Po tym, jak stracił przytomność w stołowym, Albrecht, rad czy nie rad, został w Niewiadowie jeszcze kilka dni. Nazajutrz Rainer przywiózł ze sobą lekarza w mundurze SS, który zbadał Geista i jak mniemam, bo ze mną oczywiście nie rozmawiał, potwierdził diagnozę doktora Krugera. Geist spokorniał, w każdym bądź razie nie atakował mnie już więcej, a nawet w pewnym sensie podziękował za opiekę, gdy przyniosłam mu popołudniu obiad do pokoju.
Siedział na łóżku, wsparty o poduszkę. Wyglądał dziwnie. Pomimo, że w pokoju było dość chłodno, miał szkliste, rozgorączkowane spojrzenie i był rozpalony.
- Ma pan gorączkę - zdiagnozowałam.
- To nic, minie - mruknął.
- Mam nadzieję, że doktor należycie panu nagadał.
- Nie mógł. Jest niższy stopniem.
Prychnęłam.
- Przyniosłam zupę. Wstanie pan, czy położyć przy łóżku?
- Dziękuję, wstanę.
- Proszę zjeść, póki gorąca, zaraz przyniosę drugie danie.
- Dlaczego pani to robi? - wypalił.
Zatrzymałam się w półkroku.
- Zajęła się pani mną, pomimo że nie zawsze byłem dla pani... hmm... miły – ciągnął.
- Cóż, widocznie inaczej pan nie potrafi. Jestem kobietą. Mam... Jak pan to nazwał? Te swoje instynkty.
- I tylko dlatego? - patrzył na mnie świdrująco.
- A czego by pan jeszcze chciał, na litość boską?
Westchnął.
- Tak, czy inaczej, muszę jak najszybciej stawić się w Lublinie. Po mieście rozniosły się wprost niewiarygodne plotki.
- Że pan nie żyje?
- Żeby tylko.
I znów zabrakło mi odwagi, by zapytać wprost. Poza tym wątpiłam, by zechciał powiedzieć mi prawdę.
W nocy obudził mnie dziwny hałas. Jakby dźwięk tłuczonego szkła, gdzieś na dole, może w jadalni lub w sieni. Chwilę leżałam po ciemku, nadsłuchując. Potem posłyszałam kolejne dźwięki - skrzypienie podłogi, łoskot chyba przewracanego krzesła. Nie miałam już wątpliwości.
To musiał być kolejny z nocnych "gości".
Trzeba było działać, nim obudziłby Geista. Tamtej nocy w domu przebywał również podporucznik.
Wstałam i boso, nie myśląc o peniuarze, ostrożnie wyjrzałam do korytarza.
- Cii - usłyszałam.
Geist pociągnął mnie za ramię. W drugiej ręce trzymał pistolet.
- Słyszał pan?
- Tak - odpowiedział szeptem. - Ktoś wszedł do domu. Niech pani tu zostanie.
Oczywiście, nie posłuchałam go. Poszłam za nim, chciałam go powstrzymać. W ciemności usłyszałam, jak odbezpiecza broń. A jeśli to jednak któryś z partyzantów...
- Nie - wysyczałam.
Wszedł na schody, schodzące do holu, najwyższy stopień zaskrzypiał zdradliwie.
- Halt, weil ich schiesse! - zawołał intruz z dołu.
Zamarłam. To był Niemiec!
A potem usłyszałam głos Jana:
- To niemiecki dom - powiedział głośno i dobitnie, po niemiecku. - Jesteśmy Niemcami. Czego pan sobie życzy?
Rozległ się strzał.
- Janku! - wrzasnęłam i rzuciłam się na schody.
Geist w ostatniej chwili pociągnął mnie za ramię. Padł drugi strzał. Upadłam na kolana, a kula wbiła się w boazerię nad moją głową.
- Co pani wyprawia, do cholery - syknął Geist.
- Ale Janek...
Zatkał mi usta dłonią i objął wpół. Z miejsca, w którym się znajdowałam dostrzegłam, jak skulona postać przemknęła przez hol w stronę drzwi do salonu. Rozległ się kolejny strzał, znów chybiony. Geist wciągnął mnie na górę.
- To Niemiec... - szepnęłam, wstrząśnięta.
- To dezerter. Jest mu wszystko jedno - mruknął, popychając mnie w stronę drzwi do pokoju Ewy.
Drzwi uchyliły sie i zobaczyłam blade, przestraszone oblicza moich córek.
- Proszę się stąd nie ruszać - warknął Geist. - Ja to załatwię.
- Nie...
Kucnął, zerkając w dół poprzez balustradę
- Nie masz szans - zagrzmiał. - W tym domu jest kilku uzbrojonych mężczyzn. Poddaj się.
Odpowiedział mu kolejny, chybiony strzał. Dopadłam do Geista i chwyciłam go za ramię
- Czy pan oszalał? Zabije pana.
- Czwarta kula - mruknął Geist. - Ciekawe, ile jeszcze ma.
A potem usłyszałam głos Rainera, dobiegający z jadalni:
- Oddaj broń!
I znów strzał, jeden, zaraz potem drugi. Geist również wycelował i strzelił. Posłyszałam łoskot na dole.
- Rainer? - zawołał Geist.
- Czysto - odkrzyknął podporucznik.
Geist wyprostował się i zaczął powoli schodzić na dół. Zerwałam się i minęłam go na schodach. W sieni, w nikłym świetle księżyca, które wpadało przez rozbitą szybę w drzwiach leżał młody mężczyzna. Nachyliłam się nad nim. Miał na sobie jakieś łachmany i za duży płaszcz. Musiał być nie starszy od Jurka. Dławił się własną krwią.
- Boże przenajświętszy...
- Już po wszystkim - mruknał Geist.
Nagle w sieni zaroiło się od ludzi i lamp naftowych - zobaczyłam Jana dzierżącego zdjętą ze ściany szablę i odetchnęłam z ulgą, że nie jest ranny. Dostrzegłam również panią Wandzię, pana Solmana z myśliwską strzelbą, Staszka, kucharkę Celinę, Zośkę.
Geist schował pistolet za pasek spodni i klepnął Rainera w plecy.
- Dobra robota - powiedział.
Zrozumiałam, że to on wysłał Rainera, by bocznymi schodami dostał się do stołowego i zaszedł intruza od tyłu.
Śmiertelnie ranny chłopak rzucił się na podłodze i zagulgotał krwią, chciał coś powiedzieć. Kucnęłam przy nim.
- Es tut mir leid, mama - wycharczał.
Po policzkach pociekły mi łzy. Pomyślałam o Jurku.
- Jestem tutaj. Nie bój się. Jesteś w domu - wyszeptałam.
Wyprężył się i skonał.
Geist kucnął obok mnie i przeszukał jego kieszenie. Nie znalazł dokumentów, tylko wyschnięty kawałek chleba.
- To jeszcze dziecko - powiedziałam z wyrzutem. - Nie było innego wyjścia?
- Nie było - odpowiedział oschle.
A potem sięgnął za kołnierz ubrania martwego chłopaka i wydobył stamtąd nieśmiertelnik. Szarpnął i kawałek metalu został mu w dłoniach. Wyprostował się, wziął lampę od pani Wandzi i oświetlił nieśmiertelnik. Potem przebiegł wzrokiem po twarzach wszystkich zebranych w sieni.
- To dezerter - wyjaśnił. - Trzeba go szybko pochować. Lepiej, żeby nikt się o nim nie dowiedział.
- Dla kogo lepiej? - warknęłam. - Dla nas, czy dla pana?
- Dla jego rodziny. Jeżeli wyjdzie na jaw, jakich dopuścił się przestępstw, jego rodzina poniesie konsekwencje.
Wręczył nieśmiertelnik panu Solmanowi
- To trzeba zniszczyć - dodał.
- Wezmę do kuźni - odpowiedział pan Solman. - Staszek, skocz po taczkę i dwie łopaty, ale cichaczem. Do rana musimy się uwinąć, a lekko nie będzie, ziemia zamarznięta.
- Ja pomogę - zaoferował podporucznik.
- A reszta spać - zarządziła władczo pani Wanda.
Powlekłam się na górę, uspokoić dziewczynki. Do rana nie zmrużyłam oka.