ROZDZIAŁ 61. PRZEPOWIEDNIA

31 3 0
                                    


Nie pogodziłam się z myślą, że Yaku może zabraknąć. Mój mózg niczym zabójczą truciznę wypychał z siebie tę informację, przez co ciało reagowało. Nic nie jadłam i prawie wcale nie sypiałam. Było mi wszystko jedno co się ze mną stanie. Jedyne czego pragnęłam od losu to choć minimalnej szansy, krztynę wiadomości w jaki, albo gdzie Yaku straci życie. Dawało mi to wtedy szansę na jego ocalenie, na zrobienie czegokolwiek by nie siedzieć bezczynnie. Vivid również stracił swój sarkazm i cięte riposty, co jasno wskazywało, że jest przepełniony smutkiem. Jego łuski wyblakły i teraz bardziej był mleczny niż złoty. Delikatny połysk złota pozostał, ale była to tylko namiastka jego możliwości.
Czy pisany był mi podobny los jak Romea i Julii? Czy nie byłam w stanie żyć, bez tego ukochanego chłopaka? Wiedziała, że to do mnie nie podobne, samobójstwo było czymś, czym gardziłam, ale nie wiedziałam co mam robić. Skoro on miał zginąć to, jaki sens pozostawało moje życie?
— Skopałby ci tyłek, gdyby usłyszał, że tak mówisz. — powiedział Vivid słabym zachrypniętym głosem.
— Mam to gdzieś. Martwy nic mi nie jest w stanie zrobić. A może po śmierci trafimy do świata gdzie będziemy razem?
Vivid nic nie odpowiedział, bo do katedry właśnie wszedł mały tłum. Zawołali mnie, przez co musiałam odwlec temat użalania się nad sobą.
— Coś się stało? — spytałam wstając i podchodząc go grupki przyjaciół. Był Koto, Maru, Alti, Remo, Enif, Pinna, Ketu oraz Yina, która dzierżyła wielki teleskop.
— Chodź Livid, musisz to zobaczyć. — powiedziała Yina poprawiając wielki przyrząd. Wyglądał na ciężki. Skinęłam na nich głową by prowadzili i zostawiłam Vivida samego.
— Ej, czy z nim wszystko w porządku? — zagadnął Namukoto nachylając się i zerkając ukradkiem na Vivida.
— Nic mu nie jest. Długo nie spał i jest po prostu zmęczony. — odparłam bez mrugnięcia i wyszłam z katedry za resztą. Maru poprowadziła nas do karczmy, gdzie o tej porze nikogo prócz gospodarza nie było. Usiedliśmy za stołem, Ketu stwierdził, że to zbyt nudne i zaczął bawić się na podłodze.
— Przyszłam ci pokazać ten filmik, który nagrałam jakiś czas temu z obserwatorium. — rzekła Yina wyciągając telefon. — tak wiem, nie powinnam przynosić telefonu, ale to serio jest istotne.
Nachyliła się i posunęła mi telefon pod nos. Przejęłam go i włączyłam film.
Ekran był przez chwilę czarny, a potem pojawiły się dookoła dziwne jasne ziarnistości, które migały jak przy stop-klatce.
— Nagranie jest słabe, ale zaraz pojawi się ten kształt. — Yina wskazała palcem prawy róg ekranu. I rzeczywiście po kilku sekundach również przeskakując, coś dosłownie przepłynęło przez sam środek ekranu zlewając się z czarną masą na środku. Tylko dzięki tym ziarnistościom można było dostrzec, że faktycznie coś tam płynie.
— Pokazałaś to ludziom w swoim centrum?
— Tak, ale totalnie mnie olali. Uznali, że tam nic nie ma, że to błąd. Ale ja wiem, że to nie jest żadna pomyłka, tam naprawdę coś pływa.
Płynie wielki niczym świat. — zaśpiewał Ketu. Każdy spojrzał na chłopca, ale mały nawet nie zauważył, że zwrócił uwagę wszystkich dorosłych. Alti wstał od stołu i przysiadł się do syna, zagadując go wesołym tonem. Ketu dalej bawił się swoimi ludzikami wystruganymi w drewnie przez jednego z mieszkańców.
O dziwo na Enif wypowiedź Ketu zrobiła jeszcze większe wrażenie. Chłopak przysiadł obok Altiego i zapytał:
— Co powiedziałeś, młody?
Zniszczy wszystko w swej podróży. — powiedział Ketu nie zwracając na nikogo uwagi. Wyglądał jakby po prostu nucił sobie pod nosem wymyśloną przez siebie historyjkę, ale wtedy odezwał się Enif i wszystkich sparaliżowało.
Ludzi los łatwo wywróży.
Ketu podniósł głowę i przestał się bawić. Gapił się tak jak my wszyscy na Nifiego i nawet nie mrugał.
Nie oddycha i nie żyje. — ciągnął dalej Ketu, a jego twarz rozciągała się w coraz większym uśmiechu.
Ale je, myśli, tyje. — dokończył Enif.
Nic z tego nie rozumiałam. Jakim cudem Enif znał ciąg dalszy historyjki wymyślonej przez sześciolatka?
— Może mi ktoś powiedzieć co tu się dzieje? — krzyknęła Maru zniecierpliwiona. Alti jakby się odblokował, wstał biorąc syna na ręce i usiadł z nim przy stole. Nikt Maru nie odpowiedział, każdy skupiony był na wyciągnięciu od chłopca dalszej części rymowanki. Wraz z Nifim uzupełniali się nawzajem jakby była to ich stara wyliczanka. Yina spisywała wszystko pospiesznie na telefon by nic im nie umknęło, a gdy Ketu już nie powiedział nic więcej oparła się o ścianę i popatrzyła po reszcie.
— Dobra, to jest jeszcze bardziej przerażające. — westchnęła.
— No czytaj! — ponagliliśmy ją wszyscy.
Po złożeniu i spisaniu wierszyk wyglądał tak:

Płynie wielki niczym świat,
W poważaniu mając ład.

Zniszczy wszystko w swej podróży,
Ludzi los łatwo wywróży,

Nie oddycha i nie żyje,
Ale je, myśli, tyje.

Kształtem jest jak to co pływa,
Błękitne, z oceanu przybywa,

Młodego starsi nie słuchają,
Stary zwariował — domniemają,

Motus los ma przesądzony,
Będzie pożarty, zbezczeszczony.

Między gwiazdami mknie gigantyczny,
To wieloryb kosmiczny.


Nastała bardzo długa cisza, w której było słychać tylko trzaskanie ognia w kominku i krzątanie się właściciela. W końcu odezwała się Pinna:
— Chyba nie sądzicie, że to ma związek z tym czymś latającym na niebie.
— Sama słyszałaś, Pinna.
— To po prostu śmieszne. — prychnęła Pinna, gładząc syna po głowie. — Nie zgodzę się z żadnym obwinianiem Ketu o przepowiednie.
— Pamiętaj Pinna, że Ketu przez kilka miesięcy żył z gwiazdą. Wtedy gdy myśleliśmy, że go straciliśmy, on był tam w górze, nie wiadomo, może wtedy nauczył się być wyczulony na takie przepowiednie, albo wtedy zobaczył coś więcej. W formie rymowanki próbował nam ją przekazać.
— W takim razie skąd on wie resztę? — Pinna czerwona już na twarzy z wściekłości wskazała na Enifa.
— Ja poznałem drugą część rymowanki w szpitalu. Leżałem jako Ofelia w jednym pokoju ze starcem, który non stop bez przerwy mamrotał treść tego wierszyka. Nie uczyłem się tego celowo, samo weszło. — Enif wzruszył ramionami. Brzmiał trochę jakby się usprawiedliwiał.
— Skupmy się najpierw na tej przepowiedni. Jeśli jest prawdziwa, to Motus jest zagrożony. — powiedziałam włączając się do rozmowy po raz pierwszy od dłuższego czasu.
— Bo ja nie powiedziałam ci jeszcze wszystkiego. — rzekła Yina — zmierzałam właśnie do sedna, ale przerwał mi Ketu. Gdy wróciłam do domu obliczyłam sobie z ciekawości w miejscu w Drodze Mlecznej się znajdujecie. W sensie Motus. — Yina wzięła pustą szklankę, która została po poprzednich gościach i postawiła dnem do góry na środku stołu.
— Ustalmy, że to jest środek Drogi Mlecznej. Ziemia i Układ Słoneczny znajduje się w tak zwanym Ramieniu Oriona, gdzieś mniej więcej tutaj. — Podniosła zdechłą muchę i upuściła po jednej stronie szklanki.
— Jeśli chodzi o Motus, jest on dosłownie po drugiej stornie czarnej dziury, wokół której kręci się nasza galaktyka. — martwy komar posłużył za pokazanie dokładnego miejsca. — Mieści się w tak zwanym Ramieniu Krzyża. Dzięki odkryciu gdzie wasza planeta leży w kosmosie, mogłam wyznaczyć trajektorię tego czegoś, co przepłynęło przez Pustkę w Wolarzu.
— Chyba nie chcesz nam powiedzieć, że Motus zagraża wielki kosmiczny wieloryb. — prychnęła Maru wywracając oczami.
— Myślę nawet, że niedługo będzie go można zobaczyć gołym okiem. — dodała Yina patrząc się na nas wszystkich ze współczuciem. Ja czułam spokój. Bardzo silny i niedający się niczym zburzyć spokój. Miałam własne rozwiązanie.
— Widziałaś go? Na własne oczy? — pytała dalej Maru coraz wyższym głosem, zapewne nadal nieumiejąca się pogodzić z przepowiednią stracenia domu.
— Dlatego wzięłam teleskop, by móc go zobaczyć i upewnić się, czy to prawda.
Maru wstała i ponagliła Yinę by czym prędzej zabrała się do roboty. Wyszłam z nimi też będąc ciekawa. Dla mnie była to tylko ciekawość, nie obchodziło mnie totalnie co stanie się z Motus. I tak sens życia przestał istnieć po mojej osobistej przepowiedni, która — to zabawne — nie dotyczyła mnie osobiście.
Yina rozłożyła teleskop i powoli zaczęła ustawiać wszystkie śrubki i pokrętła. W tym czasie przyszedł Remo, ale nic nie mówił. Stał obok mnie i patrzył w niebo. Nie wytrzymał jednak i powiedział:
— Gdyby faktycznie okazało się to prawdą, zawsze możecie się przenieść na Ziemie.
Nic mu nie odpowiedziałam. Z jednej strony dlatego, że cokolwiek by powiedział, nieważne jak bardzo mnie przekonywał nie zamierzałam się nigdzie ruszać. Drugim powodem był okrzyk Yiny, która odsunęła się do teleskopu blada jak ściana.
— Boże to wszystko prawda!
Chciałam podejść, ale Maru mnie wyprzedziła i przystawiła oko do okularu. Milczała chwilę, po czym cofnęła się krok.
— Ale... — zaczęła w totalnym szoku. Jej sparaliżowanie, w końcu dało mi szanse, by sama zobaczyć tę anomalię. Poprawiłam ostrość i przyjrzałam się.
Chyba miałam szczęście, bo zobaczyłam kosmicznego wieloryba, akurat jak wpływał w napotkaną na swojej drodze mgławice. Nie przejął się absolutnie meteorytami, jakie uderzały w jego ciało. Płyną w przestrzeni kosmicznej jakby był w oceanie. Obserwowałam go chwilę szukając idealnego słowa na opisanie jego wielkości, ale każde byłoby za małe.
— Ile mamy czasu? — spytałam prostując się. Aż byłam zaskoczona ze spokoju, jaki mnie ogarniał. Ja się wręcz nie mogłam doczekać, aż mój koniec przypłynie.
— Wieloryb płynie mniej więcej z prędkością dwustu tysięcy kilometrów na godzinę. Sądzę, że na Motus będzie za jakiś tydzień.
— TYDZIEŃ?! — krzyknęła Maru łapiąc się za warkocze. — Jak ty sobie wyobrażasz ocalić wszystkich ludzi z całej planety w tydzień?!
— Nie uratujemy wszystkich. — powiedziałam cicho. — Muszę polecieć do Argenti. Rodzice Altiego mają przejście na Ziemie, mogą ocalić wiele ludzi. Wy zajmijcie się Aurum. Obiecajcie mi, że gdy mnie nie będzie Aurum będzie puste.
— Przecież nie możesz teraz odlecieć! — oburzyła się Maru.
— Trzeba ostrzec innych, tylko ja dostanę się na Argenti najszybciej z was. — tłumaczyłam jej, ale Maru była przerażona.
— Nie możesz... ja...
— Posłuchaj mnie. — wzięłam ją za ramiona i potrząsnęłam delikatnie — jesteś jedyną osobą na Aurum która ma respekt inny mieszkańców. Musisz mi pomóc. Bez ciebie nie dam rady, Maru.
Dziewczyna pokiwała głową.
— Obiecaj mi, że nie otworzysz przejścia ponownie. Zamknij wszystkie, jakie zrobiłaś. Za tydzień ta planeta przestanie istnieć, a nie wiadomo czy portale nadal będą działać. Musisz mi obiecać.
— Dobrze, nie otworzę portalu, ale błagam Livid wróć. — zaszlochała i po raz pierwszy w życiu rzuciła mi się na szyję. Objęłam ją mocno czując wzruszenie, bo to już musiał być naprawdę koniec świata, jeśli otrzymałam uścisk od Maru.
Drzwi gospody skrzypnęły i wyszła reszta moich przyjaciół.
— Lecisz gdzieś? — spytał Alti z Ketu na rękach.
— Muszę ostrzec twoich rodziców. Wieloryb będzie tu za tydzień.
— Lecę z tobą! — oznajmił przekazując syna Pinnie.
— Nie Alti, ja będę tam szybciej. Ty zabierz rodzinę i przenieście się na Ziemię. Pomóżcie Maru bezpiecznie przeprowadzić ludzi z Aurum. Niech nikt tu nie zostanie. Ja zajmę się twoimi rodzicami.
— Ale... — zająknął się Alti.
— Livid ma rację. Poza tym nie puszczę cię. — rzekła Pinna.
— Masz moje słowo, że będą bezpieczni.
— Jak chcesz tych wszystkich ludzi przenieść na Ziemie. Ich jest tysiące. — zauważył Remo pomagając złożyć teleskop Yiny. Jakoś tak każdy zapragnął, jak najszybciej opuścić Aurum, mimo że mieliśmy tydzień. Okej, ja byłam wyjątkiem.
— Później się będziemy o to martwić. Ważne by byli bezpieczni. — położyłam mu rękę na ramieniu i uśmiechnęłam się.
— Wrócę do was najszybciej jak się da. — skłamałam i puściłam się biegiem do katedry. Nie zamierzałam się z nimi żegnać. Nienawidziłam pożegnać, bo wtedy słabłam i bałam się, że ich błagalny wzrok sprawi, że zmienię zdanie.
Vivid już mnie czekał na szczycie schodów nienaturalnie biały. Nic nie mówił, czekał tylko aż wskoczę na jego grzbiet i z ciężkim westchnięciem wzbił się w powietrze.
W sumie dobrze się stało, że Alex zaszła w ciążę, że Yaku mnie nie pamiętał. Łatwiej będzie mi się pogodzić, gdy zrozumieją, że już nie wrócę. Oddałam wszystkim wspomnienia, dzięki czemu mogli tworzyć dalej swoje życie. Spełniłam obowiązek, a teraz czas było dokończyć własną historię. Możliwe było, że Osobliwość mnie pokarał takim losem, wszak zmieniłam w jakiś sposób bieg wydarzeń. Bez zgody właścicieli odebrałam im wspomnienia, zapewne teraz odbywałam swoją karę. Skoro niedane mi było ocalić Yaku, ani nawet niedane mi było spróbować to nie zamierzałam siedzieć i czekać aż ten moment nadejdzie. Nie zniosłabym oczekiwania, każdy telefon przyprawiałby mnie o zawał, a każda niezapowiedziana wizyta była potencjalną złą wiadomością. Dlatego nie spieszyłam się lecąc do Argenti. Było to samolubne, ale wiedziałam, że zdążę ostrzec króla i całe miasto. Całe to zwlekanie pomagało mi nie być na czas, bałam się, że ostatecznie oczekiwanie obudzi we mnie strach. Nie mogłam wrócić, nie mogłam zostać i wiedziałam, że nie mogłam żyć dalej, nie bez niego.
Argenti zalśniło na horyzoncie pod trzech pełnych dniach lotu. Bezwiednie gapiłam się na niebo szukając oznak przybycia wyroczni. Pod wieczór, gdy powoli Vivid zniżał lot, dało się dostrzec ciemniejszą plamę na północno-wschodnim niebie. Równie dobrze mógłby to być meteor albo kometa. Poczułam skurcz w żołądku i skupiłam całą uwagę na srebrnym mieście.
Łapy Vivida uderzyły o wybrukowany dziedziniec tuż przed wejściem do zamku, a ja zsunęłam się z jego grzbietu i bez słowa weszłam do środka.
— Muszę pilnie porozmawiać z królem. — powiedziałam do mężczyzny stojącego na straży. Jego towarzysz skinął głową i zniknął za drzwiami. Stałam oparta o ścianę z założonymi rękami i czekałam.
— Masz rodzinę? — zagadnęłam nagle wpatrując się w strażnika. Mężczyzna zdziwił się. Zamrugał i odpowiedział krótko:
— Tak pani.
— Gdy król wyda rozkaz nie zastanawiaj się tylko zabierz rodzinę i uciekaj na Ziemię.
— Na Ziemię, pani?
— Na inną planetę. Będzie wam trudno się odnaleźć, ale to lepsze niż śmierć.
— Król oczekuje ciebie, pani. — Wrócił ten drugi, a ja bez słowa przeszłam przez wskazane drzwi.
Ojciec Altiego siedział na tronie ubrany w grube szaty, ale gdy tylko mnie zobaczył zerwał się z tronu i podszedł do mnie.
— Długo się nie widzieliśmy panie. — zaczęłam, ale król był czymś tak zaaferowany, że nie zauważył mojej wypowiedzi.
— Livid, spadłaś mi z nieba. Posłałem nawet po ciebie ludzi. Mam problem z wyspą Frigus. Któregoś razu przybył do mnie kapitan i oznajmił, że z wyspy dochodzą jakieś dziwne dźwięki, coś jak wybuchy. Nie uwierzyłem mu, przecież ta wyspa nigdy nie była zamieszkała, ale od jakiegoś czasu nawet w nocy jestem w stanie się zbudzić, bo słychać groźne pomruki. Nie mam nikogo, kto mógłby polecieć tam i sprawdzić co się dzieje.
