Kuroshitsuji: Czarna Róża Dem...

By Namisiaa

94.4K 7.3K 2.2K

Historia opowiadająca losy Elizabeth Roseblack - szlachcianki, która w młodym wieku zostaje porwana przez taj... More

Tom I, Rozdział I
Tom I, Rozdział II
Tom I, Rozdział III
Tom I, Rozdział IV
Tom I, Rozdział V
Tom I, Rozdział VI
Tom I, Rozdział VII
Tom I, Rozdział VIII
Tom I, Rozdział IX
Tom I, Rozdział X
Tom I, Rozdział XI
Tom I, Rozdział XII
Tom I, Rozdział XIII
Tom I, Rozdział XIV
Tom I, Rozdział XV
Tom I, Rozdział XVI
Tom I, Rozdział XVII
Tom I, Rozdział XVIII
Tom I, Rozdział XIX
Tom I, Rozdział XX
Tom I, Rozdział XXI
Tom I, Rozdział XXII
Tom I, Rozdział XXIII
Tom I, Rozdział XXIV
Tom I, Rozdział XXV
Tom I, Rozdział XXVI
Tom I, Rozdział XXVII
Tom I, Rozdział XXVIII
Tom I, Rozdział XXIX
Tom I, Rozdział XXX
Tom I, Rozdział XXXI
Tom I, Rozdział XXXII
Tom II, Rozdział I
Tom II, Rozdział II
Tom II, Rozdział III
Tom II, Rozdział IV
Tom II, Rozdział V
Tom II, Rozdział VI
Tom II, Rozdział VII
Tom II, Rodział VIII
Nomimacja
Tom II, Rozdział IX
Tom II, Rozdział X
Tom II, Rozdział XI
Tom II, Rozdział XII
Tom II, Rozdział XIII
Tom II, Rozdział XIV
Tom II, Rozdział XV
Tom II, Rozdział XVI
Tom II, Rozdział XVII
Prawie rozdział xD
Tom II, Rozdział XVIII
Tom II, Rozdział XIX
Tom II, Rozdział XX
Tom II, Rozdział XXI
Tom 2, XXII
Tom II, XXIII
Tom II, XXIV
Tom II, XXV
Tom II, XXVI
Tom II, XXVII
Tom II, XXIX
Tom II, XXX

Tom II, XXVIII

198 23 23
By Namisiaa

Betując ten rozdział, przypomniałam sobie, dlaczego tak lubiłam pisać. Przelewanie na papier najróżniejszych wizji i wyrzucanie całego gówna z głowy w postaci pełnych przemocy scen to coś, co doskonale pozwala się wywnętrzyć. Poza tym, przyznam Wam się, że to pierwszy rozdział od kilku ostatnich, którego powtórne czytanie naprawdę mnie wciągnęło. Jedna z opisanych tu scen jest również czymś, co stanęło mi kiedyś przed oczami i chociaż wtedy poczułam się nieswojo z własną psychiką, to dziś wracam do tego z radością - uważam, że sztuką jest umiejętność zamieniania tego, co nam się przytrafia, w sztukę, nawet jeśli nie jest to sztuka wysokich lotów :P. No, to chyba tyle słowem wstępu. Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Do końca tego tomu zostało jeszcze 125 stron, więc kilkanaście rozdziałów - jakby ktoś był ciekawy. Miłego! ;*


~*~

— Zaczyna się... — szepnęła hrabianka, słysząc początek odliczania.

— Ben, przygotuj się — polecił Seth.

Chłopak odpalił zapałkę, zasłonił płomień dłonią i podekscytowany zaczął wykrzykiwać kolejne liczby wraz z kolegami.

— Dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć!

— Cztery, trzy. — Elizabeth zacisnęła pięści, szepcząc pod nosem.

— Dwa, jeden. — Sebastian dołączył się niemal bezgłośnie.

— Szczęśliwego Nowego Roku! — Okolica zabrzmiała echem tysięcy głosów świętujących początek pełnego nadziei pierwszego dnia kolejnego roku.

— Sebastian! — wrzasnęła Elizabeth, widząc czarną smugę z zawrotnym tempem kierującą się w stronę chłopców.

Demon momentalnie ruszył z miejsca. Krzyk przyjaciół sprawił, że szlachcianka na chwilę zamarła z przerażenia. Wszystko działo się w zawrotnym tempie. Ciemność przerywały jedynie błyski flar na noworocznym niebie. Krzyki radości mieszały się z rozpaczliwymi wrzaskami przerażenia. Zaczęła biec w stronę przyjaciół. Potknęła się i upadła, uderzając twarzą w stwardniały śnieg. Gdy się podniosła, ujrzała trójkę chłopców w osłupieniu przyglądających powiększającej się szkarłatnej plamie na białym puchu. W jej centrum leżał półprzytomny mężczyzna z nożem wbitym w klatkę piersiową. Sebastian pochylał się nad nim, trzymając w dłoni materiał jego płaszcza, utrzymując plecy oprawcy kilka centymetrów nad ziemią.

— Czekaj! — powstrzymała go przed zadaniem ostatecznego ciosu.

Nie zważając na kolegów, zbliżyła się do zabójcy i patrząc na niego z odrazą, westchnęła ciężko.

— Dlaczego? — zapytała.

— Dlaczego?! — powtórzył zdenerwowany. — Banda gnojków, takich samych jak wy, pozbawiła życia moją ukochaną Madeline — wrzeszczał przez zaciśnięte zęby. Zaczął się trząść i pociągać nosem, jednocześnie wzdrygając się z bólu.

— Dlatego postanowiłeś się zemścić? — zapytała z niedowierzaniem. — To takie... płytkie — dodała zaskoczona, przechylając głowę w bok.

Patrzyła na mężczyznę z obłędem w oczach, wyobrażając sobie, jak przebija jego serce srebrnym sztućcem lokaja.

— Nie. Powiedział, że jeśli zabiję odpowiednią liczbę ludzi, to mi ją zwróci. Musiałem to zrobić. Dla mojej Madeline! — krzyczał przez łzy.

Elizabeth splunęła w twarz zabójcy i odsunęła się, zniechęcona jego wyznaniem. Tłumaczenie mężczyzny skutecznie pozbawiło ją przyjemności jaką odczuwała jeszcze przed kilkoma sekundami. Porozumiewawczo kiwnęła głową do Sebastiana. Lokaj wziął zamach i energicznie machnął nożem. Nim zdążył zanurzyć ostrze w klatce piersiowej zabójcy, niewidoczna siła skrępowała jego ciało. Wokół wszystkich zebranych wzniosła się czarna mgła, konsystencją przypominająca świeży popiół.

— Wydawało mi się, że zrozumiałeś — zabrzmiał donośny, niski głos. — Dusze tych dzieci miały należeć do mnie.

Ciało mężczyzny przesunęło się po ziemi, znikając w jednym z kłębów. Przez chwilę panowała kompletna cisza. Jakby znajdowali się w miejscu wyrwanym z czasu i przestrzeni. Sebastian bezskutecznie próbował wyswobodzić się z uścisku ciemności.

— Chodźcie tu! — Elizabeth wskazała sierotom miejscu u swego boku.

Nim zdążyli przebiec dzielące ich kilka metrów, drogę zagrodził im zakrwawiony, krótko ścięty brunet. Lewą dłonią zatykał krwawiącą ranę, w drugiej dzierżył srebrny nóż, którego ostrze pokryte było błyszczącymi fioletowym blaskiem literami nieznanymi żadnemu z czwórki obserwatorów. Zanim dziewczyna zdążyła zareagować, oprawca zanurzył ostrze broni w ciałach dwójki jej przyjaciół.

— Nie! — wydała z siebie rozpaczliwy jęk.

Chciała się na niego rzucić, ponownie stracić kontrolę i rozszarpać na strzępy jego plugawe mięso. Czuła jak w ułamkach sekund wzbiera w niej ogromna wściekłość, powoli przejmująca kontrolę nad ludzkim naczyniem, którym dla niego była.

— Panienko, nie! — Słyszała w oddali echo głosu Sebastiana.

Zatracała się, kiedy nagłe szarpnięcie wyrwało ją z szaleńczego transu. Otworzyła oczy i wbiła zaskoczone spojrzenie w trzymającego ją młodego mężczyznę w czerwonym płaszczu nonszalancko opadającym na jego ramiona. Krwiste włosy niemal zlewały się z ubraniem, tworząc poświatę, w której centrum lśniły limonkowe tęczówki jego oczu przypatrujące się z zaciekawieniem poprzez szkła oprawionych szkarłatem okularów. Sprawiał wrażenie kogoś niezrównoważonego.

— Puszczaj mnie! — rozkazała, próbując wyszarpnąć się z uścisku.

Shinigami zaśmiał się idiotycznie i rozluźnił uchwyt, pozwalając by uderzyła o twarde podłoże.

— Grell! — zawołał Sebastian, tonem nieznoszącym sprzeciwu, sugestywnie spoglądając na wstęgę ciemnej mgły wijącą się wokół niego.

— Sebuś, słonko! Tak cudownie wyglądasz skrępowany tą potworną ciemnością. A kysz, a kysz, potworo! Zostaw mojego ukochanego! — jęczał, wymachując Kosą Śmierci.

W końcu zamachnął się porządnie, przecinając mgliste więzy, które rozpłynęły się w powietrzu z cichym syczeniem przypominającym spalany papier. Demon rozejrzał się podejrzliwie, naprężając mięśnie w gotowości do walki. Czerwonowłosy Shinigami stał obok niego, ponętnie kręcąc biodrami, pajacując, jak zwykł robić zawsze. Elizabeth stała tuż za nim, z niedowierzaniem przyglądając się jego zachowaniu. Nie dalej niż dziesięć metrów od nich jasnowłosy chłopak, ubrany w czarny garnitur, przypierał zabójcę do ziemi swoją nietypowo wyglądającą bronią. Pochylił się nad ciałami dwójki świeżo zabitych chłopców i niezadowolony pokręcił głową. Podniósł się z kolan, podejrzliwie powiódł wzrokiem po drżącym ciele śniadego chłopca i uśmiechnął się do niego serdecznie.

— Tobie i tak miało się dzisiaj upiec — powiedział radośnie i kiwnął ręką, nakazując dziecku, by pobiegło w kierunku dziewczyny.

Seth bez chwili zwłoki popędził do szlachcianki, zatrzymał się tuż przy niej i osłupiały spojrzał pełnymi przerażenia, jasnożółtymi oczami na koleżankę.

— Ben Muller i Ben Thacker, urodzeni dziewiętnastego października oraz dwudziestego pierwszego maja tysiąc osiemset osiemdziesiątego pierwszego roku w Londynie. Data śmierci: pierwszy stycznia tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego siódmego roku, 5 minut po północy — Shinigami odczytał informacje zawarte na kartce, którą wyciągnął z kieszeni czarnych, eleganckich spodni. — Panie Sutcliff, mamy problem — dodał, nie ukrywając irytacji.

— Jaki problem, o czym ty gadasz? — warknął Grell, zmuszony odwrócić wzrok od swego obiektu westchnień.

— Ich dusze... Zostały skradzione!

— Skradzione? Ale zaraz, moment! Kiedy?! — dziwił się Shinigami.

Rozglądał się na wszystkie strony, jakby w mroku próbował odnaleźć odpowiedź.

Przyglądająca się dotąd Elizabeth podeszła do Sebastiana i patrząc krzywo na czerwonowłosego mężczyznę, szepnęła do ucha służącego.

— To plugawe ścierwo i jego nóż. To pewnie jego sprawka — zwróciła się do Boga Śmierci, pogardliwie cedząc słowa przez zaciśnięte zęby.

Żniwiarz popatrzył na fioletowowłosą zaskoczony i zbliżył się, by dokładnie przyjrzeć się jej twarzy.

— Ty jesteś tym dzieciakiem, którego niańczy Sebuś! — krzyknął odkrywczo.

Dziewczyna prychnęła pod nosem. Zdjęła czapkę z głowy i rozpuściła włosy. Wrzosowe loki delikatnie opadły na jej ramiona.

— A ty jesteś tym zidiociałym Shinigami, który próbował mnie ostatnio zabić — warknęła.

Podeszła do Setha i wręczyła mu swoje nakrycie głowy, łagodnie się uśmiechając. Nie czuła panującego chłodu, za to doskonale widziała, jak przerażony chłopak drży, niemal zamarzając z zimna.

— Co...co się stało z tymi pięknymi, krwistymi lokami? Co z nimi zrobiłaś? Jak mogłaś! Moje serce krwawi. O zgrozo, ta bezmyślna dziewczyna pozbawiła świat... Nie! Pozbawiła mnie tak majestatycznego widoku. Och Sebuś, trzymaj mnie. Czuję, że umieram! — Czerwonowłosy zaczął rozpaczać, teatralnie krzycząc i wymachując rękami.

— Panie Sutcliff — jęknął blondyn, jednak współpracownik zupełnie go zignorował, wciąż deklamując tragiczny monolog.

— Też jesteś jednym z nich? — Elizabeth spojrzała na przedziwną broń dzierżoną przez młodego mężczyznę w garniturze.

Ten skinął twierdząco głową. Schylił się i wziął do ręki nóż, którym dogorywający, półprzytomny mężczyzna przygnieciony kosiarką zadał śmiertelne rany dwójce nastolatków.

— Zawiodłeś, Arturze. — Głęboki głos ponownie rozniósł się echem, niesiony otaczającą ich mgłą.

— Ronaldzie! — Grell opamiętał się nagle.

Chłopak dołączył do nich, chowając nóż w tylnej kieszeni spodni.

— Nie, to nie może się tak skończyć! Proszę, pozwól mi ją odzyskać! — Brunet z trudem wydobywał z siebie głos, krztusząc się krwią.

— To wszystko, co ode mnie dostaniesz. — Ciemny pył zadrżał i rozmył się, przywracając rzeczywistość do poprzedniego stanu. — Nie martw się, to dopiero początek. — Groźba rozbrzmiała cicho, poprzedzając nonszalancki śmiech.

— Co? Nie, wracaj! Kimkolwiek jesteś, wracaj tu! — Sutcliff krzyczał w przestrzeń, wymachując bronią we wszystkich kierunkach. — Will mnie zabije!

— Panie Sutcliff, wracajmy... — jęknął zrezygnowany Ronald.

Żniwiarz przeklął pod nosem i spojrzał na demona.

— Do zobaczenia, Sebuś, słonko! — Dotknął ustami palców i dmuchnął w nie, spoglądając na kamerdynera, po czym wraz z towarzyszem jednym susem wskoczył na dach budynku, znikając z ich pola widzenia.

— Co to było? — szepnęła zszokowana Elizabeth.

Nie do końca docierało do niej, co się wydarzyło. Od wybicia północy minęło kilka minut, chociaż była pewna, że było to kilkanaście sekund. Rozejrzała się wokół. Ciemność nocy rozjaśniały kolejne efekty świetlne. Spojrzała na leżących na ziemi przyjaciół. Podbiegła i padła u ich stóp. Sebastian zbliżył się do niej i schylił się, by spojrzeć w jej twarz.

— Czyżby było ci ich żal, panienko? — zapytał, uśmiechając się beztrosko.

Popatrzyła na niego z pozbawionym emocji wyrazem twarzy. Milczała. Nie umiała zebrać natłoku skumulowanych myśli. Nie wiedziała, co czuje. Żal? Czym był żal? Czym było to gorąco, które przeszyło jej serce?

— Czyżbyś zamierzała płakać nad ich zwłokami jak małe dziecko? Zależało ci na nich? Obdarzyłaś ich zaufaniem, od którego tak stronisz? — dopytywał kpiącym tonem. — Czy teraz się siebie brzydzisz? Wiecznie samotna odpychasz każdego, kto próbuje się do ciebie zbliżyć, a z taką łatwością pozwoliłaś, by stali się dla ciebie ważni. Panienko. Czyżbyś stawała się słaba? — szepnął, zbliżając usta do jej ucha.

— Dosyć. Zamknij się — odpowiedziała hardo, odsuwając się od demona. Wstała i otrzepała kolana. — Poza tym, nie masz racji. Oni nic dla mnie nie znaczą, to tylko pionki. Bezużyteczne już pionki. Skończmy tę niestosowną konwersację, robota czeka — dodała zirytowana.

Artur wlókł się w kierunku muru, zostawiając na śniegu krwawą smugę. Dziewczyna stanęła tuż nad nim i przyglądała się jego żałosnym zmaganiom.

— Co robisz? — zapytała drwiąco.

— Madeline, Madeline. Proszę, zajmij się nią — wydukał, wskazując dłonią niskiego iglaka, przy którym leżała dziewczynka.

Ubrana w szary płaszczyk i czerwoną czapkę leżąca na śniegu postać zaczęła się powoli podnosić. Zaparła odziane w wełniane rękawiczki dłonie na twardym śniegu i ze spuszczoną głową z trudem stanęła do pionu. Burza ciemnych loków zasłaniała jej twarz. Elizabeth zrobiła kilka kroków naprzód, by dokładnie przyjrzeć się zmartwychwstałemu dziecku. Madeline podniosła głowę i odgarnęła włosy z czoła, wbijając puste spojrzenie wprost w twarz szlachcianki. Otworzyła usta, by coś powiedzieć. Wtem jej dolna szczęka zaczęła opadać, ciągnąc za sobą połać gnijącej skóry pozszywanej grubymi nićmi. Hrabianka widziała przez rozpięty płaszcz, pod którym dziecko nie miało na sobie nic, jak puszczają kolejne szwy. Jak płat skóry uderza o stwardniały śnieg, zmieniając swoją konsystencję w półpłynną, czerwonobrązową maź. Kolejna warstwa ciała niemal spłynęła ze szkieletu dziewczynki, ciągnąć wraz ze sobą jej ubranie. Przez chwilę kości dziecka stały jeszcze chwiejnie wstrzymywane na resztkach mięśni, by po chwili runąć w obrzydliwą breję.

Lizz zatkała usta, tłumiąc krzyk. Zaczęła się cofać, drżąc w spazmach przerażenia. Makabryczna scena przypomniała jej przeszłość. Oderwane kawały ludzkiego mięsa ­– ciała jej rodziców – wrzucane do klatki, w której ją przetrzymywali, zmuszając, by dopuściła się aktu kanibalizmu. W imię chorych wierzeń każdego dnia karmili ją najbliższymi osobami, ich coraz bardziej pleśniejącym mięsem. Na siłę wpychali do gardła gnijące zwłoki, śmiejąc się nieludzko.

Sebastian stanął tuż za hrabianką i oparł dłonie na jej ramionach. W popłochu nie docierało do niej, że to on. Odwróciła się z mocnym zamachem, uderzyła go i upadła podczas biegu, potykając się o własne nogi. Wsparła się na rękach, wbijając wzrok w ubity śnieg, jednak przed oczami wciąż widziała breje ludzkiej padliny. Czuła w ustach paskudny smak spleśniałego mięsa. Zwymiotowała.

— Panienko! — Demon dobiegł do niej, pochylił się i objął drżącą nastolatkę ramieniem.

— Nie dotykaj mnie! Nie dotykaj mnie, zostaw! Nie chcę! — krzyczała zupełnie oderwana od rzeczywistości.

Lokaj zamknął oczy i chwycił ją obiema rękami, przypierając drobne ciało Elizabeth do klatki piersiowej.

— Panienko, to ja, Sebastian, jestem tutaj. Jesteś w Londynie, na dworze, jest zima. Pierwszy stycznia dziewięćdziesiątego siódmego roku, chwilę po północy. Nie musisz się bać. Jesteś bezpieczna, nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić — mówił łagodnym, monotonnym głosem.

Słowa, które powtarzał tyle razy, w pewnym momencie stały się jego mantrą. Każdej nocy, kiedy krzyczała przez sen, kiedy budziła się z krzykiem, uciekając przed własnymi koszmarami, przychodził do pokoju, obejmował ją i mocno przyciskając do piersi, powtarzał w kółko te kilka zdań, dopóki do niej nie dotarły, dając odrobinę ulgi. Teraz robił dokładnie do samo. Jakby wszystko, co dotąd osiągnęli, zniknęło, zostało wymazane, na nowo rozbudzając traumatyczne wspomnienia.

Klęczał, trzymając drżącą nastolatkę, delikatnie kiwając się w przód i w tył, by ukołysać jej zszargane nerwy. Słyszał jak łka po cichu, chowając twarz pod jego marynarką. Czuł łzy przemaczające materiał koszuli. Położył dłoń na głowie dziewczyny i wciąż szepcząc, głaskał ją czule, prosząc w myślach, by okropne uczucie wreszcie ją opuściło.

Seth stał w miejscu. Przerażenie na jego twarzy ustąpiło miejsca całkowitej obojętności. Zdawał się na powrót normalny. Z pogardą spoglądał na kamerdynera przytulającego jego koleżankę, z obrzydzeniem zmierzył wzrokiem ciała współlokatorów. Wyglądał, jakby zupełnie nie przejmował się tym, co działo się wokół. Podszedł do zwłok przyjaciół i przykucnął przy nich. Wpatrywał się w zasychającą krew z dzikim zainteresowaniem. Przerażająca fascynacja pchnęła go dalej. Wyciągną rękę, zanurzając ją wewnątrz rany Bena. Wzdrygnął się, czując galaretowatą strukturę obślizgłych wnętrzności, ale nie zrezygnował. Poczuł ciepło bijące z wnętrza klatki piersiowej chłopaka. Jego źrenice rozszerzyły się, niemal całkowicie przysłaniając nietypowy kolor tęczówek. Oddychał szybko w rytm dudniącego z podniecenia serca. Wysunął rękę z wnętrza blondyna i przysunął ją do twarzy, jak zahipnotyzowany wpatrując się w szkarłatne krople spływające powoli w dół nadgarstka. Ginęły w głębi rękawa płaszcza, przyjemnie łaskocząc skórę przedramienia. Na ułamek sekundy jego oczy rozbłysły. Nagle ocknął się i przerażony spojrzał w stronę kamerdynera. Odetchnął z ulgą, widząc, że ten wciąż jest zajęty dziewczyną. Wstał i starł krew z ręki, wycierając ją wewnętrznym płatem okrycia. Uspokoił oddech i powoli zaczął zbliżać się w stronę kamerdynera, kiedy zachrypnięty jęk odwrócił jego uwagę. Zerknął z obrzydzeniem na dogorywającego zabójcę.

— Zawiodłeś, Arturze — wysyczał namiętnie, pochylając się nad nim. — Profesorze Michaelis, to ścierwo dalej żyje — krzyknął, prostując się.

Podbiegł do klęczącego lokaja i wbił wzrok w roztrzęsioną dziewczynę.

— Sebastian, wypełnij rozkaz — wymamrotała z trudem, obdarzając Setha mglistym spojrzeniem.

Demon skinął głową i odsunął się, gestem ręki prosząc chłopaka, by zajął jego miejsce. Brunet kiwnął i kucnął obok szlachcianki, dotykając dłonią jej ramienia.

— Seba... Seth? — zapytała zdziwiona.

Chłopak uśmiechnął się promiennie i wyciągnął dłoń w jej stronę. Chwyciła ją i wspierając się na chłopaku, chwiejnie stanęła na nogach. Rozejrzała się wokół. Widziała, jak lokaj zadaje Arthurowi śmiertelny cios. Poczuła ulgę, widząc, jak odwraca się w jej stronę, jak wraca, by znów obdarzyć ją opieką. Odsunęła się od chłopaka i ledwo wlekąc nogami, ruszyła w jego stronę.

— Sebastian, wracajmy do domu — jęknęła i straciła równowagę, wpadając wprost w jego ramiona.

— Yes, my lady — odparł pokornie.

Podniósł ją, przytulił do piersi i ruszył w stronę bramy.

— Weźmy go ze sobą — szepnęła, spoglądając przez przymknięte powieki na śniadą twarz jedynego z jej nowych przyjaciół, któremu udało się ujść z życiem.

Mężczyzna prychnął niezadowolony i niechętnie spojrzał na chłopaka.

— Moja pani, Lady Elizabeth Roseblack, pragnie zaoferować ci pracę w swojej posiadłości. Żywi szczerą nadzieję, że zgodzisz się przyjąć ofertę i zostaniesz jednym ze szlachetnych służących posiadłości Roseblack — rzekł oficjalnie, niezwykle podniosłym tonem.

Chłopak zesztywniał, patrząc na czarnowłosego z zaskoczeniem. Po chwili milczenia zacisnął pięści i krzyknął, robiąc krok na przód:

— Oczywiście! Proszę przyjąć mnie do swojej służby! — odparł zdeterminowany, kłaniając się przed nimi.

— W takim razie chodź. — Głos demona wyrażał niechęć, jednak chłopak zdawał się tego nie zauważać.

Posłusznie ruszył za eleganckim mężczyzną sprężystym krokiem przemierzającym ogród. Wiatr rozwiewał połacie jego płaszcza, mierzwił włosy. Przez chwilę Sethowi zdawało się, że nie patrzy na człowieka, lecz na dostojnego anioła, mistyczną postać, którą zesłano na ziemię, by naprawiła błędy ludzkości. 

Continue Reading

You'll Also Like

134K 6K 54
❝ - Masz może pożyczyć szklankę cukru?❞ Gdzie wszystko zaczyna się od szklanki cukru i pary brązowych oczu.
69.3K 2.9K 58
Zmieniony przez śmierć ojca Nicola postanawia zadebiutować w Reprezentacji Polski, co było marzeniem pana Krzysztofa. Zbuntowany młody dorosły w prze...
26.9K 1.4K 47
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...
10.4K 595 34
Tony Monet, chłopak pełen życia, przyjaciół i szczęśliwych chwil. Chłopak, który od kilku tygodni zaczyna przygaszać a przy tym całe jego otoczenie...