ROZDZIAŁ 65. TARAS Z WIDOKIEM NA GALAKTYKĘ

34 4 0
                                    


Pierwsza osoba, jaka przyszła mi do głowy o dziwo nie był Wapi, a Balbin. Wapi miał wrodzony talent opuszczania ciała, więc nie potrafił mnie tego nauczyć, za to Balbin uczęszczał na zajęcia więc był moim ostatnim ratunkiem.
Przecięłam pędem ulice Aurum i wpadłam do wnętrza uniwersytetu.
— BALBIN! — ryknęłam na całe gardło, a mój krzyk odbił się echem po całym budynku.
— Livid? — odparł mi Hanonim wychodząc z jednej z sal wycierając ręce o zakrwawioną szmatkę. Zapewne znów coś kroił.
— Gdzie jest Balbin?! — wypaliłam łapiąc Hanonima za ramiona.
— Nie mam pojęcia, chłopak kilka miesięcy temu rzucił studia. Od tamtego czasu go nie widziałem.
Zaklęłam pod nosem i wybiegłam z budynku. Poleciałam tam, gdzie zawsze mieszkał i załomotałam w drzwi.
— BALBIN, BALBIN! BŁAGAM! — krzyczałam waląc i kopiąc w drzwi. Dziesięć sekund później wysoki blondyn stanął w drzwiach. Uniósł brwi widząc mnie zdesperowaną przy swoich drzwiach i nie zdążył nic powiedzieć, bo wepchnęłam się do jego mieszkania od razu mówiąc, w czym rzecz.
— Nie interesuje mnie to, że rzuciłeś studia, masz mi w tej chwili powiedzieć jak opuścić ciało.
— Ale Livid... — zaczął więc wyjęłam sztylet.
— Wiem, że to podłe z mojej strony zmuszać cię do tego, ale przysięgam zrobię ci krzywdę, jeśli zaraz nie powiesz mi jak opuścić ciało. To sprawa życia i śmierci.
Balbin westchnął i wskazał przestronną kuchnię zawaloną taką ilością roślin, że światło lewo wpadało do środka przez duże okna.
— Od razu mówię, że robisz to na własną odpowiedzialność. — powiedział gmerając coś w szufladzie.
— Nie ważne!
— Oraz że nie daję gwarancji na opuszczenie ciała. Kilka razy próbowałem i nic prócz świadomego snu nie miałem.
— Zaczynajmy już — ponagliłam go — gdzie mam usiąść?
— Połóż się lepiej na stole. — Balbin wskazał na drewniany niski stół, na którym ktoś chyba wylał coś, co przypominało benzynę. Kompletnie nie zwracając na to uwagi położyłam się na wznak i czekałam co dalej.
— Znasz taki gatunek motyla, którego jaja wywołują świadomy sen? — spytał Balbin, wkładając strasznie wykrzywione okularu i wyciągając woreczek pełen dobrze mi znanych jaj.
— Tak, brałam je już kiedyś.
— Poważnie? Mogłaś rozmawiać z kimś, kogo spotkałaś w swoim śnie?
— Oczywiście! Dawaj je! — rzekłam donośnie i chwyciłam garść jaj śniących motyli i nie zaważając na protesty Balbina władowałam sobie wszystkie do buzi.
— Osobliwości, dziewczyny ty się już po tym nie wybudzisz! — krzyknął spanikowany Balin. — spróbuj je zwrócić!
Ale ja go nie słuchałam zamykając oczy i czekając co stanie się za chwilę. Z początku doleciał mnie dźwięk otwieranych drzwi i znajome głosy, ale nie otworzyłam oczu. Chciałam coś powiedzieć, sama nie bardzo wiedząc co, ale nie zdążyłam, bo zasnęłam. 

Obudziłam się we śnie. Inaczej tego nie można było nazwać. Nagle stwierdziłam, że śnię więc określenie „przebudzenia" jest tutaj jak najbardziej w punkt. Z początku wszystko było ciemne, ale gdy zapragnęłam cokolwiek zobaczyć, mrok rozwiał się i znalazłam się na podjeździe niskiego, ale pięknie ozdobionego pałacu. Było cicho, ciepły wiatr rozwiewał mi spocone włosy, a moje kroki nie wydawały żadnych niepotrzebnych dźwięków. Prowadzona jakąś nienazwaną siłą weszłam do środka doskonale wiedząc co znajdę w środku. Znałam ten pałac, bo byłam już w nim. Był to pałac pamięci Yaku.
Przecięłam pustą salę, w której to kiedyś Yaku posadził mnie jako sekretarkę i zagłębiłam się w liczne korytarze, gdzie trzymał wszystkie wspomnienia. Jednak nie czułam, że tak właśnie powinnam postąpić. Nie pisane mi było zaglądanie do wszystkich drzwi po kolei. Pragnęłam pójść tam, gdzie jeszcze nigdy nie byłam. Na drugą stronę pałacu.
Wspięłam się po szerokich schodach przepełniona spokojem i ciszą. Dywan tłumił moje kroki, a zapach, jaki rozsiewał się dookoła określiłam jako letni. Na drugim piętrze znalazłam korytarz prowadzący na wprost, a nie na lewo bądź prawo. Od razu ruszyłam nim by po kilku minutach wyjść na przestronny taras z widokiem na całą galaktykę. Dosłownie jakby spotkały się dwa światy. Rzeczywisty w postaci pałacu i wykreowany, czyli galaktyka. Podeszłam do murowanej barierki i oparłam o nią łokcie wzdychając z zachwytu.
— Pięknie tu prawda? — odezwał się nagle głos. Obróciłam się i zobaczyłam Yaku siedzącego na ławce opierając się o ścianę pałacu. Siedział w takim miejscu, że musiałam go nie zauważyć wchodząc na taras zachwycona widokiem. Teraz to się zmieniło, bo najpiękniejszy widok był właśnie przede mną. Puściłam się biegiem i padłam chłopakowi w ramiona po raz pierwszy od trzech lat mogąc go przytulić bez wyrzutów sumienia.
— Yaku. — szeptałam gładząc go po całym ciele, przyciskając do siebie, łkając i śmiejąc się na przemian.
— Liv, moja Liv. — śmiał się też mnie obejmując, tuląc swój policzek do moich włosów.
— Musisz ze mną wrócić, Yaku. — krzyknęłam biorąc go za ręce i ciągnąc do wyjścia. Chłopak jednak nie był taki skory.
— Ty tam umierasz, słyszysz. Musisz iść, Yaku! — znów go pociągnęłam, ale dalej stał w miejscu.
— Nic nie muszę Livid.
— Co? — zdziwiłam się czując narastającą panikę.
— Usiądź, pogadamy. — rzekł sam siadając na tej samej ławce co poprzednio.
— Ale... nie mamy czasu na pogadanki.
— Mylisz się. Czas nie ma znaczenia. Siadaj stęskniłem się. — ponownie poklepał miejsce obok siebie. Usiadłam dla świętego spokoju, ale siedziałam jak na szpilkach.
— Dawno cię nie było u mnie.
— O czym ty mówisz? Przecież nie opuściłam nigdy ciała.
— A twoja wizyta w moim świecie?
— Przecież, to był tylko świadomy sen, wszystko pochodziło ode mnie. To była moja wyobraźnia.
— A co to za znaczenie? Ludzie za każdym razem jak śnią opuszczają ciało, świadome sny to nic innego jak zapamiętywanie tych podróży. — Yaku uśmiechnął się dobrodusznie i założył mi kosmyk włosów za ucho.
— Co się stało Livid? — spytał przyglądając się mnie uważnie. Spojrzałam na niego pytająco nie wiedząc, o co mu chodzi. — Tyle czasu zajęło ci odzyskanie mnie?
— Nie pomagasz mi. — prychnęłam zakładając ręce na piersiach i opierając o ścianę. Yaku parsknął śmiechem i trącił mnie zadziornie łokciem w żebra.
— Ej... — syknęłam oburzona.
— Chyba Livid pomyliła miłość ze strachem, co?
— Nie wiem, o co ci chodzi.
— Tak? To powiedz mi co czułaś, gdy myślałaś o przywróceniu moich wspomnień?
Zastanowiłam się nad jego pytaniem i bardzo szybko znalazłam odpowiedź. Oczywiście, że był to strach.
— Sama widzisz. Nawet Maru dała ci jasno do zrozumienia jak powinnaś działać. Miałaś mnie kochanie na wyciągnięcie ręki, a przez strach bałaś się mnie chwycić.
Yaku uśmiechnął się ciepło, wręcz pocieszająco.
— Wystarczyło wierzyć i brać co swoje. Tak zrobiła Maru i od razu odzyskała Koto.
— Ale ona tylko powiedziała, że go kocha.
— Tylko? — Yaku uniósł brwi. — słonko, jak możesz nazywać to tylko miłością?
— No bo... ja też przyznałam, że cię kocham i nie odzyskałeś wspomnień, wtedy w studiu.

*TOM III* UCIELEŚNIONE EMOCJE CETUS UNIVERSUSWhere stories live. Discover now