— Królu! — krzyknęłam przerywając mu, by w końcu zwrócił uwagę na rzeczy istotniejsze. — Motus za trzy dni przestanie istnieć. Ku planecie zmierza wielki kosmiczny wieloryb, który pożre cały nasz świat jednym kłapnięciem.
— O czym ty mówisz?
— Widać go już na niebie. Proszę, królu musisz ewakuować całe Argenti.
— Wszystko z tobą Livid w porządku? Może leciałaś trochę za wysoko na tym swoim smoku.
— Nie słuchasz mnie królu! — krzyknęłam łapiąc się za włosy. — W stronę Motus leci wielki wieloryb, chodź królu pokażę ci! — I nie czekając na jego reakcje chwyciłam za rękaw i pociągnęłam ku schodom. Król wyrwał mi się oburzony, jakim prawem ciągnę go wbrew jego woli. Wtedy do komnaty wszedł Tayir i uniósł brwi widząc jak szamoczę się z jego ojcem.
— Livid, a co ty tu robisz?
— Na Osobliwość, Tayir! — krzyknęłam w uldze widząc go. Przecież on pamiętał. — Właśnie staram się wytłumaczyć twojemu ojcu, że musi ewakuować miasto. Za trzy dni Motus przestanie istnieć!
— O czym ty gadasz?!
Opowiedziałam mu wszystko, co odkryłam wraz z jego bratem i resztą. Mówiłam szybko, czując rosnącą panikę. A co jeśli przybyłam za późno? Nie zdążę ich przekonać, a w konsekwencji lud Argenti zostanie stracony?
— Mówisz poważnie? — zapytał Tayir obserwując mnie uważnie.
— Tak! widać go już na niebie! Od pięciu minut staram się zabrać twojego ojca na górę.
— Chodź tato, zobaczymy czy to prawda. — rzekł Tayir biorąc ojca pod rękę. Król nadal nie do końca przekonany dał się jednak pociągnąć za synem i czym prędzej weszliśmy na najwyższą wieżę zamku.
— Tam jest! — powiedziałam głośno przekrzykując wiatr. Wskazałam na ciemniejące niebo, na którym odznaczał się ruchomy kształt. Trochę przypominał zmieniającą się amebę i nie dało się jeszcze dostrzec jego faktycznego kształtu, ale byłam pewna, że był jeszcze bliżej niż godzinę temu.
Król patrzył się otępiały w anomalię i milczał bardzo długo. Tayir wydał z siebie jęk niedowierzania i zaczął panikować. Mówił tak szybko, że nie byłam w stanie go zrozumieć.
— Uspokój się synu! — krzyknął król i zwrócił się do mnie — co z Altim?
— Jest bezpieczny na Ziemi, królu. Zadbałam o to by każdy z moich przyjaciół przeszedł na Ziemie, zanim wieloryb przypłynie.
W następnej chwili wydarzyło się wiele rzeczy. Król zerwał się z miejsca i czym prędzej zbiegł ze schodów krzycząc na całe gardło wzywając straże jakby właśnie zamek został zaatakowany przez wroga. Poleciałam z Tayirem za nim jednocześnie mówiąc mu, że Pinna też jest bezpieczna z synem. Niestety dalsza rozmowa została przerwana, przez jaki chaos zaistniał w całym zamku. Wszędzie było pełno ludzi. Służące krzyczały w panice i latały bez celu. Straż w kakofonii zbroi  pędziła do króla jeszcze nie wiedząc co ich czeka. Przez ten rozgardiasz zostałam rozdzielona z Tayirem wtedy to odezwał się Vivid w mojej głowie.
Choć, zmywamy się stąd. Oni już sobie poradzą, wykonałaś zadanie.
Nic mu nie odpowiedziałam, tylko prześlizgnęłam się do wyjścia i jak najszybciej poleciałam do smoka. Vivid odbił się ostrożnie uważając, by nikogo nie gnieść na dziedzińcu i po chwili byłam otoczona cudowną ciszą przestworzy.
To, co teraz? — zapytałam go gładząc czule po wyblakłych łuskach.
Może masz ochotę na ostatnią przygodę? Tylko ty i ja tak jak zawsze. Ciekawy jestem co dzieje się na tej wyspie.
Jestem za. Tam przynajmniej nikt nam nie będzie przeszkadzał umierać. Leć, dolecimy akurat, gdy wieloryb przypłynie.

