"Niedziela", pomyślał. "Będę sprawdzany z tego co umiem".

Kiedy tylko te zdania pojawiły się w jego głowie, rozległo się pukanie do drzwi. Chopak podniósł się i podszedł otworzyć.

-Idziemy - powiedziała Summer, gdy ujrzała Minta.

-Ciebie również miło widzieć - burknął i ruszył za nią korytarzem.

Wyszli z budynku, co było zmianą dla niego. Od ponad tygodnia nie wychodził poza szkołę i zimny wiatr, który uderzył w jego twarz, zaraz po wyjściu, trochę go zaskoczył. Kompletnie zapomniał, że jest końcówka jesieni. Rozejrzał się po okolicy. Okazało się, że wyszli z tyłu zamku, gdzie znajdował się dość spory teren, który w oddali przemieniał się w gesty las. Okazało się, że właśnie tam zmierzali. Jakieś sto metrów od gęsto osadzonych drzew, rosło jedno, samotne, nienaturalnie wysokie i szczupłe. Przy nim stali już Marton i Nathaniel.

-Nareszcie! - krzyknął pierwszy - Czekamy tu ponad 20 minut! Czy zdajesz siebie sprawę ile jest stopni?

-Pogoda jest idealna - odpowiedziała Summer, zmieniając temat - Mam nadzieję, że przyniesie szczęście. No, właź na górę - pospieszyła Minta, wskazując na drzewo.

Zamrugał dwa razy, ale nie odezwał się. Chłopak zauważył, że do pnia, są przybite stopnie, jak w drabinie. Niepewnym krokiem podszedł do nich i zaczął się wspinać. Prędko tego pożałował. Wydawało mu się, że szczeble nigdy się nie kończą. W połowie drogi zatrzymał się na kilka sekund i chciał spojrzeć w dół, ale stwierdził, że nie ma ochoty zwracać obiadu na osoby, które stały na dole. Nie miał pojęcia, po co wchodził na to drzewo, ale wiedział, że skoro Summer tyle razy wspominała o jego niezawodnym instynktcie, to nie miał powodów, by jej nie wierzyć.


Kiedy dotarł na szczyt, opadł na drewniane deski, które robiły za prowizoryczną podłogę. Podniósł się i ze strachem stwierdził, że nawet przy najmniejszym ruchu, gałąź niebezpiecznie się trzęsła. Stanął nieruchomo i nie miał pojęcia, co dalej. Spojrzał przed siebie i jego oczom ukazała się cała szkoła, jej teren i okolica. Wszystko wyglądało zniewalająco z takiej wysokości.

-Pięknie, prawda? - głos Summer rozległ się za Mintem.

Na drewnianej podłodze, nie było dużo miejsca, więc, gdy chłopak się do niej odwrócił, twarze mieli w odległości kilkunastu centymetrów. Dziewczyna była w smoczej postaci, a jej ogon opłatał pień. Chłopak się zarumienił, ale jego twarz szybko oblała fala zdziwienia. Przez tyle dni, na twarzy dziewczyny, widział jekiekolwiek emocje, zaledwie 3 razy, a teraz wydawało mu się, że jej policzki lekko się zaczerwieniły.

Potrząsnął lekko głową, by rozwiać te myśl i odwrócił się znowu w stronę szkoły.

-Tak - zgodził się - Ale nie rozumiem... po co tu przyszliśmy...

-Musimy sprawdzić, czego nauczyłeś się przez ten tydzień... - spojrzała w dół z ledwo widocznym smutkiem w oczach - Naszym celem jest sprawienie, byś Rozłożył Skrzydła. Pierwszy raz zawsze jest najgorszy, ale ty na szczęście masz już go za sobą. Teraz, twój instynkt powinien sam zareagować w czasie niebezpieczeństwa. Dużo sobie przypomniałeś. Może uda ci się za pierwszym razem...

-Zaraz... w czasie  j a k i e g o  niebezpieczeństwa? - spytał ze strachem, mimo że domyślał się odpowiedzi.

-W czasie spadania - przełknęła ślinę - Jeśli będziesz chciał, to ci pomogę - dodała bez nuty ironii.

Mint poczuł, że robi mu się niedobrze i jeszcze chwila, a pomoc będzie conajmniej zbędna. Na drżących nogach podszedł do krawędzi podłoża i spoglądając wciąż przed siebie, pokręcił głową.

-Nie... nie, poradzę sobie - powiedział, sam zdziwiony, jak przekonująco zabrzmiał.

Wiedział, że musi to zrobić, by przyszłość się spełniła. Wiedział, że tylko on jest wstanie to zrobić. Wiedział, że da radę.

Szybkim ruchem odbił się od desek i robiąc przypadkiem fikołka w powietrzu, zaczął spadać głową w dół. Z początku był lekko zdezorientowany, ale po chwili usłyszał krzyk Summer.

-Skup się Mint! Spróbuj poczuć dodatkowe kończyny! TO JEST MOŻLIWE!

Starał się. Starał się z całych sił przypomnieć sobie uczucie z dzieciństwa, gdy na drugi dzień nauczył się latać. Poczuł skurcz na plecach, za uszami i przy kości ogonowej. Był bardzo blisko. Zacisnął zęby i próbował dalej. Ale sekundy mijały, a chłopak niebezpiecznie zbliżał się w stronę ziemi. Kiedy dzieliło go kilka metrow od katastrofy, poddał się i zamykając oczy, pozwolił swojemu ciału uderzyć w podłoże.

Ostatnie co zapamiętał po straceniu całkowitej świadomości, to zapach krwi, ból na cały ciele i czyjeś przeraźliwie krzyki. Nie miał pojęcia, że należały one do zalanej łzami Summer, która nie zdołała go w porę złapać. Odwróciła na plecy nieprzytomnego chłopaka i zaczęła nim w panice potrząsać. Jej szloch tak zdziwił Martona i Nathaniela, którzy nigdy nie widzieli jej, ukazującej jakiekolwiek emocje, że nie bylo w stanie zareagować.

-Idioci!!! - wydarła się i zaczęła wykrzykiwać przekleństwa i obelgi pod ich adresem - WOŁAJCIE CONNORA!!!

Marton, który dopiero wtedy się ocknął, pobiegł szybko w stronę szkoły. Summer wciąż płacząc, przystawiła dwa palce do szyi Minta, by sprawdzić puls. Opuściła bezwładnie rękę i umilkła, tylko po to, by po kilku sekundach wrzasnąć na całe gardło.

Spojrzała na jego obojczyk, na którym miał bliznę w kształcie księżyca. Plamka świeciła intensywnie, łącząc się z prawdziwym księżycem, który oświetlał twarz Minta.

-Za późno - wyszeptała Summer ignorując znak na skórze chłopaka. Jej ciało przeszedł dreszcz bólu, który ścisnął jej gardło - Nie oddycha.

W Paszczy SmokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz