Kuroshitsuji: Czarna Róża Dem...

By Namisiaa

94.4K 7.3K 2.2K

Historia opowiadająca losy Elizabeth Roseblack - szlachcianki, która w młodym wieku zostaje porwana przez taj... More

Tom I, Rozdział I
Tom I, Rozdział II
Tom I, Rozdział III
Tom I, Rozdział IV
Tom I, Rozdział V
Tom I, Rozdział VI
Tom I, Rozdział VII
Tom I, Rozdział VIII
Tom I, Rozdział IX
Tom I, Rozdział X
Tom I, Rozdział XI
Tom I, Rozdział XII
Tom I, Rozdział XIII
Tom I, Rozdział XIV
Tom I, Rozdział XV
Tom I, Rozdział XVI
Tom I, Rozdział XVII
Tom I, Rozdział XVIII
Tom I, Rozdział XIX
Tom I, Rozdział XX
Tom I, Rozdział XXI
Tom I, Rozdział XXII
Tom I, Rozdział XXIII
Tom I, Rozdział XXIV
Tom I, Rozdział XXV
Tom I, Rozdział XXVI
Tom I, Rozdział XXVII
Tom I, Rozdział XXVIII
Tom I, Rozdział XXIX
Tom I, Rozdział XXX
Tom I, Rozdział XXXI
Tom I, Rozdział XXXII
Tom II, Rozdział I
Tom II, Rozdział II
Tom II, Rozdział III
Tom II, Rozdział IV
Tom II, Rozdział V
Tom II, Rozdział VI
Tom II, Rozdział VII
Tom II, Rodział VIII
Nomimacja
Tom II, Rozdział IX
Tom II, Rozdział X
Tom II, Rozdział XI
Tom II, Rozdział XII
Tom II, Rozdział XIII
Tom II, Rozdział XIV
Tom II, Rozdział XV
Tom II, Rozdział XVI
Tom II, Rozdział XVII
Prawie rozdział xD
Tom II, Rozdział XVIII
Tom II, Rozdział XIX
Tom II, Rozdział XX
Tom 2, XXII
Tom II, XXIII
Tom II, XXIV
Tom II, XXV
Tom II, XXVI
Tom II, XXVII
Tom II, XXVIII
Tom II, XXIX
Tom II, XXX

Tom II, Rozdział XXI

792 92 36
By Namisiaa

Dawno niczego nie było. Wattpad mi zbrzydł i nie chciało mi się dodawać rozdziałów, poza tym zawsze przypominałam sobie o takich idiotycznych porach (w środku nocy np. xD) albo kiedy nie miałam dostępu do kompa. No ale w końcu wypada coś wrzucić, tak więc oto nowy rozdział. Wybaczcie tę przerwę, postaram się znów publikować po osiągnięciu 200 wyświetleń rozdziału, więc w razie czego dawajcie znać w komciach :P.

Miłego! :*


========================================


                — Eddy, dokąd idziesz? Mieliśmy zagrać w karty. Musze się odgryźć za wczoraj — zdziwił się Ben, widząc kolegę odłączającego się od nich tuż za drzwiami stołówki.

Elizabeth posłała Sethowi znaczące spojrzenie. Miała nadzieję, że jej pomoże, pomyśli, że to ma związek ze sprawą morderstw i zajmie czymś blondyna. Nie pomyliła się.

— Ben chodź, przecież zaraz wróci. Nie jesteś jego matką — skarcił kolegę, ciągnąc go za ramię. — I przestań się wydzierać. Już cię przestał łeb boleć, że pleciesz bez sensu?

— Uważaj na słowa, dobra? — Chłopak naburmuszył się, czując jak jego autorytet w grupie diametralnie spada i energicznie wypruł do przodu.

— Dziękuję — wyszeptała niemal bezgłośnie Lizz i bez chwili zwłoki poszła do biblioteki.

Rozchwiane serce zabiło mocniej, przyduszając ją na chwilę, kiedy otworzyła drzwi do opustoszałego pomieszczenia. Siedział tam. Tak, jak powinien czekać na nią wczoraj. Opierał się na biurku, leniwie przerzucając karty podręcznika do medycyny.

— Sebastian... — stwierdziła idiotycznie, przykuwając jego uwagę.

Spojrzał na nią kątem oka, zachowaniem zupełnie nie przypominając lokaja, jakiego znała przez ostatnie lata. Wyglądał bardziej jak zawiedziony ojciec, gotowy wygłosić tyradę wyrzutów. Na razie milczał, chociaż czuła, że to się zmieni, gdy tylko wykrztusi z siebie kolejne słowa.

Zacisnęła pięści, sycząc z bólu.

— Musimy porozmawiać o tym, co się wczoraj stało — powiedziała ciężko.

Oddychając nerwowo, czekała na jego odpowiedź. Patrzyła jak bierze głęboki oddech, spokojnie wypuszcza powietrze z płuc, poprawia okulary zdobiące jego twarz odkąd przywdział strój nauczyciela. Zamknął książkę i z niezwykłą delikatnością odłożył ją na blat, po czym wstał i zrobił krok w jej stronę.

— Co stało się wczoraj? — zapytał jedwabistym tonem, uśmiechając się z kpiną.

— Szczerze mówiąc... Nie pamiętam — przyznała skruszona.

Demon zrobił kolejny krok naprzód. Dziewczyna spojrzała na niego zaniepokojona i delikatnie się cofnęła.

— Byłam na strychu i piłam Burbon... — zaczęła nieśmiało.

— I co było potem? — Zbliżył się o kolejny krok, a ona cofnęła się równo z nim.

— I chyba wypiliśmy za dużo.

— To wszystko? — dopytywał.

Znów do niej podszedł, tym razem wystarczająco blisko, by zmusić ją do oparcia pleców o chłodną ścianę. Niezwykle silny dreszcz przeszył jej drżące z niepokoju ciało. Nie wiedziała, do czego zmierza, wprawiało ją to w denerwujące poczucie bezsilności, zanurzające umysł w ciemności, która łudząco przypominała wspomnienia z najczarniejszej przeszłości.

— I spo-spotkałam się z tobą, a potem... — zaczęła się jąkać.

— No właśnie. Co było potem? — Nie odpuszczał.

Zbliżył twarz do jej policzka, by poczuła na nim jego spokojny oddech. Słyszał przyspieszone bicie jej serca.

— J-ja nie pa-pamiętam... — wykrztusiła z trudem i mocno zacisnęła powieki, spinając wszystkie mięśnie.

Zaśmiał się. Zwyczajnie się zaśmiał, z taką lekkością, jakby opowiedziała mu dowcip. Zaskoczona, otworzyła oczy i spojrzała na niego spłoszona.

— Tak to właśnie wygląda, panienko, kiedy upijasz się z niższą klasą, na dodatek alkoholem takiej jakości. Nie powinnaś więcej pić takich rzeczy, ten Burbon był naprawdę obrzydliwy. Musiało ci bardzo zależeć, by wkupić się w ich towarzystwo — mówił z uprzejmym uśmiechem na twarzy, całkowicie wracając do swojego zwyczajowego zachowania.

Patrzyła na niego z rozwartymi ustami, nie wiedząc jak się zachować. Była w szoku, a on widział to i nie powstrzymywał się od śmiechu. Chociaż była zła i zażenowana, poczuła ulgę. Bała się, że będzie gorzej.

— Doprawdy, zachowanie niegodne szlachcica — dodał.

Podszedł do biurka i schylił się, by podnieść coś z dolnego blatu. Zdobiona filiżanka gorącej herbaty parowała lekko, wypełniając pomieszczenie silnym aromatem Earl Greya.

— Usiądź proszę. — Wskazał dziewczynie krzesło.

Posłusznie usadowiła się we wskazanym miejscu i nie ukrywając radości, chwyciła w doń porcelanowe naczynie.

— Powiesz mi, czego nie pamiętam? — zapytała po kilku minutach, ośmielona smakiem utęsknionej herbaty i podniesiona na duchu chwilowym, lepszym samopoczuciem.

Jego oczy rozbłysły na chwilę. Odgarnął niesforny kosmyk włosów opadający na oprawki okularów i uśmiechnął się tajemniczo.

— Gdyby to było naprawdę ważne, pamiętałabyś. — Jego głos drżał z rozbawienia.

Zaczynał ją denerwować.

— Panienko. Kiedy skończysz, proszę, byś udała się ze mną do sypialni — powiedział nagle, poważniejąc.

— Do sypialni? — zdziwiła się.

Uśmiechnęła się złośliwie, wskazując na nieprzyzwoitość, jaką rozbrzmiały jego słowa.

— Musimy zmienić twój opatrunek, inaczej może dojść do zakażenia — odparł, zerkając na opasły tom encyklopedii medycznej leżący na rogu biurka.

— Niech będzie.

Czy wciąż miał sobie za złe słabości poprzedniego dnia? Jeżeli nawet, zgniecenie twarzy irytującego shinigami niezwykle poprawiło mu nastrój, uwalniając od wyżerającego poczucia winy, które targało jego serce. W pełni nad sobą panował. Nie pamiętała — uniknął konsekwencji, które dla niej byłby bardziej zgubne niż dla niego. Nie skłamał — nie zadała żadnego precyzyjnego pytania, które zmusiłoby go do wyjawienia prawdy. Demoniczna natura podpowiadała mu, by skorzystał z możliwości. Przy okazji, rozerwał się nieco obserwując wachlarz niepewności malujący się na jej, bledszej niż zazwyczaj, zmęczonej twarzy. Niepostrzeżenie, zaprowadził hrabiankę do swojego pokoju i polecił, by usiadła na łóżku.

Pomieszczenie nie nosiło żadnych śladów użytkowania. Lizz zastanawiała się, jak dawał sobie radę, pozbawiony odpoczynku od własnych myśli. Nie potrafiłaby nie spać. Nie ze względu na fizyczne zmęczenie, a na potok myśli, który zalewał ją w jego towarzystwie. Intrygował. Każdego dnia, począwszy od tego, kiedy wyrwał ją z ramion rozpaczy, zadziwiał. Wzbudzał zainteresowanie, zaufanie, ale także niepewność. Nigdy nie wiedziała, o czym do końca myślał, a świadomość, że prawdopodobnie nie dane będzie jej zgłębić ten niezwykły umysł jedynie podsycała ciekawość. Obserwowała płynne ruchy jego sprężystego ciała. Ściągnął śnieżnobiałe rękawiczki zastępując je gumowymi, sterylnymi, które przywdziewał zawsze, kiedy opatrywał jej rany. Te różniły się od pozostałych, były jego dziełem. Idealnym w swej brutalności, pięknym niczym twór natchnionego artysty. Cienkie rozcięcia na dłoniach szlachcianki poczerwieniały, wskazując na stan zapalny. Widział nabrzmiałą skórę, pod którą zbierała się ropa.

— Muszę je nakłuć i oczyścić — wyjaśnił.

Nie czekając na odpowiedź, przeciął napuchnięte miejsce i w akompaniamencie jej cichych, przepełnionych bólem syków, oczyścił rany, okalając je świeżym bandażem.

— Strasznie kłopotliwe — burknęła, patrząc na końcowy efekt jego zabiegu.

— Najmocniej przepraszam. To moja wina — odparł, klękając przed szlachcianką z głęboko pochyloną głową.

— Nie ważne, już o tym rozmawialiśmy. Lepiej powiedz, kiedy zjawi się podejrzany.

— Zabójca — poprawił ją.

— Jesteś pewien? — zdziwiła się.

Demon uśmiechnął się przebiegle, wstając z kolan.

— Oczywiście. Zjawi się ostatniego dnia roku.

— To nasza szansa. Musimy wszystko dokładnie zaplanować — powiedziała słodkim, przepełnionym ekscytacją głosem. — Pozbądźmy się go — dodała.

W jej głosie wyczuł coś dziwnego. Intrygującą pokusę, która nie towarzyszyła jej nigdy wcześniej. Szczera chęć zabicia człowieka.

— Powinniśmy wracać do posiadłości najszybciej, jak to możliwe. Kto wie, co zrobi tamta trójka — odparł, gasząc nieco jej młodzieńczy zapał.

— Masz rację... Powinniśmy wracać — mruknęła.

~*~

Szczupłą postać, o skórze czarnej jak smoła, wbiegła do spowitej ciemnością sali i z głośnym hukiem padła na kolana u stóp tronu. Płomienny blask jej oczu odbijał się w czarnym krysztale.

— Panie — rzekł uniżonym tonem.

— Jak idą przygotowania? — Gruby, męski głos, którego echo rozbrzmiewało polifonią tonów, zażądał wyjaśnień.

Szczupłej budowy chłopak podniósł się z klęczek i zrobił kilka kroków na przód. Stanął przed obliczem swego pana i podał mu błyszczący kamień, na którego powierzchni wyświetlił się obraz.

— Rozumiem — odparł władca. — Dobrze się spisałeś. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, czeka cię nagroda, Saamedzie. Wracaj do pracy.

— Dziękuje, panie. — Poddany pokłonił się i opuścił pomieszczenie, znikając za kurtyną ciemności.

— Ostrzegałem cię — rzekł spoczywający na tronie, widząc odbijającą się w kamieniu sylwetkę mężczyzny.

~*~

— Eddy, gdzie się podziewałeś? Miałem ograć cię w karty! — Blondyn od progu sypialni naskoczył na Elizabeth.

Uniosła dłonie i machnęła nimi kilka wyrazy, sugerując, dokąd się udała, jednak kolega nie zrozumiał.

— Był u medyka, idioto — odparł, zirytowany Seth.

— Nie wymądrzaj się, debilu. Ciebie też gdzieś wcięło — odgryzł się.

Złotooki westchnął ciężko, dotykając opuszkami palców podstawy nosa.

— Mówiłem ci już, że byłem u zarządcy. Jesteś aż taki głupi?

Szlachcianka przysłuchiwała się krótkiej wymianie zdań z rozbawieniem. Było nie do pomyślenia, by ludzie jej pokroju odzywali się w ten sposób. Nie na miejscy była sama jej obecność wśród niższych sfer. Nie przejmowała się tym. Za to dobrze wiedziała, co na ten temat myślał Sebastian. Powstrzymywał się od komentarzy, był dziwnie spokojny i pozbawiony złośliwości, zważywszy na okoliczności. Czuła, że jeszcze to nadrobi, że czeka, aż szala gorzkiej dezaprobaty przeleje się, sprowadzając na nią monsun jego niepochlebnej tyrady.

— A teraz musimy iść na łacinę. Tyle pograliśmy — zauważył Benny.

Zeskoczył z górnego posłania chwiejnie lądując na podłodze. Był niezadowolony. Polubił nowego i nie chciał tracić ani chwili — nigdy nie było wiadomo, co się wydarzy. Jeśli któryś z nich miał być kolejną ofiarą? Nie chciał ryzykować. Chociaż ukrywał to przed kolegami, naprawdę bał się mordercy. Nie mógł spokojnie zasnąć, martwiąc się, by jego imię nie padło, jako następne. Był jeszcze zbyt młody, nie zdążył skosztować życia. Nie miał ochoty umierać nim zaliczy jakąś panienkę, przynajmniej tyle mu się należało od tego przesranego życia. Jakiż był głupi, odbierając Martinowi ostatnią szklankę kompotu. Co, jeśli gnojek w ramach zemsty wytypuje go, jako następną ofiarę?

Benny miał rację, za chwile zaczynały się zajęcia. Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy, jak długo była z lokajem. Przy Sebastianie czas płyną zupełnie inaczej, żałowała, że nie zostać z nim dłużej. Czuła się nieswojo, widząc jego brak za plecami. Pozbawiona krytycznych spojrzeń i uprzejmego, przesyconego ironią uśmiechu. A także dezaprobaty i niezrozumienia, kiedy wymyślała coś, co bawiło tylko ją, podczas gdy on nie rozumiał, z czego mogła się śmiać.

~*~

Michaelis zaczął wykład od sprawdzenia obecności. Wszyscy, oprócz małego Martina byli obecni. Chłopak źle się poczuł i został zwolniony z popołudniowych zajęć, jak przekazał demonowi jego współlokator.

— Zapewne jesteście ciekawi jak poszło wam wczorajsze zadanie — rzekł ze złośliwym, mrożącym krew w żyłach nastolatków, uśmiechem.

Z szuflady biurka wyciągnął stos kartek.

— Nie zaliczyłem tego, on mnie zabije — jęknął zdruzgotany Benny.

Wplótł palce we włosy i spuścił głowę szczękając zębami. Elizabeth zrobiło się żal bruneta. Z całej trójki zdawał się najbardziej przejmowaćć ocenami. Nie była pewna, czy same wyniki, czy widmo dodatkowych prac lub chłosta, wzbudzały w nim taki lęk, niemniej nieprzyjemnie było jej patrzeć na zmartwione oblicze kolegi. Ben zdawał się w ogóle nie przejmować, przywdziewając maskę obojętnego twardziela, który przyjmie wszystko, co przyniesie los. Seth natomiast, siedział obojętnie, zerkając kątem oka na współlokatorów, jakby test i jego wyniki w ogóle go nie dotyczył. Zdawał się nieobecny. Widziała jego puste spojrzenie i wyzutą z emocji minę. Gdy zobaczyła go po raz pierwszy, poprzedniego dnia rano, wydawał się zupełnie inny. Skryty, nieśmiały, niepewny siebie. Z każdą minutą zmieniał się z tego delikatnej, cichej sieroty, w intrygującego i tajemniczego chłopaka, którego nie potrafiła rozszyfrować tak samo, jak Sebastiana. Na dodatek dziwne, znajome ciepło, którym emanował nie dawało jej spokoju. Nie potrafiła przypomnieć sobie, skąd znała to uczucie. Kimkolwiek był, zasługiwał na zdecydowanie większe zainteresowanie. I chociaż nie był obiektem ich śledztwa, powinien pozostać jej obojętny, nie potrafiła zwyczajnie zignorować jego odmienności. Żałowała, że z końcem roku, skończy się ich znajomość. Poznał jej tajemnice, miał nie jedną okazję, by ją zdemaskować, a jednak tego nie zrobił, chociaż nie obiecała mu niczego w zamian. Mógł przecież zażądać pieniędzy, domu, pracy.

— Niewielu z was udało się zaliczyć. Szczęśliwcy, którzy tego dokonali, będą mogli wyjść. Cała reszta... Na was czeka kara — zarządził poważnym głosem nauczyciel.

— Seth, Eddy, Ben, Benny, Martin, Dominick? — zdziwił się, wypowiadając ostatnie imię. — Zaliczyliście. Możecie wyjść, do następnych zajęć macie wolne.

Chłopcy odetchnęli z ulgą i żwawo podnieśli się z miejsc, zmierzając w stronę drzwi. Mijając lokaja, dziewczyna podziękowała mu jedynie poruszając wargami i uśmiechnęła się uroczo, nie zdając sobie sprawy, jaki przypływ radości wzbudził w nim ten niewinny gest.

— Myślicie, że pobije ich tak, jak Eddiego? — zapytał Dominick, kiedy w piątkę oddalili się od klasy.

Dziewczyna spojrzała na niego z niechęcią. Nie miała najmniej ochoty dzielić się z nim przemyśleniami na jakikolwiek temat. Nie lubiła rodzaju ludzi, który sobą reprezentował. Idioci, zaślepieni fizyczną siłą, zupełnie nieświadomi istnienia ich własnych mózgów.

— Jak ty to zaliczyłeś? — warknęła, mierząc go podejrzliwym wzrokiem.

Odwzajemnił spojrzenie, jednak w jego niewielkich, ciemnych oczach, szeroko osadzonych w czaszce dostrzegła irytujące zaskoczenie.

— Ściągałem od Martina — odparł z lekkością.

— Oczywiście, że ściągałeś — westchnął Seth, wyjmując słowa prosto z ust dziewczyny.

— Nic im nie zrobi. Jest dobrym cz-człowiekiem — powiedziała hrabianka z lekkim zająknięciem.

Poczuła potrzebę bronienia lokaja. Nie chciała, by źle o nim myśleli. Nie chciała, by dostrzegali w nim potwora. To, że w rzeczywistości był demonem, który zapewne rozerwałby ich na strzępy ze zwyczajnego znudzenia, gdyby nie wiązał go kontrakt, nie znaczyło, że był potworem. Przecież był kulturalny, miły i serdeczny. Kpił, złościł się i śmiał jak każdy. Poza tym, gdyby nie on, byłaby martwa.

— Bronisz go, jakby był twoim ojcem — zaśmiał się osiłek.

Wsadził ręce do kieszeni i odłączył się od nich, informując, że w razie potrzeby znajdą go w ogrodzie. Zamierzał poświęcić wolny czas przenoszeniu śnieżnych kul od jednego płotu do drugiego — trening jego autorstwa, z którego był niezwykle dumny.

— Kretyn — zaśmiał się Benny. — Chodźcie, zagramy w te karty — namawiał.

— Dobra!

Elizabeth szła za nimi, było jej obojętne, co zrobią z prawie dwiema godzinami wolnego czasu. Wypowiedziane przez Domicka słowa nie dawały jej spokoju.

Jak ojca? Czy traktuję go jak ojca? — zastanawiała się, nie mogąc dojść odpowiedzi.

Żałowała, że nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc w odnalezieniu prawdy. Sebastiana od zawsze traktowała jak... Sebastiana. Nie mogła zaszufladkować go ani jako potwora, ani tym bardziej jako sługę, nie wspominając nawet o czymś równie abstrakcyjnym, jak utożsamianiu go z ojcem. Jej ojciec był zupełnie inny. Stanowczy, zdystansowany i kochający na swój własny sposób.

Sebastian też jest stanowczy i zdystansowany... Niemożliwe. Cholerny troglodyta! — denerwowała się.

Zaciskała pięści, czując piekący ból. Pomyślała, że dyskomfort pomoże skupić myśli. Została w tyle, zupełnie nie przejmując się kolegami. Po chwili zobaczyła wracającego po nią Setha.

— Wszystko w porządku? — zapytał troskliwie.

— Ten idiota... Nie traktuję Sebastiana jak ojca! — krzyknęła obrażona.

