyi Minta, zerwał z niej opatrunek i odchylił lekko obroże. Chłopak wydał z siebie syk bólu i wyrwał się z uścisku towarzysza, który zacmokał z dezaprobatą - Poziom brutalny? - wyjął z kieszeni swój pilot, nie spuszczajac wzroku z oczu Minta - Jesteś chory? Bo coś ci ostatnio odwala.

-Skąd wiedziałeś...? - zaczął Mint. Nathaniel przewrócił oczami.

-Proszę cię... ja też mam pazury i potrafię odkręcić dolne wieczko.

-A inni... czy oni też...?

-Czy wiedzą? Connor napewno. Summer i Marton jak na razie tańczą jak im zagrasz i nic nie podejrzewają.

Mint westchnął. Ponownie zapanowała pomiedzy nimi cisza. Nie była jednak niezręczna. Oboje po kilku minutach takiego siedzenia, stwierdzili, że w sumie to dobrze się czują w swoim towarzystie, kiedy milczą.

W Paszczy SmokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz