ROZDZIAŁ 11. KOŚCI

34 7 1
                                    


Uwielbiam ten rozdział. 


Nie odpowiedziałam tylko dałam ponieść się na północ, gdzie mimo lata szalały mroźne wiatry. Wyspa Frigus, gdy tylko wyłoniła się zza chmur cała była skuta lodem. Morze przy samym brzegu zamarzło, a po górze nie było śladu. Tak naprawdę nigdy tu nie byłam, znałam tę wyspę tylko z opowieści przyjaciół. Ponoć stąd pochodziła Kiko, mieszkała w wielkiej górze, która przez hyacum — bardzo silnie reagujący minerał — wyleciała w powietrze. Lawina, jaka nastała po wybuchu zmiotła pałac i prawie cały port z powierzchni ziemi. Tutaj też stacjonowały wojska bogów. Maru i Yaku opowiadali mi jak widzieli ich przemarsz. Stwory tak paskudne, że aż trudno było je sobie wyobrazić.
Wylądowaliśmy cicho wzbijając w powietrze tumany zmrożonego śniegu. Zeskoczyłam z grzbietu smoka i się rozejrzałam. Miejsce było okropne. Na prawo ode mnie było gruzowisko, widziałam zawalony dach i kolumienki, to musiał być pałac. Dookoła walały się marmurowe bloki rozwalonej budowli, większość zmrożonych lodem. Czułam się jak na innej planecie, gdzieś gdzie panuje tylko zima, bez nadziei i blasku wiosny. Stałam ze smokiem na czymś, co kiedyś musiało być dziedzińcem. Spod śniegu wystawał bruk jako chyba jedyna część miasta, która nie zostało zniszczone. Z moich ust wydobywała się para tak jak z nozdrzy Vivida. Jego obecność i ciepło powoli topiły śnieg pod jego łapami, ale i tak nawet, jak stałam obok było mi zimno.
Ruszyłam się z miejsca i wtem zaczęłam dostrzegać martwe ciała. Walały się wszędzie, były uwięzione w lodzie, albo wystawał spomiędzy gruzu. Nie tylko ludzkie ciała, dostrzegałam tak szkaradne szkielety, że nie byłam w stanie na nie patrzeć. Bogowie musieli urządzać tu sale eksperymentalne, gdzie łączyli różne gatunki ze sobą.
Przykucnęłam przed mocno wykręconym szkielecie jelenia, który zamiast swojej własnej czaszki miał wydłużoną głowę wilka, z czubka głowy wystawały mu teraz już połamane rogi.
— Trochę to dziwne, co? — Vivid podszedł do jednego ze szkieletów, odzianego w zbroję i powąchał miecz leżący kilka centymetrów od dłoni martwego. — Wszyscy zapomnieli o bogach, ale skutki ich panowania nie zniknęły.
Smok prychnął i wyprostował się. Nie odpowiedziałam, wstałam i rozejrzałam się jeszcze raz dookoła. Czułam się jak to miejsce. Też byłam zapomniana, inni żyli swoim życie, a ja utknęłam w miejscu, wszystko, czego próbowałam nie działało. Ktoś mnie zamroził i uwięził w lodzie gdzie nie było ani miłości, ani szczęścia.
Wrzasnęłam w przypływie furii i wściekłości. Kopnęłam metalowy hełm, który potoczył się i odbił od gruzu. Padłam na kolana waląc w ziemie i krzycząc z bezsilności.
— Nie chce być sama! Nie chcę! Nie chcę! Nie chcę! — krzyknęłam w niebo, kierując swe pretensje do gwiazd, których zza chmur nie było widać. I tak by mnie nie usłyszały, byłam im tylko potrzebna do ocalenia Motus. Zostawiły samą i bezbronną krzycząc ze śmiechem: „Radź sobie sama, córko Eltanina".
Opadłam dłońmi na ziemie i przyłożyłam czoło do zimnej ziemi. W następnej chwili mój świat stracił horyzont i wszelki pion. Usłyszałam skrzypnięcie lodu i trzaski pod sobą, by sekundę później z głośnym wrzaskiem przerażenia spaść w przepaść, gdy zarwał się grunt pode mną.
— LIVID! — Usłyszałam krzyk Vivida. Chciałam mu odkrzyknąć, ale potężne łupnięcie w ziemie odebrało mi głos i na chwilę straciłam dech. W uszach zaczęło mi dzwonić, a przed oczami miałam mroczki.
— LIVID! — To było pierwsze co do mnie dotarło, moje imię i przerażony ryk Vivida.
— Nic mi nie jest. — wyszeptałam siadając powoli. Nie czułam nigdzie żadnego rwącego bólu więc musiałam być cała.
To tylko szok po upadku, wmawiałam sobie i położyłam się znów na plecach gapiąc w maleńką dziurę jasnego wieczornego światła nad sobą, w której szalał Vivid nie mogą przedostać się do środka.
— Żyję! — krzyknęłam do niego już odzyskawszy głos, ale nadal nie czułam się na siłach, by wstać. —Nic mi nie jest!
— Nie wejdę do środka, dasz radę wyjść, sama?
— Nie wiem. — mruknęłam, ale nie wiedziałam, czy mnie usłyszał. Podniosłam się oddychając głęboko. Powoli zdolność oddychania wracała, ale jeszcze nie byłam gotowa wstać.
— Livid? — Smok nade mną znów zaczął się niepokoić.
— Zostań tam, pójdę się rozejrzeć za wyjściem. — powiedziałam dźwigając na nogi. Pojawiły się mroczki przed oczami, ale nawet bez nich i tak nic nie widziałam. Wyciągnęłam przed siebie ręce i odgarnęłam ciemność jakbym odgarniała gałęzie w lesie. Nie pojawiło się żadne źródło światła, po prostu przestało być ciemno. Dookoła mnie latały tumanu kurzu, a na ziemi leżał popękany bruk z dziedzińca. Dostrzegłam ściany i od razu przyszło mi na myśl, że musiały to być lochy, lub coś w tym stylu. Obślizgłe pokryte mchem ściany sprawiały, że jeszcze miej komfortowo czułam się w tym miejscu. Słyszałam też kapanie wody co utwierdziło mnie w przekonaniu, że musi być tu na plusie.
Ruszyłam przed siebie przełażąc przez zawalone bloki marmuru i posadzki. Przede mną było coś w rodzaju wyjścia, drzwi nie było, tylko przejście między dwoma ścianami. Tam posadzka była już równa, co wcale nie oznaczało, że czysta. Szlam, jaki ją pokrywał cuchnął potwornie, a kolorem przypominał smołę. Przeszłam nad wyjątkowo obrzydliwą kałużą i ruszyłam dalej korytarzem.
Zdecydowanie były to lochy, co kilka korków mijałam cele. Niektóre nadal miały kraty inne były otwarte. Tam, gdzie były zamknięte, wewnątrz można było dostrzec szkielety zmarłych tam z głodu lub tortur ludzi. W niektórych celach były pojedyncze szkielety a w innych cała masa tak, że prawie wysypywały się na korytarz. Wyminęłam wystającą rękę, na której pozostały fragmenty ubrania i ruszyłam dalej. Chyba wiedziałam co to za miejsce. To tu bogowie zabawiali się w mieszanie gatunków i tortury na ludziach, a cele, które właśnie zostawiłam musiały być miejscem, gdzie trzymano zdrowych ludzi gotowych do eksperymentów.
Nie pomyliłam się, gdy minęłam kolejny zakręt przede mną pojawiły się drzwi. Rozwiałam jeszcze bardziej ciemność, a blask wkradł się również na ściany. Wyglądało to pewne z boku jakbym to ja była źródłem światła, ale to nieprawda, ja po prostu odpędzałam ciemność.
Wejście do pomieszczenia było szersze od tego pierwszego, miało też drzwi, ale teraz stały połamane oparte o ścianę. Wkroczyłam do środka i aż musiałam przytrzymać się ściany czując jak bardzo była obślizgła. W ustach pojawił się smak żółci i wzięłam głębszy oddech, by odpędzić odruch wymiotny.

*TOM III* UCIELEŚNIONE EMOCJE CETUS UNIVERSUSWhere stories live. Discover now