Chłopak spojrzał na nią z otwartymi ustami. Widząc jego skurczone źrenice zrozumiała, że właśnie palnęła głupstwo, które odsłoniło przed nim kamuflaż kamerdynera.

— Cholera — przeklęła, spuszczając głowę.

— Nie martw się, przecież obiecałem, że nikomu nie powiem — pocieszył ją, delikatnie dotykając śniadą dłonią jej wątłego ramienia.

Odsunęła się, nie chcąc dorzucać do pogmatwanej mieszanki myśli, kolejnych bezsensownych rozważań, które do niczego nie prowadziły. Nie protestował, nie dziwił się, przyjął jej reakcję z całkowitą obojętnością, jedynie wyczekując wyjaśnienia w sprawie Sebastiana.

— Sebastian jest... Moim lokajem. Pomaga mi rozwiązać sprawę — wyrzuciła z siebie z trudem.

— I tak cię potraktował?! — Złotooki wyraźnie się zdenerwował.

Świdrował ją poważnym spojrzeniem, zupełnie odmiennym od dotychczasowej obojętności, jednak równie głębokim. Miała wrażenie, że w odmętach jego błyszczących tęczówek mogłaby utonąć.

— Musiał — rzekła krótko, po chwili czując potrzebę dodania czegoś więcej.

Musiała bronić demona przez krytycznymi ocenami sierot. Nie mogła pozwolić, by bezcześcili jego imię, nawet, jeżeli on byłby z tego zadowolony.

— Gdyby tego nie zrobił, ktoś spostrzegawczy, na przykład ty, mógłby zauważyć, że coś jest nie tak. Sprawa jest zbyt ważna, by narażać ją na niepowodzenie z powodu kilku draśnięć — wyjaśniła z zaciętą miną, spoglądając z obrzydzeniem na swoje dłonie.

Słabość ciała, której nie potrafiła się przeciwstawić, była nieznośna. Wiedziała, że skóra potrzebuje więcej czasu, by się zabliźnić i przestać powodować ból, jednak sam fakt istnienia tego bólu był główną przyczyną jej złości. Sebastian z dużo gorszymi ranami, z których sączyły się ogromne ilości krwi, walczył z uśmiechem na twarzy, jakby nigdy nic. A ona? Ona nie mogła utrzymać w dłoni pióra, by nakreślić porządnie wyglądające litery. O kaligrafii w ogóle nie było mowy. Żałosne.

Seth uśmiechną się z rezygnacją, zrozumiał. Chociaż wydawało mu się niepojęte, jak mogła być tak wierna komuś, kto bez mrugnięcia okiem był skłonny ją zranić, wiedział, że jej nie przekona. Dostrzegł w oczach szlachcianki oddanie, na którym opierała swoje życie. Nie trudno było poznać, że mężczyzna był dla niej wszystkim.

— Chcesz grać w te karty? — zapytał, zmieniając temat.

Dziewczyna zaczerwieniła się lekko.

— Szczerze mówiąc, wolałabym zwyczajnie porozmawiać. Lubię udawać chłopaka, ale to trochę męczące — odparła, uśmiechając się lekko skrępowana.

— Chodź. — Złotooki chwycił ją za rękę i zaprowadził do jednego z pomieszczeń służbowych na drugim piętrze.

Wewnątrz niewielkiej klitki wypełnionej środkami czystości znajdowała się stara kanapa. Chłopak wszedł na nią i pociągnął zwisający ze ściany łańcuszek. Pomieszczenie rozjaśniło się pomarańczowym blaskiem żarówki. Elizabeth usiadła na zakurzonym meblu i westchnęła, przeciągając się.

— Ta sprawa, dla kogo ją rozwiązujesz? Dla Yardu? — zapytał czarnowłosy, siadając obok niej.

— Yardu? — zaśmiała się kpiąco. — Skądże. Jej Królewska Mość osobiście zleciła mi rozwiązanie tej zagadki — odpowiedziała.

Poczuła słodki smak dumy, kiedy znajomy spojrzał na nią z niedowierzaniem.

— Sama Królowa?

— Tak. Wywodzę się z rodu o wieloletniej tradycji. Każda głowa mojej rodziny należała do pewnego stowarzyszenia. Teraz ta rola przypadła mi — wyjaśniła zadzierając głowę.

Dawno nikomu o tym nie opowiadała. Nie miała okazji poczuć, jak odpowiedzialne i wyjątkowe brzemię nosiła na swoich barkach. Dla niej i Sebastiana, a także wszystkich z jej otoczenia, było to oczywiste i częściej wzbudzało oburzenie niż szacunek, czy podziw. Każdy członek rodziny Elizabeth, który był świadomy jej roli w szlacheckim półświatku próbował odciągnąć fioletowowłosą od pełnienia funkcji odziedziczonej po ojcu.

— Skoro jesteś głową swojej rodziny... Co z twoimi rodzicami? — mruknął nieśmiało.

Lizz popatrzyła na niego i posmutniała. Oparła stopy na kanapie i przyciągnęła kolana pod brodę, splatając wokół nich ręce.

— Przepraszam... Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz — wycofał się brunet, widząc jej reakcję.

Nie chciał sprawiać jej bólu. Nie przyszło mu przez myśl, że dziewczyna naprawdę może być sierotą.

— W porządku... — szepnęła, uśmiechając się niewyraźnie.

Oparła podbródek na kolanach.

— Moi rodzice... zginęli. W okropny sposób. Mnie porwano i torturowano. Miałam dziesięć lat, kiedy wtargnęli do naszego domu. Matka ukryła mnie w szafie, w ich sypialni. Jacyś ludzie zabrali ją i ojca, potem szukali mnie. Siedziałam w szafie dwa dni nim odważyłam się wyjść. Potem... — zamilkła, z trudem przełykając ślinę.

Patrzyła na chłopaka oczami przesłoniętymi wspomnieniami, gorzkimi chwilami, które pragnęła wygnać ze swojej głowy. Nie potrafiła. Nigdy przedtem nie opowiadała nikomu, co się wydarzyło. Tylko Sebastian znał prawdę, ale nie umiała z nim o tym rozmawiać. Wolała wmawiać sobie, że jej życie zaczęło się w chwili, gdy objął ją silnymi ramionami ciemności, wyciągając z samego środka koszmaru. Jak anioł stróż.

— Pamiętam, że byłam w szoku. Błąkała się korytarzami rudery niczym nieprzypominającej mojego domu. Minął chyba tydzień, może trochę więcej. Zdawało mi się, że mijały miesiące. Kiedy zdałam sobie sprawę, że nie jestem martwa, wrócili. Zabrali mnie, zamknęli w klatce i... Zmuszali do strasznych rzeczy. — Pochyliła głowę, chowając twarz w przestrzeni między klatką piersiową, a kolanami.

Chłopak słuchał opowieści w milczeniu, drżąc z przerażenia. Nie rozumiał, jak w ogóle była w stanie o tym rozmawiać. Jak udało jej się podnieść, wrócić do normalnego świata.

— Wtedy zjawił się Sebastian. Uratował mnie — szepnęła niemal niesłyszalnie, wciąż ukrywając twarz. Wspomnienie imienia mężczyzny rozbrzmiało radośniejszym tonem słabego głosu nastolatki. — Zabił ich wszystkich, bezlitośnie. Słyszałam błagania, widziałam, jak wyrywa serca z nich plugawych ciał. Wszędzie była krew. Siedziałam w czerwonej kałuży, czekając aż mnie wypuści. Wziął mnie na ręce i wyniósł stamtąd. Powiedział, że... — zawahała się.

Wyciągnęła na wierzch błyszczący medalion, który dostała od demona na urodziny i zacisnęła kamień w dłoni.

Nie mogła powiedzieć mu prawdy, musiała szybko zmienić historię. I tak wiedział już zbyt wiele. Jego obietnica była jedynie pustym słowem, nie powinna dać jej wiary bez najmniejszych wątpliwości, gdyby Sebastian się o tym dowiedział, byłby zły. Tyle razy powtarzał, a ona przekornie chciała udowodnić mu, że nie wszyscy są tak bezwartościowi. Z czasem sama zwątpiła, a raczej przestała okłamywać się, że było inaczej.

— Powiedział, że przyszedł mnie ocalić, że zaopiekuje się mną i nigdy mnie nie opuści. Od tego czasu trwał przy mnie bez względu na wszystko. Każdego dnia znosząc moje dziecinne zachowania, humory, płacz, choroby, nocne koszmary, nieporadność. Znosił wszystko, zastąpił mi rodzinę. Żyję tylko dzięki niemu. Obiecał, że nie odejdzie. Był jedyną osobą, której się nie bałam. Jedyną, która miała prawo mnie dotknąć. — Podniosła głowę i popatrzyła na Setha z radosnym uśmiechem, przepełnionym wdzięcznością. — Żyję tylko dla niego. Dla niego i dla swojej zemsty.

Ciemnowłosy patrzył na nią tępo, nie mogąc wykrztusić słowa. Wiedział, że nauczyciel był dla niej kimś wyjątkowym. Spodziewał się łzawej historii o nieobecnych rodzicach ginących w wypadku i wiernym lokaju, który postanowił trwać u jej boku. W scenariuszu, który obmyślił nastolatek nie było miejsca na więzienie i krwawą masakrę z rąk Michaelisa, której nawet nie był w stanie sobie wyobrazić.

— Nie boisz się go? — zapytał jedynie, nieśmiało, obawiając się zranienia dziewczyny.

Podniosła brwi i zaśmiała się zdziwiona.

— Czemu miałabym się go bać?

— Mówiłaś, że wyrywał serca z piersi i w ogóle.

— Bo tak było... — przytaknęła. — Robił to z niezwykła gracją i lekkością, jakby był do tego stworzony. Ale obiecał, że będę przy nim bezpieczna. Dlaczego miałam w niego wątpić? I tak byłam już martwa. On mnie ożywił, dał mi kolejną szansę. Nawet gdyby rozerwał moje ciało na malutkie kawałeczki, przynajmniej zginęłabym wolna. To i tak byłoby wiele. I tak byłabym wdzięczna — tłumaczyła koledze, który zdawał się nie pojmować jej uczuć.

Jak miał to zrobić? Co mógł wiedzieć o cierpieniu, którego doświadczyła? Gdyby powiedziała mu o wszystkim, uciekłby, doniósł zarządcy i zniszczył ich misterny plan.

— Musisz bardzo go kochać — powiedział łagodnie.

— Kochać? — powtórzyła, patrząc na kolegę, jak na idiotę.

— Jak inaczej to nazwiesz? Uratował cię, dba o ciebie i zawsze jest obok. Ufasz mu, wierzysz w niego i bronisz nawet przed oszczerstwami kogoś tak nieistotnego, jak my. Jeśli to nie jest miłość, to co?

— Nigdy tak na to nie patrzyłam... Jest bardzo ważny, ale to wszystko.

Nagle Lizz poczuła nieznośny, kłujący ból w czaszce. Nie miał żadnego związku z zatruciem alkoholowym. Ani jego siła, ani specyficzne, pulsujące w głowie igły nie przypominały towarzyszącego od rana dyskomfortu. Stłumiła krzyk, dotknęła dłońmi głowy i skuliła się. Przed jej oczami pojawiły się niewyraźne obrazy. Ciemna komnata wzbudzająca niepokój. Młoda kobieta wpatrywała się w nią z rządzą mordu. W czerni dostrzegła zarys postaci. Nie wiedziała, kim była.

— Elizabeth? Co się dzieje? — krzyczał zdenerwowany Seth.

Nie słyszała go. Nieznośny szum tłumił wszelkie bodźce z zewnątrz. Była zupełnie odcięta od rzeczywistości.

Pada śnieg. Podoba ci się?

— Mogę sprawić, że przestaniesz czuć ból.

— Pozwól mi sobie pomóc — jęczały znajome głosy, wielokrotnie powtarzane przez echo.

Zobaczyła demona. Siedział obok niej, obejmował ją. Mówił coś, jednak słowa były zbyt niewyraźne, by mogła je odróżnić. Próbowała się w nie wsłuchać, kiedy nagle znikły, tak samo szybko jak się zjawiły.

— Elizabeth? — powtórzył Seth, dotykając jej ramienia.

Wzdrygnęła się. Popatrzyła na niego spłoszona i ponownie objęła kolana rękami.

— Wszystko dobrze. Przez chwilę bolała mnie głowa. To pewnie przez kaca — wyjaśniła idiotycznie. — Chodźmy do reszty. Nie chce, żeby byli podejrzliwi. Poza tym, powinnam dać Benowi szansę na rewanż — zdecydowała, zmieniając zdanie.

Z jakiegoś powodu nie chciała dłużej siedzieć w niewielkim pomieszczeniu. 

Continue Reading

You'll Also Like

4.3K 355 18
Kiedy nieoczekiwanie twoje życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni za prawą pewnego szatyna o lazurowych oczach, ale potem przewraca się jeszcze...
23.3K 3.9K 24
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...
24.7K 1.9K 20
Draco kocha syna ponad wszystko. Dlatego, kiedy była żona planuje odebrać mu dziecko, Draco zwraca się o pomoc do ostatniej osoby, o której by pomyśl...
55.7K 6.1K 52
"-A więc zwiałeś?- rzucił milioner, posyłając chłopcu oskarżycielskie spojrzenie, którego ten nie mógł zobaczyć. Peter znów wzruszył ramionami, zacis...