Część 99. Czerwiec 1944. Wicia

Zacznij od początku
                                    

Wycofuję się, świadoma, że niczego więcej od niej nie wydobędę. Ale zamierzam ją obserwować.

Nigdy nie uważałam Brygidy za dobrze wychowaną, ale jej dzisiejsza arogancja przechodzi ludzkie pojęcie.

Mam przekonanie, że skrywa pod nią jakieś niecne sprawki. Jaki ojciec, taka córka.

W sumie i tak nie mam nic innego do roboty, nikt się mną nie interesuje i gdybym sama nie pofatygowała się do kuchni, pewnie zostałabym bez podwieczorku.


Zbiera się na burzę. Niebo ciemnieje, jakby zbliżał się wieczór, a przecież mamy czerwiec, zmierzch zapada późno, noce są teraz najkrótsze w roku. Z okna jadalni widzę zamieszanie na podwórzu, ludzie śpieszą się, by ukryć zwierzęta i sprzęt gospodarski przed zbliżającą się nawałnicą. Tym bardziej dziwi mnie widok niedużej, skulonej postaci, która, ściskając pod pachą spory tobołek, przemyka wzdłuż płotu oficyny. To Brygida!

Nie mam czasu, by ubrać przeciwdeszczowy płaszczyk, w pośpiechu sznuruję trzewiki i tak jak stoję, w samej, lekkiej sukience wypadam na podjazd. Rozglądam się nerwowo, Brygidy nie widzę, ale drgający krzak bzu przy samym płocie zdradza miejsce, w którym, na skróty, przy ścianie szopy, dostała się na teren podwórza. Wiem już, domyślam się, jaki jest jej cel.

Może powinnam wrócić do domu i poprosić kogoś z dorosłych o pomoc, ale nie ma na to czasu. Już jestem na podwórzu. Zrywa się silny wiatr i gdzieś w oddali słychać przeciągły grzmot. Zamknięte zwierzęta wyrażają swój niepokój: owce beczą żałośnie, kury gdakają. Biegnę wzdłuż kurnika, wozowni i chlewika. Lamus stoi w odległym rogu podwórza, zanim udaje mi się tam dotrzeć, spadają pierwsze, ciężkie krople deszczu.

Brama jest na wpół uchylona. A tu cię mam, podstępna dziewucho. Wewnątrz panuje nieprzyjazny półmrok i chłód. Majaczący w półmroku, masywny, przykryty plandeką kształt, który jest przecież tylko nieużywanym samochodem stryja, jawi się w mojej wyobraźni jako śpiący, mityczny potwór...

Słyszę skrzypnięcie i jakieś dziwne odgłosy, jakby kwilenie. A potem wyraźny głos Brygidy:

- No już, nie becz. Mleka nie mam, ale przyniosłam inne smakołyki.

Przezwyciężam strach i kryję się za autem. Niestety, potężna burza, która rozpętuje się tego popołudnia nad Niewiadowem, znacząco utrudnia mi podsłuchiwanie. Deszcz i wiatr wdzierają się do lamusa, przez niedomknięte drzwi. Grzmoty rozdzierają powietrze, a błyskawice raz za razem oświetlają wnętrze upiorną poświatą.

Uwięziona w wysokim, drewnianym budynku – boję się piorunów nie na żarty.

A kiedy odwracam się – nagle, tuż przed moim nosem wyrasta ona: Brygida.

Zrywam się do ucieczki, ale Brygida jest szybsza, silniejsza. Chwyta mnie mocno w pasie i ciągnie w przeciwnym do wejścia, kierunku.

- Ty szpiclu – syczy przez zaciśnięte zęby. - Pożałujesz tego!

Udaje mi się oswobodzić, ale szalejąca na zewnątrz ulewa skutecznie zniechęca mnie do opuszczenia budynku. Moja chwila wahania wystarcza, by Brygida znów mnie pochwyciła. Walczymy ze sobą. Uderzam na oślep, z całej siły. Brygida przewraca się na pupę, co wywołuje moje rozbawienie.

- Nie waż się mnie więcej tknąć! Trzymaj swoje brudne łapska przy sobie! - nakazuję groźnie.

Brygida wstaje z trudem, rozcierając potłuczone miejsce.

- Co chcesz zrobić? - doskakuje do mnie. - Nigdzie nie pójdziesz! Nie możesz o tym nikomu powiedzieć!

- O czym? - dopytuję tonem niewiniątka.

- Nie zgrywaj głupiej. Jeśli powiesz słówko komukolwiek, on umrze, rozumiesz?

- Dlaczego umrze? - pytam niepewnie, nadaremno usiłując nadążyć za jej tokiem myślenia.

Brygida wzrusza ramionami.

- Umrze, po prostu. A tak będę mu przynosić jedzenie i nic mu się złego nie stanie. Nie dam mu umrzeć, ale ty musisz trzymać dziób na kłódkę!

Wydaje mi się, że głowa zaraz mi pęknie od natłoku myśli. Czy Brygida oszalała?

A potem, w przerwie pomiędzy kolejnymi uderzeniami pioruna, znów słyszę cichutkie kwilenie.

Tylko jedna osoba w domu wydaje z siebie takie nieśmiałe pomiaukiwania, niczym mały, głodny kotek...

- Martin? - podejmuję niepewnie i ruszam w kierunku drzwi w podłodze.

- Nie idź tam! - Brygida usiłuje mnie przytrzymać, ale bezskutecznie. Odpycham ją gwałtownie i korzystając z kolejnych wyładowań atmosferycznych, które na krótką chwilę oświetlają mroczne wnętrze lamusa, docieram do wejścia do piwniczki... czy może jednak tunelu?

Kucam przy włazie, próbując odtworzyć z pamięci sposób jego otwierania.

A jeżeli w środku jest nie tylko Martin, ale również pan Solman?

Waham się i w tej samej chwili słyszę za swoimi plecami skrzypnięcie drzwi i zaraz potem chrzęst klucza w zamku. Zapada głębszy mrok.

Zrywam się na równe nogi. Jestem zbyt wzburzona, by się przestraszyć. Ta niecna dziewucha mnie tutaj zamknęła!

Duch (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz