Kuroshitsuji: Czarna Róża Dem...

بواسطة Namisiaa

94.4K 7.3K 2.2K

Historia opowiadająca losy Elizabeth Roseblack - szlachcianki, która w młodym wieku zostaje porwana przez taj... المزيد

Tom I, Rozdział I
Tom I, Rozdział II
Tom I, Rozdział III
Tom I, Rozdział IV
Tom I, Rozdział V
Tom I, Rozdział VI
Tom I, Rozdział VII
Tom I, Rozdział VIII
Tom I, Rozdział IX
Tom I, Rozdział X
Tom I, Rozdział XI
Tom I, Rozdział XII
Tom I, Rozdział XIII
Tom I, Rozdział XIV
Tom I, Rozdział XV
Tom I, Rozdział XVI
Tom I, Rozdział XVII
Tom I, Rozdział XVIII
Tom I, Rozdział XIX
Tom I, Rozdział XX
Tom I, Rozdział XXI
Tom I, Rozdział XXII
Tom I, Rozdział XXIII
Tom I, Rozdział XXV
Tom I, Rozdział XXVI
Tom I, Rozdział XXVII
Tom I, Rozdział XXVIII
Tom I, Rozdział XXIX
Tom I, Rozdział XXX
Tom I, Rozdział XXXI
Tom I, Rozdział XXXII
Tom II, Rozdział I
Tom II, Rozdział II
Tom II, Rozdział III
Tom II, Rozdział IV
Tom II, Rozdział V
Tom II, Rozdział VI
Tom II, Rozdział VII
Tom II, Rodział VIII
Nomimacja
Tom II, Rozdział IX
Tom II, Rozdział X
Tom II, Rozdział XI
Tom II, Rozdział XII
Tom II, Rozdział XIII
Tom II, Rozdział XIV
Tom II, Rozdział XV
Tom II, Rozdział XVI
Tom II, Rozdział XVII
Prawie rozdział xD
Tom II, Rozdział XVIII
Tom II, Rozdział XIX
Tom II, Rozdział XX
Tom II, Rozdział XXI
Tom 2, XXII
Tom II, XXIII
Tom II, XXIV
Tom II, XXV
Tom II, XXVI
Tom II, XXVII
Tom II, XXVIII
Tom II, XXIX
Tom II, XXX

Tom I, Rozdział XXIV

1.4K 121 4
بواسطة Namisiaa


– Sebuś, naprawdę? – Znudzony Sutcliff cisnął taśmą w twarz demona. – Spodziewałem się czegoś ciekawszego, a tu sama nudna sielankowa historyjka. Na dodatek to dziecko jest zwyczajnie dziwne. Nie widzę w nim nic szczególnego!

– W takim razie powinieneś zastanowić się nad mocniejszymi okularami. – Demon z trudem wykrztusił z siebie złośliwy komentarz z nadzieją, że rozproszy mężczyznę, jednak jak roztrzepany by się nie wydawał, nic nie było w stanie uśpić czujności drapieżnego Shinigami.

– Nie masz tam nic lepszego? – Bóg Śmierci rozglądał się z irytacją w poszukiwaniu czegoś, co mógłby uznać za ciekawe.

~*~

– Acidum muriaticium? – Zdumiona dziewczyna przeczytała na głos etykietę jednej z buteleczek.

Łacina, naprawdę? Acidum, to będzie kwas. A to drugie, eee... To będzie kwas solny! – ucieszyła się.

Do jej głowy wpadł genialny pomysł. Odkręciła pojemnik i z całej siły cisnęła nim w stronę Grella. Ostra woń substancji dotarła do nozdrzy czerwonowłosego odpowiednio wcześnie, by zdołał uniknąć kontaktu substancji ze swoją skórą. Wyszarpnął kosę z ciała Sebastiana i odskoczył do tyłu. Demon upadł na ziemię, z trudem próbował się podnieść. Swoim niesamowicie głupim zachowaniem, dziewczyna dała mu chwilę ulgi.

– Co ty robisz! Co za bezczelność, próbowałaś oszpecić moją piękną twarz? – Shinigami zaczął krzyczeć na hrabiankę, wymachując swoją piłą. – Pożałujesz tego! – Rzucił się w stronę dziewczyny, wbijając morderczy wzrok w jej przerażoną twarz.

Patrzyła na niego, oczekując ciosu. Zasłoniła głowę rękami i zacisnęła powieki. Ciepła, wodnista substancja skropiła jej delikatną, bladą skórę. Otworzyła oczy, z przerażeniem orientując się, że na wpół żywy demon po raz kolejny przyjął cios ostrzem, zasłaniając ją swoim ciałem.

– Sebastian! – krzyknęła, dławiąc się własnym, przerażonym oddechem.

Demon chwycił ją za ubranie i z całej siły odrzucił w bok. Upadła kilka metrów od nich.

– Uciekaj stąd! – rozkazał, gdy ozdobiona jego krwią broń Sutcliffa zabłysła w świetle księżyca.

Patrzył na szkarłatne krople spływające po broni, brudzące jego czarne rękawiczki. Sebastian zrobił parę kroków w tył. Dotkliwe rany niemal całkowicie uniemożliwiały mu poruszanie się. Z trudem utrzymywał się na nogach. Szalony mężczyzna patrzył na niego pożądliwie.

– Och, Sebuś! W czerwieni jest ci tak bardzo do twarzy! Nasza tragiczna historia miłosna dobiegnie teraz końca, za sprawą mojej wspaniałej kosy! Cały drżę na myśl o tej chwili, gdy po raz ostatni zatopię swoje ostrze w twoim gorącym ciele! Ach! Zapamiętam ten moment na zawsze! – krzyczał trzęsąc biodrami z podnieceni.

– Bardzo bym prosił, żebyś zaniechał dalszych komentarzy, to obrzydliwe – upomniał go lokaj.

– Och! Taki chłodny mężczyzna, nawet w obliczu śmierci. Jesteś taki niepoprawny, Sebusiu! – jęknął. – A teraz oddasz życie za to bezwartościowe dziecko. – Wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Obleśny uśmiech zniknął z jego twarzy, ustępując miejsca skupieniu. – Żegnaj więc, moja miłości! – wrzasnął teatralnie i rzucił się w jego stronę, celując kosą prosto w serce demona.

Hrabianka stała zmrożona strachem, kilka metrów od nich, nie była w stanie posłuchać kamerdynera i uciec. Nie mogła go zostawić, chociaż wiedziała, że niewiele jest w stanie zrobić by mu pomóc. Spojrzała na liczne rany na jego ciele, otarła twarz z jego krwi. Dlaczego są tak dotkliwe? Czemu go unieruchomiły? Czyżby ten pajac naprawdę był taki groźny? To przez jej lekkomyślność życie demona wisiało na włosku.

„Moja kosa przetnie wszystko. Może cię zabić." – Słowa wariata dudniły w jej głowie. – To znaczy, że Sebastian naprawdę może zginąć... – Dotarło do niej, gdy czerwona smuga, z niewiarygodną prędkością zaczęła zbliżać się do rannego lokaja.

Z cholewy buta wyciągnęła nóż. Niewiele myśląc, rozpaczliwie ruszyła w stronę mężczyzn. W ostatniej chwili wskoczyła pomiędzy nich. Ostrze kosy przeszło przez nóż jak przez masło. Poczuła rozrywający ból prawej dłoni. Kosa wbiła się w jej rękę. Wszystko działo się niesamowicie szybko. Zamknęła oczy i wyjąc z bólu, z całej siły szarpnęła kosę wbitą w dłoń. Siła pchnięcia Boga Śmierci pociągnęła ją w tył. Upadła na plecy. Warczący dźwięk maszyny ucichł.

– Sebastian, teraz! – krzyknęła.

Demon odwrócił się i przebił ręką ciało czerwonowłosego mężczyzny. Ten jęknął cicho i upadł tuż obok szlachcianki.

Wzięła kilka głębokich oddechów. Kamerdyner padł przed nią na kolana, skręcając się z bólu. Popatrzył na jej rozszarpaną dłoń, potem na jej twarz. Jego oczy płonęły wściekłością.

– Coś ty zrobiła? Oszalałaś?! – wrzasnął na nią charcząc krwią. Zaczął kaszleć, z trudem łapiąc oddech.

– Nie mogłam pozwolić, żeby cię zabił – powiedziała cicho lecz stanowczo, uśmiechając się do niego. – Jeszcze nie pomogłeś mi się zemścić – dodała, gdy na jego twarzą zawładnęło zszokowanie.

– Mam chronić twoje życie. Mogłabyś mi tego nie utrudniać?

– Jakaż ckliwa scenka, dziewczynko. Jesteś naprawdę głupia, jeśli myślałaś, że twój desperacki ruch pomoże któremuś z was. – Zakrwawiony Shinigami zaśmiał się wariacko.

Podniósł się z ziemi i z niezadowoleniem popatrzył na swoje zniszczone ubranie.

– Uwielbiałem ten płaszcz! – jęknął. – Sebuś, moje zadanie dobiegło końca – zwrócił się do klęczącego demona widząc, że mężczyzna, którego życie miał chronić, zdążył ocknąć się iuciec. – Mam nadzieję, że następnym razem gdy się spotkamy, będziemy walczyć ramię w ramię! Do zobaczenia, ukochany! – Zrzucił z siebie zniszczone okrycie, wskoczył na dach budynku i rozpłynął się w powietrzu.

– Ten kretyn mnie przeraża – mruknęła Elizabeth, powoli podnosząc się z ziemi. Na samo wspomnienie szczerzących się, trójkątnych zębów mimowolnie zadrżała.

– Zgadzam się z tobą w zupełności, panienko – odparł demon. Wstał i podał dziewczynie rękę, by wsparła się na nim wstając.

Wciąż chwiejąc się na nogach, wyciągnął z kieszeni podartego fraka ciemną chustkę, którą delikatnie owinął wokół krwawiącej dłoni swojej pani.

– Wracajmy do domy, muszę opatrzeć tę ranę – stwierdził zmartwiony.

Elizabeth starała się ukrywać przeraźliwy ból, który z każdą chwilą wydawał się wzmagać. Było jej wstyd z powodu swojej słabości, podczas gdy jego ciało było w strzępach, a sam dzielnie trzymał się na nogach, dbając jedynie o nią. Klęknął przed nią i pochylił głowę.

– Proszę o wybaczenie. Zawiodłem jako kamerdyner rodziny Roseblack. Nie jestem godny swego stanowiska. Pozwoliłem, by cel uciekł, a także nie obroniłem panienki przed tą okropną raną – -owiedział ze skruchą i pogardą dla samego siebie, po czym stęknął z bólu, zachwiał się i upadł.

– Idioto... – szepnęła, wyciągając dłoń w jego stronę. – Dobrze się spisałeś, przecież żyję. – Pomogła mu wstać i przełożyła jego zakrwawione ramię przez swój kark, by się na niej wsparł – Przeżyjesz?

– Tak. Panienko... – powiedział z trudem.

Chciał się od niej odsunąć, stanąć o własnych siłach, ale nie miał siły. Musiał przełknąć swoją dumę, pozwolić, by to ona zajęła się nim. Własna bezsilność bolała go bardziej niż rozerwane ciało.

– Nie zaczynaj nawet. Uciekli, nic już na to nie poradzimy. Wracajmy już do domu. Musisz porządnie odpocząć – uciszyła go i powoli zaczęła prowadzić w stronę powozu zaparkowanego nieopodal.

Wiedziała, że będzie chciał prowadzić, udając, że nic mu nie jest, ale tym razem jego rany były naprawdę poważne. Nigdy wcześniej nie widziała, żeby jakakolwiek broń wyrządziła mu podobne szkody. Powiedział, że przeżyje, ale nie zmieniało to faktu, że był w zbyt złym stanie, by cokolwiek robić. Kim byłaby, gdyby kazała mu wieźć się do domu? Teraz to ona musiała stanąć na wysokości zadania i bezpiecznie dowieźć go do posiadłości.

– Masz odpocząć i doprowadzić się do porządku, to jest rozkaz. Dopóki całkowicie nie wyzdrowiejesz, masz się nie ruszać ze swojej sypialni nawet na krok – powiedziała stanowczo, wpychając go do wnętrza karety.

Zamknęła drzwi i wskoczyła na miejsce woźnicy.

Tylko kilka razy w życiu miała szansę prowadzić wóz, ale teraz nie było innego wyjścia. Musiała sobie poradzić.

Ruszyła. Kierowanie jedną sprawną ręką nie należało od najłatwiejszych, ale czuła satysfakcję z tego, że dawała radę. Przezwyciężyła swój ból, była silna. Rozchmurzyła się, zdając sobie z tego sprawę. Wypominanie Sebastianowi, że uratowała mu życie, było dodatkowym powodem do radości. Nie raz umili jej to dzień, gdy będzie patrzeć na jego zirytowany wyraz twarzy.

~*~

– Panienko Elizabeth, co się stało?

– Gdzie jest pan Sebastian?

– Jest panienka ranna!

Służący, ze świecami w rękach przywitali nadjeżdżającą dziewczyn, obrzucając ją pytaniami. Zatrzymała pojazd i zeskoczyła z niego, uśmiechając się na ich widok. Niezwykle się ucieszyła, widząc trójkę uśmiechniętych podwładnych, w pełni zdrowych. Widziała ich zmartwienie i niezrozumienie. Pierwszy raz widzieli swoja panią prowadzącą wóz, to nie mogło zwiastować niczego dobre. Ich troska była kolejną przyjemną rzeczą, jaką została obdarowana w życiu, chociaż tak rzadko to dostrzegała.

– Wszystko w porządku – uspokoiła ich, uśmiechając się lekko. – Tai, Thomas, zaprowadźcie proszę Sebastiana do jego pokoju – zwróciła się do mężczyzn, zeskakując na ziemię. Otworzyła drzwi karoty. Wewnątrz cała trójka dostrzegła fatalnie wyglądającego lokaja.

– Co mu się stało? Wyjdzie z tego? – zapytała przestraszona pokojówka, na chwilę wstrzymując oddech.

Mężczyźni chwycili ledwo przytomnego demona, który spojrzał na nich wrogo, krzywiąc się z niezadowoleniem, i wyciągnęli go ze środka. Szlachcianka czekała na zewnątrz, przyglądając się sylwetkom trzech służących, ginącym w głębi posiadłości.

– Jeanny, będę potrzebowała twojej pomocy, chodź ze mną – poprosiła pokojówkę.

Zdenerwowana widokiem rannego współpracownika, blondynka pokłoniła się niezdarnie i ruszyła za Elizabeth do jej sypialni. Przebrała ją w białą męską koszulę, w której zazwyczaj spała. Hrabianka przekręciła głowę w bok, zdychając zapach świeżo upranego materiału, po chwili spojrzała na służącą pozbawionymi emocji oczami.

– Będziesz umiała opatrzyć tę ranę? – zapytała, spoglądając na rękę. Zdjęła z dłoni przesączoną krwią chustkę i wyciągnęła ją w stronę Jeanny.

– Mm-myślę, że tak. – Pokiwała głową i szybko pobiegła do łazienki po apteczkę.

Ostrożnie zaczęła przemywać ranę środkiem odkażającym. Piekący ból, którzy przeszył ciało dziewczyny, ku jej zdziwieniu, był dużo mniej nieznośny niż się spodziewała. Wpatrywała się zamyślona w bandaż drżący w rękach blondynki, kiedy w pełnym skupieniu okalała jej dłoń bandażem.

Kiedy pokojówka skończyła zabieg, spojrzała nieśmiało na swoją panią, pełna niepokoju.

– Czy z panem Sebastianem na pewno wszystko będzie dobrze? – wydusiła z siebie pytanie, które chciała zadać już parę minut temu.

Czerwonowłosa uśmiechnęła się do niej niewyraźnie i położyła zdrową rękę na jej ramieniu.

– Nie martw się, wszystko będzie w porządku.

– Ale jego rany wydawały się takie poważne... – nie ustępowała.

– Jest dużo twardszy niż ci się wydaje. Powiedział, że z tego wyjdzie, więc nie ma powodu, żeby mu nie wierzyć. Sebastian wie, co mówi – uspokajała ją, sprawiając wrażenie zupełnie obojętnej i opanowanej.

– Może powinniśmy wezwać lekarza? – Blondynka nie dawała za wygraną.

– Nie – odparła stanowczo, spoglądając na migoczący w bladym świetle świec, fioletowy wisior na swojej szyi. Chwyciła go i mocno zacisnęła w ręce. – Odpocznie parę dni i wszystko wróci do normy. Jeanny. Mam do ciebie prośbę.

– Tak panienko? – zapytała z poważną miną, zupełnie nie pasującą do jej zazwyczaj roześmianej twarzy.

– Chciałabym, żebyś co cztery godziny sprawdzała, co u niego i powiadamiała mnie o tym. Tylko zachowaj to w sekrecie. – Przysunęła głowę do twarzy pokojówki. – Jesteś w stanie to dla mnie zrobić?

- Oczywiście! – odparła nerwowo pokojówka. – Ale czemu?

– To nie jest ważne, dziękuję ci. Możesz już iść – odprawiła dziewczynę.

Blondynka uśmiechnęła się do niej pogodnie, pożegnała się i zniknęła za drzwiami. Elizabeth westchnęła głęboko i położyła się do łóżka. Była ogromnie zmęczona, ledwie zamknęła oczy, a pogrążyła się we śnie.

Służący pomogli demonowi dojść do pokoju. Gdy tylko Thomas wdusił klamkę, mężczyzna wyrwał się z ich uścisku, wszedł do środka i trzasnął drzwiami przed ich nosami. Słyszał dobiegające z zewnątrz krzyki, pytania i oburzenie, ale zupełnie je zignorował. Powoli krocząc w stronę łóżka, zrzucał z siebie zakrwawione resztki ubrań. Skonany padł na materac. Ciężko oddychając starał się powstrzymać krwawienie, wciąż jednak był na to zbyt słaby. Niemiłosierny ból, rozdzierający każdy centymetr jego ciała ani trochę nie ustępował. Znał tylko jeden sposób, by ulżyć sobie w cierpieniu i mieć pewność, że zgodnie z tym, co powiedział hrabiance, przeżyje. Do ostatniej chwili próbował wszystkiego, by nie musieć tego robić, ale w końcu był zmuszony się poddać. Niewiele brakowało, by Bóg Śmierci naprawdę pozbawił go życia.

– Panienko, przepraszam za to. Ryzykuję twoje życie po raz kolejny. Nie wybaczę sobie, jeśli coś ci się stanie – zwrócił się w myślach do nastolatki. Zamknął oczy i niechętnie, pełen wstydu i obawy, zasnął.

Jeanny zapomniała zapytać, czy powinna odwiedzać lokaja i przekazywać informacje o jego stanie zdrowia od tej chwili, czy od kolejnego poranka. Nerwowo krążyła pod drzwiami mężczyzny, co chwilę zerkając na zegarek. Była na siebie zła, że zawodzi w tak prostej sprawie. Był środek nocy, jej pani spała, nie powinna jej więc przeszkadzać. Z drugiej strony, jeżeli panienka oczekiwała, że przekaże jej informacje, a tego nie zrobi, będzie miała problemy. Była to sytuacja bez dobrego wyjścia, dlatego decydując się na mniejsze zło, równo z dzwonem zegara zapukała do jego drzwi i po cichu weszła do środka. W pomieszczeniu panował mrok rozświetlany jedynie małą świeczką, którą ze sobą wzięła. Dostrzegła leżące na ziemi strzępy ubrań. Zebrała je i podeszła do łóżka. Widziała krew sączącą się z ran kamerdynera. Ciężki, świszczący oddech, któremu towarzyszyło drżenie wszystkich mięśni wprawiał ją w trwogę. Obawiała się, że jej pani przeliczyła się, co do jego możliwości. Patrząc ze współczuciem na swojego zwierzchnika, zdała sobie sprawę, że nigdy dotąd nie widziała go śpiącego. Miała ochotę opatrzyć jego rany. Zrezygnowała jednak w obawie, że go obudzi.

Pewnie wie, co robi i tylko by na mnie nakrzyczał – pomyślała i po cichu opuściła jego pokój.

