Część 110. Od lipca 1944 do lat powojennych. Paulina

Zacznij od początku
                                    

- Przeżył?

- Kiedy wczoraj opuszczałem szpital, żył jeszcze.

- Taak - Jan się zamyślił.

- Panie Krauss... - mruknął Rainer, wyraźnie sytuacją zakłopotany. - Ja tu nie przyszedłem, żeby robić rachunek sumienia pański, czy własny. Nie chciałem, byśmy z Ewą rozstawali się w gniewie. I mam jeszcze coś, może się państwu przyda...

Wyjął zza pazuchy srebrną papierośnicę z wygrawerowanym na pokrywie godłem Rzeszy i otworzył ostrożnie. Coś w środku zalśniło, niczym okruchy szkła.

- Rany boskie - mruknął Jan, biorąc w palce maleńki kamyk. - To są diamenty! Skąd to masz, chłopcze?

Rainer w odpowiedzi nerwowo przełknął ślinę.

- Te rzeczy są skradzione? - zapytałam chłodno.

- Powiedzmy, że odzyskane - odpowiedział Rainer enigmatycznie.

- Mienie żydowskie?

- Mamo - wtrąciła Helena protekcjonalnie. - Żaden Żyd nie mógłby posiadać papierośnicy z Orłem Rzeszy, to przecież niedorzeczne.

Zapadło niezręczne milczenie. Rainer uciekł wzrokiem.

- Skąd to masz, Rainer? - naciskałam.

- Zabrałem sturmbannfuhrerowi... No, niech będzie, że ukradłem - podniósł wzrok i spojrzał mi w oczy hardo. - Ale gdybym ja tego nie zabrał, to ukradliby w szpitalu. Mam też jego zegarek, cenny, platynowy.

Przez myśl przemknęło mi odległe wspomnienie. Słowa Albrechta. Jego przenikliwe spojrzenie, które przeszywało mnie na wskroś pomimo panującego w tamtym miejscu półmroku. " Mam trochę gotówki w kieszeni munduru. Zabierze ją pani. Weźmie pani też mój zegarek. Jest sporo wart".

Przymknęłam oczy i cofnęłam się o krok. Albrecht Geist, żywy czy martwy, wciąż był obecny w naszym życiu, wciąż wywierał na nie wpływ.

- Zabierzemy te rzeczy, Janku i spieniężymy, w razie potrzeby - powiedziałam stanowczo. - Nasze oszczędności są nader skromne, a Bóg jeden wie, co zastaniemy w Jeleniej Górze i co jeszcze się wydarzy.

- Ale ta papierośnica - upierała się Helena. - Nie należała do Geista. Sturmbannfuhrer miał zwykłą, posrebraną, bez graweru.

- I o czym ma to świadczyć? - podjęłam z irytacją.

- Przypominam sobie... - Helena zawahała się i przez jej twarz przemknął grymas bólu. - Tak, pamiętam to bardzo wyraźnie, że taką papierośnicę miał Richter. Był z niej bardzo dumny.

Spojrzeliśmy po sobie z Janem.

- Z pewnością nie on jeden. Nie trzeba w to wnikać - uciął Jan.

A ja znów przypomniałam sobie jego słowa, które wtedy zdały mi się pustą obietnicą, a teraz nabrały nowego znaczenia. " Pokonam Richtera jego własną bronią, ale nie tutaj". Czy mogło zdarzyć się tak, że...

Rainer miał niewiele czasu. Zanim nas pożegnał, Ewa wylała z siebie potoki łez, a Jan wypytał o szansę obrony miasta.

- Ilu was jest?

- Zbyt mało. Dwa bataliony, resztki dwóch rozbitych dywizji, pułk SS i kompania łączności - wyliczał Rainer.

- Jeśli coś ci się stanie, nie przeżyję tego, nie zniosę, rozumiesz... - lamentowała Ewa.

- Nic mi nie będzie, jestem w czepku urodzony. - zapewniał Rainer. - Dowódca nie jest głupcem. Rano była odprawa z udziałem wszystkich oficerów. Niemcom teraz, bardziej niż kiedykolwiek dotąd, potrzebni są żywi żołnierze, tak powiedział. Nie zabici, nie wzięci do sowieckiej niewoli. Powstrzymamy ich tak długo, jak się da, a potem czmychniemy.

Duch (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz