ROZDZIAŁ 18. ZACHOWUJ SIĘ, JAK PRZYSTAŁO NA TWÓJ GATUNEK.

40 5 8
                                    


Siedzieliśmy dalej wśród zgliszczy martwego lasu. Żadne z nas nie miało nic do powiedzenia, wyrzuty sumienia i przerażenie przepływało gwałtownie ze mnie do Vivida i z powrotem. Drżałam z zimna, bólu i niemocy. Powoli zaczynało się ściemniać, a my nie mieliśmy jak wrócić.
Vivid wstał drżąc na całym ciele, a skrzydło zwisło mu z boku.
— Musimy się stąd ruszyć. — powiedział cicho. Jego głos był zachrypnięty, a kolor łusek zbladł i zszarzał. — zaraz będzie ciemno.
— Vivid, ja... — zaczęłam gapiąc się na oko, które nadal trzymałam w ręku. Kolory tęczy mieniły się jak w macicy perłowej. Źrenica rozluźniła się i pozostała okrągła i pusta jak studnia. Zachlipałam nie mogąc uwierzyć w to, co zrobiliśmy. Smok trącił nosem moje ramie, a mi puściły hamulce.
— Przepraszam — jęknęłam tuląc do piersi oko. — Przepraszam.
— Nie cofniesz tego, Livid. Chodź powinniśmy wyjść z lasu, zaraz będzie ciemno.
Przełknęłam łzy i wytarłam twarz wierzchem dłoni.
— Wracaj we mnie Vivid, będzie nam łatwiej. — mruknęłam starając się wziąć do kupy. Smok trącił moją prawą pierś, ale nic się nie wydarzyło. Smok zerknął na mnie zaniepokojony i ponownie dotknął nosem prawej strony mojej klatki piersiowej.
— I co teraz? — spytał patrząc się na mnie jakby oczekując, że mu wyjaśnię co zaszło.
— Mnie się pytasz? Nie wiem. Może to przez twoje skrzydło.
Vivid zerknął za siebie i jakbym mu przypomniała o bólu skrzywił się. Skrzydło wisiało smętnie z boku, a kość skrzydłowa wystawała pod dziwnym kątem, brutalnie wyrwana ze stawu.
— Chyba czeka nas wędrówka. — mruknął wzdrygając się. — będziesz musiała mi związać to skrzydło, nie jestem w stanie nim ruszyć, boli jak diabli.
— A może ci nastawię? — zaproponowałam wiedząc, że i tak to bez sensu.
— Nie masz tyle siły, ale doceniam gest. Raz, dwa Livid, już się ściemnia. — ponaglił mnie, a ja drgnęłam i ruszyłam do siodła gdzie przypięta była cienka linka. Włożyłam do jednej z kieszeni wielkie oko, nadal czując żal i łzy w gardle, po czym odwiązałam linę i zabrałam do zabezpieczania skrzydła Vivida. Starałam się być jak najdelikatniejsza, ale i tak syczał, prychał i stękał z bólu. Ostatecznie, gdy było już ciemno tak, że ledwo co widziałam, przywiązałam jego skrzydło do siodła i mogliśmy ruszyć w drogę.
— W ogóle gdzieś ty nas zabrał? Nie pamiętam tego lasu. — spytałam go przedzierając się przez martwy las wśród trzasków łamanych gałęzi. Vivid przedzierał się za mną, strącając gałęzie i łamiąc drzewa swoją masą.
— Tym razem poleciałem na północ, wzdłuż linii gór. Z dala od Argenti. Raz tam byliśmy, i to tylko przelotem. Sądzę, że jak pójdziemy zachód, to do rana dotrzemy na główny trakt.
— A potem do domu, co nam zajmie pewnie z tydzień. — jęknęłam pochylając się, by przejść pod zwalonym drzewem. Adrenalina już z nas zeszła, przez co zaczęłam odczuwać potworny ból w całym ciele. Bluzka, jaką miałam na sobie podarta była w miejscach, gdzie ośmiornica oplotła mnie w klatce i krew oraz ropa sączyła się leniwie. Materiał bluzki przykleił się do ran na rękach, a skórzane spodnie ślizgały przez rany na udach. Każdy ruch sprawiał mi potworny ból, czułam się jakbym została przepchnięta przez maszynkę do mięsa, a widząc skórę na łapie Vivida bałam się zobaczyć co stało się z tak delikatną skórą jak moja.
Tylna łapa Vivida była opuchnięta i zaczerwieniona, a łuski wyglądały jakby ktoś je oblał kwasem. Odchodziły płatami prawie jak wyliniała skóra, ale widok był bardziej mroczny i niepokojący. Moje rękawiczki też przestały istnieć więc wyrzuciłam je, a moje dłonie drżały całe w bąblach i oparzeniach. Czułam się słaba, ledwo żywa, ale szłam dalej na przód nie chcąc zostawać w lesie choćby sekundę dłużej niż to konieczne. Mimo że mało co nam zagrażało, oboje byliśmy ranni i zmęczeni, a smok niemogący latać, był najbardziej nieszczęśliwą istotą na świecie. Martwiłam się i bałam, że zaskoczy nas coś, z czym oboje nie będziemy w stanie sprostać. Po wydarzeniach z płazodrzewem żadne nie miało ochoty na kolejne przygody.
— Nie martw się, jestem obok. — mruknął Vivid człapiąc za mną. Uśmiechnęłam smętnie pod nosem.
— Nie grzeb mi w głowie, cwaniaku. — parsknęłam. To parsknięcie byłe jedyne, na co byłam w tym momencie zdolna. Przychodzi czasem taki moment gdzie nie jest się w stanie ani płakać, ani wściekać, jedynie parsknięcie pod nosem idealnie obrazuje komedie i tragizm zaistniałej sytuacji.
Nie miałam pojęcia jak długo szliśmy, ale gdy w końcu pomogłam wygrzebać się Vividowi z chaszczy przy drodze, oboje odetchnęliśmy z ulgi. Nadal była noc, ale powoli światło księżyca bladło. Zapewne słońce już wstało, tylko przez góry, jakie nas otaczały od wschodu nie było go widać. Szliśmy ubitą ścieżką wolno i cicho. Teraz było znacznie łatwiej, bo teren był równy i nic nam nie zawadzało. Cisza nas otaczała, przerywana co jakiś czas śpiewem budzących się ptaków. Tak minęła nam pierwsza godzina świtu, w której to szczyty gór zapłonęły ogniem poranka. Słońce zakłuło nas w oczy wyłaniając się zza szczytów i dotykając swym blaskiem najwyższych drzew. Ptaki rozśpiewały się już na dobre śmigając nam nad głowami, a ja obserwując ich harce powoli zaczynałam odczuwać spokój.
Nie zdążyłam go poczuć w pełni, bo Vivid przystanął nagle nasłuchując. Drgnęłam i obejrzałam na niego. Smok przekręcał głowę wyłapując dźwięki z pyskiem zastygłym w najwyższym skupieniu.
— Ktoś idzie. — szepnął i bez dalszych wyjaśnień pociągnął mnie w las. Skryliśmy się za rozłożystym świerkiem oboje stękając przy gwałtownych ruchach. Zamilkliśmy czekając, a ja jeszcze wstrzymałam oddech pragnąc dosłyszeć to, co usłyszał Vivid.
Był to ewidentnie odgłos tłumu. Szczęk i stukot wozów, gwar rozmów i parskanie zwierząt. Potem doleciał mnie zapach krów i koni, przepoconych ludzi oraz zapach jedzenia. Ta ostatnia woń przypomniała mi nagle jaka jestem głodna, wszak nie jadłam od momentu opuszczenia Aurum, ponad dobę temu. Mlasnęłam ustami czując jak ślina napływa mi do ust i zerknęłam na Vivida. Smok węszył jak pies myśliwski łapiąc górny wiatr.
— Może się pokażemy? — zaproponowałam mając nadzieje, że Vivid w postaci mojego instynktu zachowawczego mi pozwoli. Oboje byliśmy głodni i sami na pewno nie będziemy w stanie znaleźć czegoś w najbliższym czasie. Poza tym mogą nam pomóc dotrzeć, chociaż do Lum.
— Nie Livid, nie wiemy kto to jest. — warknął smok nie dając mi nawet dokończyć myśli. — z tego, co słyszę jest ich cała pielgrzymka, nie obronię cię w takim stanie.
Fuknęłam coś niezrozumiałego pod nosem, ale nie protestowałam. Zajęłam się obserwowaniem traku, gdzie zza zakrętu zaczęli wyłaniać się pierwsi ludzie. Głównie byli to kupcy i żebracy. Prości ludzie prowadzili woły na sznurach, inni poganiali konie kijami siedząc na wozach. Wyglądali jak karawana z dobrami. Inni jechali na całych wagonach umalowanych w jaskrawe kolory, dzieci biegały dookoła, matki i babki krzyczały zaniepokojone, że dzieci robią co chcą. Pełno było gwaru, barw i zapachów. Wtedy zobaczyłam osobę, która wywołała na mojej twarzy tak szeroki uśmiech ulgi, że nie czekając na aprobatę Vivida wyskoczyłam za krzaków machając i krzycząc. Koń, który był najbliżej spłoszył się odskakując na mój widok a chłop siedzący na koźle zleciał klnąc po łacinie.
— Evelyn! — wrzasnęłam biegnąc ku dziewczynie, która zamykała pochód. Obok niej kroczył wielki skrzydlaty lew ubrany w zbroję.
— Moja pani! — Evelyn wcięło i nawet nie zdążyła się ukłonić po rzuciłam się jej na szyje czując obezwładniającą ulgę. Puściłam ją wzdychając ciężko.
— Czy coś się stało? — dziewczyna odziana w lekką zbroję z białą peleryną na plecach i mieczem u pasa ukłoniła mi się skonsternowana. Farmido — jej lew również skłonił łeb w geście szacunku. Oni oboje zawsze byli definicją uległości i służalczości.
— Mieliśmy wypadek, Vivid ma zwichnięte skrzydło, nie mamy jak wrócić na Aurum.
— Na Osobliwość, moja pani, służę całą swą pomocą.
Obróciłam się, by przywołać Vivida, ale smok już był kilka kroków od nas. Wyglądał żałośnie ze związanym skrzydłem lekko utykając na tylną nogą i rzucając nieufne spojrzenia dookoła. Ludzie, widząc smoka, cofali się przerażeni i z respektem, ale Vivid nie zwracał na to uwagi.
— Moja pani, jesteśmy właśnie w drodze na Aurum. Dla ciebie zawsze się znajdzie miejsce w naszej karawanie. Czy jest coś jeszcze co mogę dla ciebie zrobić? Służę jadłem dla ciebie oraz twojego kompana. — Evelyn ponownie się skłoniła i machnęła na jakiegoś chłopa. Starszy mężczyzna przyczłapał zdjęty grozą, gapiąc się na smoka, ale Evelyn nie dała mu czasu na przyglądanie się Vividowi tylko szybko wydała polecenia.
— Czy jesteś ranna, moja pani? — spytała patrząc na moją zakrwawioną bluzkę. Machnęłam ręką, ale czułam, że nie wytrzymam długo. — proszę, możesz jechać na wozie.
Dziewczyna o szarych oczach szybko uprzątnęła kawałek wozu, gdzie walały się głowy kapusty, ziemniaki i inne warzywa, po czym prawie na siłę wepchnęła na górę.
— Czy dasz radę iść sam? Nie wiem, czy znajdę tak duży wóz by cię utrzymał. — Evelyn spojrzała na Vivida z czcią.
— Nic mi nie będzie. Puki Livid odpoczywa dam radę iść.
— Ktoś powinien ci nastawić to skrzydło. Długo tak nie pociągniesz. — zauważyłam siedząc na wozie. Dookoła ludzie zaczynali się niecierpliwić zapewne chcąc już ruszać w drogę.
— Wytrzymam, na Aurum... — zaczął, ale przerwała mu Evelyn.
— Dotrzemy tam dopiero za cztery, pięć dni.
— Wykluczone, Vivid, musisz mieć nastawione skrzydło teraz.
Zeskoczyłam z wozu i podeszłam do smoka, a ten cofnął się błądząc przerażony oczami.
— Precz z łapami, nic mi nie będzie. — fuknął, ale ja nie chciałam słuchać sprzeciwu.
— Może pomogę, jestem silny. — odezwał się Farmido wychodząc na czoło.
— Przydasz się Farmido. Kość skrzydłowa wyskoczyła ze stawu. Wystarczy mocno pchnąć skrzydło od dołu i kość powinna wskoczyć na miejsce.
— Jak to powinna?! — oburzył się smok. Cmoknęłam z irytacją i bez słowa zaczęłam rozwiązywać linę, jaką było obwiązane skrzydło.
— Weź, Livid zostaw. Naprawdę wytrzymam. — Vivid starał się brzmieć przekonująco, ale byłam głucha na jego jęczenie. Więzy puściły, a skrzydło opadło bez życia na ziemie. Staw był mocno opuchnięty, a wielki krwiak otaczał wypukłość barwiąc przerwy między łuskami na fioletowo.
— Wejdź Farmido pod skrzydło i na mój sygnał pchnij do góry. — powiedziałam i wdrapałam na grzbiet Vivida. Smok łypał na mnie to z lewej to z prawej, wiercąc się niemiłosiernie.
— Przestań się kręcić tchórzu. Zaraz będzie lepiej. — powiedziałam i zawisłam nad stawem. Skrzydlaty lew wślizgnął się ostrożnie pod skrzydło i wychylił z drugiej strony. — Dobrze, to teraz zahacz łapami tu na górze nad kością. — pokazałam mu gdzie ma zrobić dźwignie, a Vivid ryknął z bólu, gdy Farmido dotknął obolałego miejsca.
— Policzę do trzech, a ty pchnij w górę, ja dopchnę kość na miejsce. — powiedziałam przykładając ręce na wystającej kości.
— Livid, błagam! — Vivid aż drżał ze strachu i bólu, ale byłam na to głucha i ślepa. Skrzyżowałam wzrok z Farmido i skinęłam głową. Nie miałam zamiaru liczyć do trzech, lepiej by Vivid nie spodziewał się, kiedy nadejdzie ból. Na mój znak Farmido pchnął mocno skrzydło do góry, a ja pchnęłam kość w dół, która z głośnym nieprzyjemnym mlaskiem wróciła na miejsce. Smok zawył i wyrwał się nam a ja grzmotnęłam o ziemie czując jak świeże bąble po oparzeniach pękają i zalewają rany ropą. Zaklęłam pod nosem i dałam się podnieść Evelyn. Vivid dalej tańczył wykręcając łeb starając się zobaczyć swoje skrzydło.
— Nie ruszaj nim, głąbie! Jeszcze pogorszysz! — Krzyknęłam starając się go jakoś uspokoić.
— Wyrwaliście mi skrzydło! — ryknął zaciskając oczy i nadal machając skrzydłami. Spuściłam głowę wyczerpana i zrezygnowana.
— Drugi raz nie będę ci go nastawiać. Zostaw, masz tam krwiaka!
Vivid zerknął na mnie zminą bardzo nieszczęśliwego i zbitego smoka. Na jego grzbiecie widniał wielki jak moja głowa odczyn wypełniony krwią.
— Przywiąże ci znów to skrzydło byś nim nie ruszał. — powiedziałam, gdy się trochę uspokoił, ale gdy tylko się zbliżyłam obnażył kły i zawarczał.
— Nie dotykaj!
— Czy choć przez chwilę możesz się zachowywać jak przystało na twój gatunek? Inaczej będę cię traktować jak tchórzliwego kurczaka.
Vivid parsknął, a z nosa poleciały mu opary dymu. Podeszłam i z pomocą Evelyn ponownie powiązałyśmy jego skrzydło i umocowałyśmy je tak by było stabilne.
— Możemy ruszać! — krzyknęła Evelyn dając znak do wymarszu. Wskoczyłam na wóz sadowiąc się między kapustami i przytrzymałam się boku wozu, gdy nim szarpnęło. Wtem doskoczył do mnie starszy mężczyzna i wręczył udziec bażanta oraz dwa pomidory.
— Panienka zje! Dziś rano pieczony. — wepchnął mi jadło bezceremonialnie w ręce, odkłonił się i pobiegł zapewne do swojego wozu.
— To z nocnego polowania. — zagadnęła mnie Evelyn, która szła na piechotę za mną tak, że mogłam ją cały czas obserwować. Vivid nadal śmiertelnie obrażony milczał człapiąc obok wozu, a Farmido nie odstępował Evelyn na krok. — kazałam mu przynieść. Wygląda pani, jakby nie jadła od dawna.
— Masz rację, dziękuję.
— Dawno pani nie widziałam, chyba z pół roku będzie, o ile mnie pamięć nie myli.
— Zgadza się, nie często bywam na Primum Arbore. — Właściwie byłam tam tylko raz zobaczyć kto rządzi i jak mają się sprawy. Wtedy też załatwiłam sobie ponownie zdolność tworzenia udowadniając, że mam ogień oraz Emocję. Pura zginęła podczas wojny z bogami, co od razu dało się zauważyć, bo Wiecem kierował Capit, co doprowadzało mnie do pasji, bo to on jakieś dwa lata temu odebrał mi ogień. Evelyn nadal była prawą ręką władcy na Primum Arbore, choć według mnie bardziej by się nadawała siedzą na tronie. Jeszcze nigdy nie spotkałam tak prawdomównej i oddanej ludowi dziewczyny. Wolała poświęcić siebie dla dobra ogółu.
— Dawno nie było tak pokojowo na wszystkich kontynentach. Oczywiście niektóre klany i ludy nadal się buntują i mają swoje zdanie, ale to nie problem.
Bałam się zadać pytanie o bogów, nie wiedząc, jaką reakcje by to wywołało więc wolałam milczeć. Uśmiechnęłam się tylko i wgryzłam w nogę bażanta. Była przepyszna, zimna co prawda, ale dobrze przyprawiona i świeża. Zagryzłam pomidorem, do którego przydała się odrobina soli, ale i tak był wybitny. Czując się nareszcie bezpiecznie, zjechałam trochę niżej na wozie, a moja głowa opadła na kapusty, jakie walały się dookoła. Nie minęło pięć minut jak zasnęłam umęczona przygodami.

*TOM III* UCIELEŚNIONE EMOCJE CETUS UNIVERSUSWhere stories live. Discover now