Vivid absolutnie się nie spieszył. Noc przespałam na jego grzbiecie kołysana, przez miarowe ruchy jego skrzydeł. Przebudziłam się jak świtało. Pod sobą miałam dywan z puchowych chmur, przez które powoli przebijało słońce. Wyciągnęłam się i ziewnęłam.
Co za piękny poranek, by umrzeć. Powiedziałam do niego w myślach, a Vivid zachichotał gardłowo. Spojrzałam w górę i aż krzyknęłam, bo w porównaniu z wczorajszym dniem, wieloryb był na wysokości księżyca. Mogłam policzyć kratery na jego ciele. Cały był chropowaty, lekko zamglony przez atmosferę. Między kraterami rozciągały się świetliste żyłki, które zapewne wielkością przypominały oceany. Widziałam jego wielkie oko i uśmiech na niewzruszonym pysku. Gigantyczny worek przyczepiony pod dolną szczęką spokojnie mógł pomieścić planetę wielkości Motus.
— Ależ jest wielki — szepnęłam w jakiś sposób oczarowana tym widokiem. Vivid bezwiednie przyspieszył lot, chcąc zapewne zdążyć, dolecieć do wyspy.
Król miał racje. Fale uderzeniowe odchodzące od wyspy czuć było w klatce piersiowej, a ponownie zastawiałam się co tam się dzieje.
Mówię ci, że to hyacum, nic innego tam nie ma prawa wybuchać, mruknął Vivid.
Dobrze, to sobie popatrzymy.
Vivid oczywiście miał rację. Gdy Frigus wyłoniła nam się spod chmur nawet z powietrza można było dostrzec pękniętą na pół górę, z której wylewały się i wystrzeliwały w górę pokłady świecącego na niebiesko hyacum. Vivid wylądował na jednym ze wzniesień, tak by nadal być ponad drzewami, ale w bezpiecznej odległości, by nie oberwać jakimś odłamkiem i przysiadł składając skrzydła.
Denerwujesz się?  — spytałam po dłuższej chwili milczenia. Oboje obserwowaliśmy zbliżającego się wieloryba. Z każdą sekundą był coraz większy.
Nie tak jak myślałem, że będę. Jestem z tobą. Z nikim innym nie pragnąłbym być teraz.
Kocham cię najbardziej na świecie Vivid, z
ałkałam obejmując go za szyje i przytulając do ciepłej łuski.
Jestem twój moja mała, mruknął dodając cichy gardłowy pomruk.
Jak się tak dłużej zastanowić to mieliśmy całkiem dobre życie.
Mieliśmy cudowne życie.
Żałuję tylko, że nasi przyjaciele nas znienawidzą jak zrozumieją, że już nie wrócimy.
Jestem pewny, że będą nas dobrze wspominać. Przecież ocaliliśmy im tyłki.
Wybuchnęłam śmiechem, ale został on zagłuszony przez głośny wybuch od strony wulkanu.
Wiesz, chciałabym mieć pewność, że gdy Motus nie będzie istnieć, to Yaku przeżyje. Wmawiam sobie, że to właśnie na tej planecie pisana jest mu śmierć, ale skoro jej nie będzie to on przeżyje.
Trzymam się tej myśli wszystkimi pazurami. Wiem też, że zobaczymy go jeszcze. Po tamtej stronie czas i przestrzeń nie ma znaczenia. Wszystkie granice się zacierają, nawet te irracjonalne.
Jak tak mówisz, to nawet śmierć nie wydaje się taka straszna.
Śmierć nie jest straszna, ale nie powinno się jej pragnąć. Jednakże rozumiem cię doskonale.
Patrz już otwiera paszczę,
 rzekłam zerkając na wieloryba. Jego wielkie szczęki trochę jak w zwolnionym tempie zaczęły się rozwierać, zapewne kosmiczny zwierz wyczuł bądź zobaczył przed sobą smakowity kąsek w postaci planety.
Pomilczmy, rzekł Vivid przysiadając wygodniej i wzdychając ciężko.
Dobrze, ale proszę cię ostatni raz zarycz najgłośniej jak potrafisz.
Dla ciebie wszystko moja mała.
Vivid wyprostował się stanął mocniej na łapach, wciągnął ze świstem powietrze i uniósł łeb. Użył wszystkich mięśni nawet tych z samego koniuszka ogona, by wyrzucić z siebie najgłośniejszy najbardziej donośny ryk, jaki słyszałam w życiu. Drżałam na jego grzbiecie wstrząsana przez fale dźwiękowe, jakie posyłał w eter i śmiałam się, a z oczu ciekły mi łzy. Słyszałam przeciągły ryk Vivida i widziałam w pełni już otwartą paszczę kosmicznego wieloryba, którego w głowie nazwałam: Cetus Universus. 

____________________

Zapraszam na moje social media:

Jeśli chcecie mnie wesprzeć, kupcie moje książki, linki w bio na Wattpadzie

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Jeśli chcecie mnie wesprzeć, kupcie moje książki, linki w bio na Wattpadzie. 

*TOM III* UCIELEŚNIONE EMOCJE CETUS UNIVERSUSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz