ROZDZIAŁ 32. JELITO

32 5 0
                                    


Yaku od razu, gdy pożegnał się z Livid wsiadł do samochodu i czym prędzej pojechał do studia. Zamknął się na wszystkie możliwe zamki, zasłonił kotarę i usiadł na tapczanie jak w poczekalni. Był w swoim królestwie tylko ciałem. Jego umysł galopował, prawie leciał z prędkością światła do wspomnień, jakie przeżył z Livid. Okej... laska miała smoka, jakoś to przełknął, ale cholera jasna on dopiero co na tym smoku latał i to tak, że mało nie zwrócił obiadu. A to, co wyprawiała Livid przechodziło ludzkie pojęcie i to dosłownie, bo przecież jak sama powiedziała pochodziła z Motus, a więc... o słodki Jezu... była obcym!
Yaku wstał i przesiadł się na fotel przed komputerem, ale go nie włączył. Nic nie zrobił, dalej gapił się w ścianę. Szukał w myślach co on właściwie czuł po tym zdarzeniu. Wtedy był skrajnie przerażony, teraz gdy emocje opadły złapał się na tym, że wspomina to, co przeżywał lecąc wraz z nią na jej smoku. Gdyby tak wyłączyć strach, co kryło się pod tą emocją? Czy to była ciekawość? A może radość? Zdecydowanie Yaku nie czuł tylko przerażenia.
Kopnął biurko chcąc przekręcić się twarzą do komputera. Zawisł z ręką przy policzku nadal myśląc intensywnie. Co dalej z tym miał zrobić? Jak się zachować w stosunku do niej? To uczucie, gdy dotknął Vivida... w życiu nie czuł czegoś podobnego. Nawet nie potrafił tego prawdziwie nazwać, każda próba opisania tego uczucia sprawiała, że czuł niedosyt. Uznał, że nie da się nazwać tego, co doznał, spróbował więc określić czym nie było. Na pewno nie było strachem ani obawą. Czuł się fantastycznie, tyle że nie potrafił powiedzieć, dlaczego tak się czuł. Złapał się nawet w pewnym momencie, że klasyfikował to uczucie do narkotyku, do czegoś, co poprawiało mu humor, co robiło, że czuł się dobrze.
— A ty co masz do powiedzenia? — spytał Canisa wypuszczając go. Założył ręce na piersiach i gapił na siedzącego naprzeciwko rysia. Kot obserwował go z tajemniczym wyrazem pyska jakby wiedział coś więcej niż Yaku.
— Dała ci do myślenia, co? — zagadnął Canis i strzepnął paproch ze swojego ucha.
— Jak masz zamiar się wymądrzać, to w ogóle już nic nie mów.
— Mówiłbym więcej, gdybyś mnie nie krytykował oraz mi zaufał. Sam się siebie wstydzisz. — Canis jeszcze nigdy nie był tak odważny przy Yaku i bezpośredni. Chłopak cmoknął i schował rysia uniemożliwiając mu ponowne ubliżanie mu.
— Wcale się siebie nie wstydzę. — fuknął, a sekundę później przypomniało mu się co Livid mówiła.
„Zastanów się co jest gorsze. Mieć możliwość, ale jej nie dostrzegać, czy widzieć jak inni ją mają prócz ciebie?"
Zaklął w duchu. Jak ona to robiła? Odnosił wrażenie, że czyta go jak otwartą księgę, jakby znała go całe życie. Yaku nic z tego nie rozumiał. No dobra rozumiał jedno... a zrozumiał to, gdy na jego ustach rozciągnął się niekontrolowany uśmiech. Uśmiechnął się na wspomnienie, gdy dotknął Vivida, i wiedział, że świadomie oraz podświadomie, on, jak i Canis będą robić wszystko by doprowadzić do kolejnego spotkania z Livid.

***

Evelyn wróciła na Aurum przed naszą podróżą do Paryża więc teraz mogłam bez obaw wędrować poza Aurum oraz na Ziemię. Właśnie zaczął się sezon zbiorów więc dobrze się składało, by Evelyn była na miejscu, gdy będąc na polowaniu dotarło do mnie, że chyba zostawiłam w swojej kuchni w zlewie sarni udziec. Zzieleniałam na twarzy uświadamiając sobie co to może oznaczać i czym prędzej przeniosłam się na Ziemię.
A jak zastanę tam bombę biologiczną?  — jęknęłam w duchu w wyobraźni widząc biegającą samotnie nogę sarny, a całe mieszkanie pokryte jest grzybem.
Po prostu otwórz drzwi... westchnął Vivid najwyraźniej znudzony moim narzekaniem. Przekręciłam klucz w zamku i z duszą na ramieniu uchyliłam drzwi. Tak jak wolno je otwierałam od razu zamknęłam, bo smród, jaki uderzył mnie w twarz dosłownie zwalał z nóg. W całym moim życiu miałam mnóstwo momentów, w którym nawąchałam się zgnilizny czy padliny. Mogłam przyznać, że byłam przyzwyczajona, ale to, co zastałam w mieszkaniu było nie do wytrzymania. Wstrzymałam oddech i wparowałam do mieszkania. Przecięłam biegiem salon i otworzyłam na oścież balkon, a potem wszystkie okna. Chłodne powietrze wpadło do środka, a ja stojąc na tarasie mogłam zaczerpnąć powietrza.
Sarna nie mogła aż tak się zepsuć. Vivid coś jest nie tak.
Mięso zepsuło się jak zwykle, tylko przypominam ci, że sarna nie pochodzi z Ziemi, ma inny układ immunologiczny. Przy kontakcie z tym powietrzem mogło urodzić się coś ciekawego.
W życiu nie doczyszczę tego mieszkania.
Weszłam do środka zatykając sobie buzie skrajem mojego futra i wkroczyłam ostrożnie do kuchni. Udziec sany leżał na blacie tam, gdzie go położyłam, tyle że w ogóle nie przypominał kawałka mięsa. Pomijając fakt, że był dwa razy większy niż powinien, to wyglądał jak kupa zmielonego mięsa o brzydkim zielonkawym kolorze. Chwyciłam łyżkę leżącą na stole i zbliżyłam się na odległość wyciągniętej ręki. Szturchnęłam łyżką mięso i odskoczyłam.
Vivid, to się rusza...
Jak je dotknęłaś, to musi się ruszać. To tylko mięso, weź wyluzuj.
Chciałam mu przyznać rację, już byłam gotowa wytłumaczyć sobie, że mi się zdawało, ale w tej samej chwili mięso naprawdę drgnęło. Odskoczyłam do tyłu natrafiając plecami na krawędź stołu, a łyżka upadła z brzękiem na podłogę. Gapiłam się na mięso jak unosi się i opada jakby oddychało.
Vivid!  — jęknęłam płaczliwie.
Nie panikuj, cokolwiek tam jest, jest mniejsze od ciebie.
Czułam paraliżujący strach, po raz pierwszy od dawna stałam twarzą w twarz z czymś, czego nie potrafiłam racjonalnie wytłumaczyć i wcale mi się to nie podobało. Utkwiłam wzrok w mięsie i z przerażeniem obserwowałam jak coś długiego i zielonkawobrunatnego wypełza spod masy mięsa i z głośnym obrzydliwym mlaskiem wpada do zlewu. Było podłużne i grube, a mnie nagle zebrało się na wymioty.
Tam coś jest!
Wyjmuj nóż, Livid.

Usłuchałam go i z pasa przy udzie wyjęłam krótki sztylet. Na sztywnych nogach, czując jak serce wali mi po piersi podeszłam do zlewu i wycelowałam nóż w potencjalnego intruza.
Był to robak, a raczej coś, co wyglądem przypominało robaka. Obłe, około pół metra długości. Bardziej zielony niż brunatny, a przez to wydawał się jeszcze obrzydliwszy. Pełzł po zlewie szukając wyjścia, ale okazało się, że śliska powierzchnia zlewu to dla niego bariera nie do przejścia.

*TOM III* UCIELEŚNIONE EMOCJE CETUS UNIVERSUSWhere stories live. Discover now