- Bestia?
Zapytał Isaac.
- Dokładnie.
Odparł Stiles. Malia, Kira i Liam już dawno nas opuścili.
- Doktorzy?
Zapytałam.
- I chimery.
Dodał Scott. Tak teraz wszystko jasne.
- Jeszcze jeden szczegół...
Zaczął Stiles. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Theo jest w mieście i jest chimerą.
Powiedział Scott. Zamurowało mnie. Totalnie. Aż złapałam Isaac'a za ramię.
- Kto to Theo?
Zapytał.
- Mój były przyjaciel. Byliśmy nierozłączni.
Powiedziałam.
- I co się stało?
Zapytał Lahey.
- Pokłóciliśmy się i rozeszliśmy w swoje strony.
Streściłam całą sytuacje.
- Słuchajcie... bestia się pojawiła.
Powiedział Stiles.
- Jedźcie.
Powiedziałam.
- Co z wami?
Zapytał Scott.
- Rozpakujemy się.
Odparł Isaac. Chłopcy pokiwali głowami i wyszli z domu. Ja i Lahey ruszyliśmy do mojego pokoju. Poukładaliśmy rzeczy w szafie i rozpakowaliśmy kosmetyki w łazience. Po tym wszystkim zadzwonił do mnie Scott.
- Musicie szybko przyjechać do kliniki. Jesteś potrzebna.
Powiedział Scott i się rozłączył.
- Miałem poczuć się urażony?
Zapytał Isaac wstając z łóżka. Uśmiechnęłam się i pocałowałam go krótko.
- Jasne że nie. Ty jesteś od tych siłowych rzeczy a ja umysłowych. Może o to chodzi.
Zaśmiałam się. Isaac wywrócił oczami. Zamknęliśmy dom i wsiedliśmy do auta. Isaac zgrabnie wycofał pojazd i ruszył do kliniki. Po kilku minutach zaparkował pod wyznaczonym miejscem. Weszliśmy do środka. Na stole były porozkładane zdjęcia ludzi... o ile można to tak nazwać.
- Miło was widzieć.
Powiedział Deaton.
- Pana również.
Powiedział Isaac. Ja nawet nie spojrzałam w stronę weterynarza. Za bardzo skupiłam się na zdjęciach.
- Banshee. Umarła krzycząc.
Powiedział Deaton kiedy zapatrzyłam się na jedno zdjęcie.
- Wiercili im w głowach.
Powiedział Stiles.
- Czyli Lydia nie była jedyna.
Powiedziałam dalej patrząc na te przerażające zdjęcia.
- Robił to wilkołakom, banshee, wendigo... wszystkim nadprzyrodzonym. Dzięki temu zwiększał ich moc do poziomu nie do opanowania.
Powiedział weterynarz.
- Ona umrze.
Powiedziałam.
- Usłyszy krzyki wszystkich umierających na raz.
Odparł Deaton.
- I to ją zabije.
Powiedział Stiles.
- Mało tego. Wywiercenie jej dziury to jak przebicie się do reaktora jądrowego. Jej przedśmiertny krzyk zabije wszystkich w okolicy.
Powiedział weterynarz. Złapałam się za głowę.
- Serce zaczęło ci bić szybciej.
Powiedział Scott. Spojrzałam na niego spod byka.
- Moja przyjaciółka może zginąć. Ciekawe czemu wali mi serce?!
Wykrzyczałam.
- Przepraszam.
Dodałam po chwili i oparłam się o stół.
***
- Wchodzimy na oddział zabieramy ją i wychodzimy.
Powiedział Stiles. Opracowaliśmy plan. Nie mogliśmy nic zrobić aby wyciągnąć Lydię... nic legalnie. Mając pod ręką trzech wilkołaków, kojotołaka, kitsune, mega zaradnego człowieka i mnie to raczej nie powinno być problemu.
- Musimy tylko ominąć sanitariuszy, ochroniarzy, sforsować drzwi i barierę z jarzębu.
Dodał Scott.
- Macie plan?
Zapytała Kira.
- Ukradłem ochroniarzowi. Jedyny problem jest taki że co noc zmieniają kody.
Powiedział Stiles pokazując nam kartę dostępu.
- To po co ci ona?
Zapytałam.
- Do tego zmierzam. Trzeba ją aktywować.
- Jak?
Przerwał Stiles'owi Liam.
- Trzeba wymusić reset.
Dokończył Stilinski.
- I wtedy karta będzie działać.
Powiedział Isaac.
- Jak to zrobimy?
Zapytała Kira.
- To twoja rola. Musisz wyciągnąć tyle mocy by spowodować awarię.
Powiedział Scott.
- Jeśli zasilanie padnie budynek się zamknie a bardzo tego nie chcemy więc ostrożnie.
Powiedział Stiles. Tłumaczyli Kirze co ma robić i takie tam.
- Doprowadzimy Stiles'a do bramy. Dalej musi iść sam.
Powiedział Scott zwracając się do mnie, Isaac'a i Liam'a.
- Nie koniecznie.
Powiedziałam.
- Jak to?
Zapytał Stiles.
- Mogę wejść z tobą jeśli chcesz.
Odparłam.
- Jesteś istotą nadprzyrodzoną. Nie przejdziesz przez barierę.
Powiedział Liam. Isaac zaśmiał się.
- Przejdę. Nie raz to robiłam. Moja jedna sala lekcyjna jest wykonana z jarzębu. Może nie całkowicie ale bariera działa. Miałam dość omijania tej lekcji i nauczyłam się przez nią przechodzić.
Odparłam. Popatrzyli się na mnie.
- O tym za chwilę. Jakieś pytania?
Powiedział Stiles. Pytania zaczęły lecieć jak pociski z karabinu maszynowego.
- Dużo rzeczy może pójść nie tak.
Powiedział Scott.
- Wszystko może pójść nie tak.
Powiedział Liam.
- To ryzykowne ale... jeśli nie spróbujemy stracimy Lydię. Ona tam dzisiaj umrze i może pociągnąć za sobą wielu niewinnych ludzi.
Powiedział Scott.
- Czas na przygotowania. Widzimy się o zmroku.
Powiedział Stiles. Wszyscy rozeszli się. Ja, Isaac, Liam i Scott pojechaliśmy do szpitala. W końcu poinformuję mamę że przyjechaliśmy. Weszliśmy do szpitala. Przy recepcji stała mama. Popatrzyła na Scott'a a potem dostrzegła wysokiego Isaac'a. Wyłoniłam się zza ich pleców. Mama podeszła do mnie i uściskała mnie mocno. Potem uściskała Isaac'a.
- Kiedy przyjechaliście?
Zapytała.
- W nocy. Zostaniemy na tydzień jeśli się zgodzisz.
Zbędne pytanie. Rodzicielka na moje słowa była wniebowzięta. Zaprowadziła nas do jakiegoś pokoju. Podała Scott'owi czarne worki omijając wzrok Liam'a. Chyba coś się stało.
- Nie wrócicie w żadnym z nich?
Zapytała mama.
- Wrócimy cali i zdrowi. Z Lydią.
Zapewnił ją Scott. Mama poszła po inne worki. Rzuciła nimi w Liam'a.
- Dalej się pani gniewa?
Zapytał Liam.
- Nie. Ale jeszcze raz podnieś rękę na Scott'a to sama cię do takiego wpakuję.
Odparła mama. Ewidentnie coś się stało.
- Gniewa się.
Powiedział Liam szeptem. Zaśmiałam się cicho a na twarz Isaac'a wkradł się uśmiech.