Ku mojemu zdumieniu, matka wpada na pomysł, żeby Brygida Solman uczyła się czytać i pisać wraz ze mną. Matce udaje się do tego pomysłu przekonać ojca Brygidy, który sam ma niewiele czasu na edukację córki. Po latach myślę, że może matka chciała w ten sposób zmobilizować mnie do większej staranności – Brygida, moja rówieśniczka, była o wiele bieglejsza w czytaniu i pisaniu ode mnie.
Zimowe popołudnia i wieczory spędzamy w bibliotece, pod czujnym, surowym okiem matki. Pamiętam to tryumfalne spojrzenie Brygidy, kiedy okazało się, że ona, Polka, córka zaledwie magazyniera, radzi sobie lepiej ode mnie. Jakże ja jej nie lubię, jak bardzo jej zazdroszczę! Swobody, którą ma, łatwości w nauce, która mnie nie jest dana i tych pełnych uznania słów oraz uśmiechów matki, którymi jest obdarowywana.
Pomimo żywej niechęci do Brygidy, zdarza mi się fantazjować, że razem się bawimy. Wyobrażam sobie, że pokazuję jej wszystkie zabawki, które znaleźliśmy z majorem na strychu i które pozostają do mojej wyłącznej dyspozycji, wzbudzając tym jej zachwyt i szacunek. O tym, jak bardzo czuję się samotna, jak bardzo brakuje mi towarzysza do zabaw w tym domu pełnym dorosłych, gdzie każdy zajęty jest swoimi sprawami, świadczy fakt, że lgnę do jedynego człowieka, który nigdy nie odmawia mi swojego towarzystwa i nie wymawia ważniejszymi zajęciami – do sturmbannfuhrera Albrechta Geista.
Tymczasem we dworze trwają przygotowania do świąt, które w tym roku, jak zapowiedział stryj Jan, mają być skromne i wyłącznie w rodzinnym gronie.
Stryj jest wyznania ewangelickiego, ale w zborze w Lublinie bywa od święta. Matka wychowuje nas w tradycji katolickiej, ale do kościoła nie chodzimy niemal w ogóle.
W tamtym świecie, w którym Bóg, honor i ojczyzna stanowią dewizę życiową i niezmienną wartość dla większości polskiego społeczeństwa, my żyjemy bez Boga i bez ojczyzny.
Jestem wciąż strofowana i poganiana, a to przeszkadzam w szykowaniu prezentów, a to zawadzam w sprzątaniu i czyszczeniu zastawy.
W ostatnim tygodniu przed świętami wszyscy stają się mniej nerwowi, a po domu rozchodzi się apetyczny zapach pieczonych pierników, a także barszczu, gotowanych ryb, kapusty z grzybami, pierogów i racuszków.
W salonie staje ogromna, sięgająca sufitu choinka. Ubieramy ją wraz z Heleną i pokojówką Zosią. Nina jest wciąż zbyt słaba, by nam pomagać, siedzi z kwaśna miną w fotelu, otulona kocem. Ewa zatrzymuje się w holu, gawędzi z podporucznikiem Dietrichem, który właśnie przywiózł do Niewiadowa majora Geista, po dłuższej nieobecności. Pomimo, że jestem tylko dzieckiem, dostrzegam wyraźnie, że nieczęste wizyty podporucznika w Niewiadowie są dla Ewy źródłem niecodziennych emocji i nie przepuszcza okazji, by spędzić z młodym oficerem choć trochę czasu.
Matka z marsową miną schodzi z góry, trzymając w ramionach Adasia. Prawdopodobnie ma zamiar zbesztać Ewę, że znów zostawiła dziecko bez opieki. W tej samej chwili drzwi frontowe otwierają się i do domu wchodzi major, wnosząc ze sobą podmuch lodowatego wiatru. Za oknami szaleje śnieżyca.
- Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej – intonuje major, obdarzając mnie, jak zwykle, promiennym uśmiechem.
- Okropna pogoda na podróż – przyznaje Helena.
- W istocie – zgadza się major. - Rainer! Tak ci było śpieszno do panny Ewy, że zapomniałeś o czymś.
Ewa czerwienieje, a podporucznik, z wyraźnym ociąganiem, wraca na dwór. Major w tym czasie zdejmuje czapkę i płaszcz, które wiesza następnie na jednym z kołków w sieni.
- A gdzie pan dziedzic? - dopytuje.
- Jan pewnie w gabinecie – wyjaśnia Helena.
Jej jedynej z nas wszystkich wolno nazywać stryja po imieniu, z racji niewielkiej różnicy wieku i braku pokrewieństwa.
- Czy któraś z pań byłaby łaskawa pana dziedzica sprowadzić? - podsuwa major i patrzy wymownie na matkę, która ani drgnie. - Mam dla państwa świąteczną niespodziankę
- Ja sprowadzę stryja – deklaruje Ewa.
Tymczasem do domu wchodzi podporucznik, niosąc przed sobą dużą, nieporęczną paczkę.
Prezenty świąteczne – przebiega mi przez myśl i chyba mnie jedyną to ekscytuje. Wraca Ewa wraz ze stryjem. Pojawia się również pani Wanda.
- Gdzie mogę to położyć? - dopytuje podporucznik.
- Zależy, co to jest – mówi stryj.
- Mam nadzieję, że Rainer nie pomylił paczek i nie są to pociski moździerzowe na front – dowcipkuje major i jako jedyny śmieje się ze swojego żartu.
- Proszę – stryj, równie sceptyczny co matka, wskazuje stół w jadalni.
Matka w ostatniej chwili odgarnia róg udekorowanego już świątecznie białego obrusu. Paczka trafia na stół.
Major ją otwiera i wydobywa z niej spożywcze frykasy: kawę, herbatę, kakao, czekoladę, suszone daktyle i figi, migdały, puszki z sardynkami oraz mydło toaletowe i pończochy, które natychmiast wzbudzają zachwyt powściągliwych dotąd Heleny i Ewy.
- Migdały! – nawet sceptyczny dotąd stryj się emocjonuje. - Wandziu, czy sądzisz, że Celinka zdąży jeszcze upiec marcepan?
Są też prezenty bardziej osobiste – pięknie oprawione książki dla stryja i matki, a dla mnie maleńki serwis dla lalek, zapakowany w piękne pudełko. Każdy cześć serwisu owinięta jest dodatkowo w ozdobną bibułkę. Siadam z tym moim skarbem na podłodze pod oknem i ostrożnie rozwijam z bibułki po kolei: dzbanek, cukiernicę, dzbanuszek na śmietankę, filiżanki, spodki i malutkie łyżeczki, zupełnie zapominając o dorosłych.
- Wiciu – odzywa się matka łagodnie, aczkolwiek stanowczo. - Nie zapomniałaś o czymś?
- Dziękuję panu – wstaję i dygam nieznacznie.
- Podoba ci się? - dopytuje major.
- Ogromnie – zapewniam z szerokim uśmiechem.
- To jest dla mnie najpiękniejsze podziękowanie – odpowiada major.
- Jesteśmy wdzięczni za tak hojne podarunki – odzywa się stryj, dość chłodnym tonem, nie pasującym do serdecznych słów. - Spędzi pan z nami święta?
Zauważam, że stojąca z boku, milcząca matka, miętosi w dłoniach frędzle obrusu.
- Nie, w kantynie oficerskiej w Lublinie – major znów się uśmiecha. - Zakłócać państwa domową uroczystość - to było niewłaściwe. To rodzinne święta. Czas przeznaczony dla bliskich.
Zapada dłuższa, niezręczna cisza. A potem matka niespodziewanie wypala:
- Pułkownik Wittenberg urządza sylwestrowy kulig w Niewiadowie. Przyłączy się pan do nas?
- Co urządza Wittenberg? - grzmi major, jakby niepewny, czy dobrze usłyszał.
- Kulig w Niewiadowie.
Kulig... To słowo brzmi jak miód na moje uszy.
- Świat wali się na głowę, a Wittenberg urządza kulig w Niewiadowie?! - wybucha niespodziewanie podporucznik Dietrich.
Major odwraca się do podporucznika i posyła mu piorunujące spojrzenie.
- Mam brata w kotle, w twierdzy Stalingrad – mówi Dietrich cicho.
Kessel. Festung Stalingrad. Ostatnio często słyszę te słowa. Brzmią tajemniczo i złowieszczo. Kiedy wchodzę do pokoju, dorośli urywają rozmowy na ten temat.
- Tak - ciągnie matka, wciąż międląc pomiędzy palcami obrus. - Widać pułkownikowi się nie wali. Weźmiemy udział w zabawie, Jan, dziewczynki, i ja. Byłoby miło, gdyby pan się przyłączył. Pan podporucznik oczywiście również jest zaproszony.
- Komu miło? - przerywa major oschle.
- Nam – zapewnia matka.
Major posyła jej dziwne, szybkie spojrzenie.
- Dziś rano widziałem się z pułkownikiem i nie przypominam sobie, żeby mnie zapraszał – dodaje major.
- My pana zapraszamy – mówi matka. - Sądzi pan, że pułkownik będzie miał coś przeciwko?
Major unosi brwi i uśmiecha się krzywo, jakby ta perspektywa niespodziewanie go rozbawiła.
- Nie, Wittenberg przełknie wszystko - zapewnia.
- Zatem ustalone – puentuje matka.
- Ustalone. Rainer! - major strzela obcasami i wychodzi z jadalni.
Stryj posyła matce miażdżące spojrzenie:
- To było konieczne? - podejmuje.
- A czemu nie? - zagaja matka zaczepnie. - Czym on jest gorszy od pułkownika?
- A czym jest lepszy?
- Tym – matka wskazuje na towary leżące na stole.
- To myślenie niewolnika – wybucha pani Wandzia. - Przez te lata przywykliśmy do ucisku tak bardzo, że drobny, nic nie znaczący gest przyjmujemy jako objaw życzliwości w tym obłąkanym świecie. Okradają, ściągając horrendalne kontrybucje, wyzyskują ludzi i ziemię, a ten tutaj zachowuje się jak u siebie w domu. Ale wystarczy, że przyniesie paczkę kawy i pani cała w skowronkach. Czy nie widzi pani, nie rozumie, że ta kawa nie ma znaczenia? Oj, mój Boże...
Matka obdarza panią Wandzie zagniewanym spojrzeniem:
- Ma pani rację. Nie chodzi o paczkę kawy. Kawa nie ma znaczenia. Jest coś innego. O wiele gorszego – mówi z naciskiem.
Następnie energicznie wychodzi z jadalni, pozostawiając stryja oraz panią Wandę osłupiałych i zdeprymowanych.