Część 103. Czerwiec 1944. Wicia

Start from the beginning
                                    

- A jakże! - zapewnia. - Ale niedługo. Nauczyciel mi się trafił mądry i powiedział mojej matuli, że wiedza z książek nie dla mnie, silny jestem, rosły, to do roboty mi trzeba. No i matula posłuchała, od trzynastego roku życia u pana dziedzica robię.

- A ile teraz masz lat, Staszku?

Zamyśla się, drapie po głowie.

- Dwadzieścia... trzy wiosny, chyba... A panienka to też się uczyć nie lubi, prawda?

Przytakuję skwapliwie.

- Niech się panienka nie martwi – ciągnie Staszek. - Śliczna panienka jak z obrazka, trafi się jaki bogaty mąż, to będzie można tylko stroić się, chodzić na bale i grać sonaty na fortepianie, jak to wszystkie eleganckie panie robią.

- Kiedy ja nie lubię fortepianu – protestuję.

- Aaa... to ja już nic na to nie zaradzę – przyznaje Staszek ze śmiechem.

A potem oboje się śmiejemy. Zachęcona bezpośredniością Staszka, zwierzam się mu się ze swojego kłopotu. Staszek ściąga brwi i myśli dłuższą chwilę. Znów drapie się po głowie.

- Dziwne to wszystko, panienko Wiktorio. Po co kota w zamknięciu trzymać? Przecie on pohasać potrzebuje, na jaką mysz zapolować...

- I ja tak sobie myślę, Staszku – przyznaję. - Tyle, że on jest pewnie jeszcze bardzo mały, Brygida boi się, że to jego prędzej zjedzą.

- To po co go kociej matce zabierała? Nie trzeba naturze przeszkadzać.

- Ja to wiem, Staszku! - zapewniam gorliwie. - Chodźmy i wypuśćmy go stamtąd! Pomożesz mi?


Po otwarciu lamusowych drzwiczek w podłodze uderza nas przykry zapach.

- No i gdzie on jest? - pomrukuje Staszek powątpiewająco. - Śmierdzi, jakby już zdechł. Kici, kici...

- Musisz tam zejść, Staszku. Proooszę... - nalegam.

Staszek oświetla sobie drogę lampą naftową, pochyla się, ostrożnie schodzi dwa stopnie w dół. Snop światła pada w głąb piwniczki, ale ja niewiele widzę, bo Staszek mi zasłania.

- Jezusie jedyny... Przecież to... To nie kot! - odzywa się Staszek wzburzonym głosem. - Biedaczysko, żyje jeszcze... chyba. Panienko Wiciu, szybko do domu! Trzeba powiedzieć panu dziedzicowi, że znaleźliśmy Martina.

- To nie kot? - dopytuję niepewnie.

- To nie kot! Zamknęli tu Martina! Ledwie żyje, biedaczysko. Psubraty! Za coś takiego stryczek to za mało!


Przez cały dzień moje siostry i stryj rozpływają się w zachwytach nade mną. Bo to dzięki mnie Martin się odnalazł, dzięki mojej nieustępliwości. Niespodziewanie, moje dotąd uciążliwe i niestosowne cechy jak wszędobylstwo, naprzykrzanie się i ośli upór awansują do roli zalet.

Matka się nie rozpływa. Martin jest bardzo chory i musi czuwać przy nim niemal bez przerwy.

Dopiero popołudniu padają konkretne pytania. Muszę opowiedzieć, co się wydarzyło i nie mogę już kryć występku Brygidy. Zresztą, nie chcę. Wreszcie do mnie dociera, że dziewczynka zrobiła rzecz potworną i gdyby Martinowi przyszło dłużej przebywać w tamtej dziurze, przypłaciłby to nie tylko zdrowiem, ale i życiem.


Dorośli pozwalają mi zostać w pokoju, kiedy zjawia się Brygida. Obawiam się, że będzie kłamać i obarczać mnie winą, ale tak się nie dzieje. Dziewczynka w sposób zupełnie obojętny relacjonuje przebieg wydarzeń. Nie płacze, nie przeprasza, nie okazuje skruchy.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now