Zaniosła resztki ubrań do pralni i pobiegła do sypialni Elizabeth. Weszła do środka, podeszła do niej i nachyliła się nad jej twarzą.

– Panienko? – zapytała szeptem.

– Co? – Dziewczyna jęknęła w pół śnie, nieprzytomnie patrząc pokojówce w oczy.

– Pan Sebastian śpi. Jego rany nie wyglądają najlepiej... – zdała raport, delikatnie pochylając głowę.

– To dobrze, Jeanny. Porozmawiamy rano – odpowiedziała obojętnie.

Blondynka westchnęła z ulgą. Udało jej się wykonać rozkaz. Przekazała jej informacje, a jednocześnie nie obudziła szlachcianki, narażając się na jej gniew, przynajmniej nie do końca. Postanowiła, że z samego rana, na wszelki wypadek, powtórzy jej, co przed chwilą powiedziała. Opuściła pokój i zeszła na dół. Sama także była już zmęczona.

~*~

– Sebastian? – Lizzy jęknęła, ziewając przeciągle.

Nie słysząc odpowiedzi, otworzyła oczy i rozejrzała się po wnętrzu pokoju. Promienie światła ledwie przedzierały się do środka przez wąskie szpary pomiędzy ciemnymi zasłonami. Po chwili, gdy do końca się ocknęła, dotarło do niej, dlaczego demon nie czekał na nią ze śniadaniem, złośliwie się uśmiechając.

– Mam nadzieję, że już ci lepiej... – szepnęła pod nosem.

Podeszła do okna i rozsunęła płachty pozwalając światłu wypełnić wnętrze sypialni. Przeciągnęła się i podeszła do szafy, by przygotować sobie ubranie. Czuła pustkę, brakowało jej porannej herbaty – przynajmniej tak próbowała sobie wmawiać. Tak samo oszukiwała się, że nie czuje smutku. W rzeczywistości, gdyby dopuściła do siebie krzyczące w odmętach umysłu myśli, utonęłaby w poczuciu winy, smutku i złości. Obiecała sobie więcej trenować. Przysięgła, że będzie bardziej odpowiedzialna i nie da się więcej porwać w tak idiotyczny sposób. Chociaż wciąż nie do końca wiedziała, co wydarzyło się poprzedniego wieczora, była pewna, że mogła tego uniknąć.

Ubrała się i usiadła na łóżku, by zawiązać sznurówki. Spojrzała na plamę krwi, która przeciekła przez bandaż i poczuła dziwne uczucie, które ogarnęło ją bez reszty. Sebastian... Nie potrafiła skupić się na prozaicznej czynności. Pragnęła jedynie wiedzieć, co dzieje się z nim dzieje. Na niczym nie zależało jej teraz bardziej, niż na złośliwym uśmiechu demona, obrażającego ją w swój wysublimowany, podstępny sposób, tak by nawet nie mogła go o to oskarżyć. Przeszywający lęk wprawił jej dłonie w nerwowe drżenie, po raz kolejny sznurkowe kokardki wyśliznęły się spomiędzy kościstych palców.

A jeśli nie przeżył nocy? Muszę jak najszybciej znaleźć Jeanny.

Kilka sekund później pokojówka zapukała do jej drzwi.

– Panienko? – usłyszała jej niepewny głos.

– Jeanny, wejdź! Wreszcie jesteś. Co z Sebastianem? – zapytała nerwowo.

– Byłam u panienki w nocy, ale chyba panienka spała. Sebastian śpi. Jak byłam u niego poprzednio, także spał. Jego rany nie wyglądają dobrze, ale trochę lepiej niż w nocy. Czy powinnam go obudzić? Może przynieść mu coś do jedzenia? – Od wyjaśnień, od razu przeszła do serii pytań.

Elizabeth jednak przestała słuchać, co do niej mówiła. Zatrzymała się przy słowie „śpi", które torturowało ją swoim echem.

– Jak to śpi? – zapytała w końcu, wyrwana z otępiałego transu.

Pokojówka dostrzegła przerażenie na twarzy nastolatki. Podeszła do niej i chciała ją przytulić, ale czerwonowłosa zrobiła krok w tył. Chwyciła kamień na swojej szyi i zadrżała.

– Śpi. Oddycha już spokojnie. Chyba miała panienka rację, wyjdzie z tego. – Próbowała ją pocieszyć. – Thomas przygotował dla panienki śniadanie – dodała po chwili.

– Dobrze, dziękuję – odpowiedziała, czując się straszliwie zagubiona. – Jeanny... Dopóki Sebastian jest chory, mów do mnie po imieniu... – powiedziała cicho, ze wstydem spuszczając głowę, wbiwszy wzrok w rozchełstane sznurówki.

Pokojówka obiecała sobie, leżąc w łóżku, że będzie wsparcie dla swojej pani. Będzie radosna, pełna energii i doda jej optymizmu. Wiedziała, że lokaj wiele dla niej znaczył, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała. Domyślała się, jak bardzo musiała się martwić, dlatego skarciła się w myślach za wątpienie w jej decyzję pozostawienia go w spokoju.

– Tak jest, Lizz! – Obdarzyła ją najradośniejszym uśmiechem, do jakiego potrafiła się zmusić i wyszła z pokoju.

Czerwonowłosa poczuła, że tonie w ciemnych odmętach swojej rozpaczy. Położyła się na łóżku, wciąż mocno ściskając ametyst, który jej podarował.

– Przecież demony nie muszą spać. Mówił, że nie może, że ani na chwilę nie przestanie mnie bronić. On śpi! Co, jeżeli naprawdę go stracę? Nie może odejść. Proszę, nie odchodź, potrzebuję cię! Nie możesz mnie zostawić. Musisz żyć! Musisz pożreć moją duszę... – powtarzała w myślach. Ciemność i przerażająca samotność otuliły drżące, wątłe ciało nastolatki swymi chłodnymi ramionami. Jednak nagle coś się w niej zmieniło. Może za sprawą bólu karku, który znów zaczął jej doskwierać, a może po prostu jej dojrzała strona osobowości postanowiła doprowadzić małą, przestraszoną dziewczynkę do porządku.

– Nie wstyd ci? Uratował cię, ryzykując życie, a ty zamiast cieszyć się nim, zamierzasz użalać się nad sobą? – usłyszała myśl dudniącą groźnym echem.

Przyznała rację swojemu wewnętrznemu głosowi. Podniosła się, wzięła kilka głębokich oddechów, wetknęła sznurówki w cholewy butów i opuściła pokój, próbując wziąć się w garść.

Śniadanie przygotowane przez Thomasa dalekie było od ideału. Spalone tosty, przesłodzona herbata i coś, co miało być pastą jajeczną, jednak z wyglądu bardziej przypominało pole bitwy. Nie miało to dla niej żadnego znaczenia, nie była w stanie jeść. Jedyne, czego teraz pragnęła, to powrót do swojego łóżka. Miała ochotę zakopać się w pościeli i przeleżeć w niej cały dzień. Niestety obowiązki wobec firmy – które wiecznie przekładała, podobnie jak lekcje – nie mogły czekać w nieskończoność. Mimo wielkiej niechęci, starała się odnaleźć jakieś pozytywy. Liczyła na to, że przytłaczające myśli przestaną nękać jej strudzony umysł gdy wpadnie w wir pracy. Poza tym, nie chciała, by się na niej zawiódł. Nie mogła tak po prostu rzucić wszystkiego, tłumacząc się jego absencją. Odpowiedzialność spoczywająca na jej barkach była nieustająca, niezależnie od tego, co się działo.

Spotkanie z właścicielem domu handlowego w sprawie otwarcia sklepu, lekcja historii. Obiad, którego nawet nie tknęła, chociaż naprawdę była wdzięczna kucharzowi za jego starania. Wszystko przebiegało płynnie, bez żadnych problemów, bez złości, śmiechu, wzajemnych złośliwości... Nic nie było w stanie odwrócić jej uwagi od pustki, którą nieprzerwanie czułą w sercu. Nie widziała go zaledwie od szesnastu godzin, a jednak jego brak był nieznośnie dotkliwy. Miała wrażenie, że wysysa z niej energię. Jedyne, na co czekała w ciągu całego dnia, to wieści od pokojówki, nie mogła się już doczekać, gdy po raz kolejny przyjdzie do niej i opowie o nim. Tak bardzo chciała go zobaczyć, ale nie mogła tam wejść, nie zasługiwała na to, by ujrzeć jego twarz.

Po obiedzie udała się na zajęcia z łaciny. Siedząc przy stole i wpatrując się w nauczycielkę czytającą kolejny, nudny utwór, spojrzała przez ramię. Mogłaby przysiąc, że przez ułamek sekundy dostrzegła go, stojącego w tym samym miejscu, z tym samym denerwującym uśmiechem na twarzy. Smutek ścisnął jej serce. Wiedziała, że jej reakcje są przesadne, że życiu demona prawie na pewno nie zagraża niebezpieczeństwo, ale nie potrafiła czuć inaczej. Zacisnęła dłoń na piórze i mocno wbiła je w kartkę.

– Panienko, czy wszystko w porządku? – Kobieta podniosła wzrok znad książki, słysząc dźwięk pękającego przedmiotu, i zapytała łagodnie, po łacinie.

– Tak, przepraszam. Ja tylko... – ucięła w trakcie.

Dopiero po chwili zorientowała się, że również użyła martwego języka. Wbiła wzrok w leżący przed nią arkusz papieru i spróbowała skupić się na słowach kobiety. Tuż przed końcem zajęć, do wnętrza pokoju weszła rozpromieniona pokojówka. Chrząknęła, otrzepała pognieciony fartuszek i oznajmiła radośnie.

– Pan Sebastian się obudził. Przyniosłam mu coś do jedzenia. Wygląda już lepiej.

Serce hrabianki nagle przyspieszyło, zalewając całe jej ciało przyjemną ulgą. Do tej pory, przez cały czas martwiła się, że coś pójdzie nie tak i go straci. Po raz pierwszy tego dnia, dostrzegła światełko nadziei w ciemnych odmętach swojego umysłu.

– Dziękuję Jeanny. Poczekaj na mnie w gabinecie – poleciła jej, uśmiechając się z wdzięcznością.

Spojrzała na niezadowoloną twarz nauczycielki. Przeprosiła ją i pokornie wysłuchała wykładu do końca, cała gotując się od wewnątrz z niecierpliwości. Gdy tylko pożegnała kobietę, nie zważając na kulturę, pobiegła w umówione miejsce spotkania. Chciała dokładnie wysłuchać tego, co Jeanny miała jej do przekazać, wypytać o wszystkie szczegóły. Jak wyglądał, jaką miał minę, czy, i co powiedział. Trzęsła się z podekscytowania, jednak im bliżej była drzwi, tym poczucie winy coraz bardziej gasiło jej zapał, szepcząc boleśnie, iż nie zasługuje, by usłyszeć dobre wieści.

Mimo tego wpadła do pokoju niczym burza i z biegu zaczęła zadawać pytania.

– Jak on się czuje? Jak jego rany? Mówił coś? – pytała, nie dając dojść dziewczynie do głosu, zupełnie nie dbając o to, jak bardzo obnażała przed nią swoje emocje.

Pokojówka poczekała, aż skończy mówić i usiądzie.

– Na pewno wciąż bardzo go boli. Te rany są naprawdę poważne, obficie krwawią. – Czerwonowłosa popatrzyła na nią niepewnie. – Ale nie martw się Lizz, jest dużo lepiej. W końcu się obudził. Kiedy weszłam, popatrzył na mnie ze złością i kazał się wynieść, to dobry znak. Przyniosłam mu trochę tego, co zostało z obiadu, dobrze zrobiłam? – zapytała.

– Tak, oczywiście, to świetnie – wymamrotała, zupełnie zapominając, że przecież on wcale nie potrzebował jedzenia.

– Wypił wodę i powiedział, żebym go zostawiła. Powiedziałam, że przyjdę do niego za parę godzin– dodała.

– Nie mówił nic więcej? Pytałaś, czy czegoś nie potrzebuje? Jeanny! – Szlachcianka jęknęła zrezygnowana.

Nie wiedziała, czego tak naprawdę się spodziewała. Oczywistym było, że nie powiedziałby jej, gdyby potrzebował czegoś... demonicznego, i chociaż bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę, czuła złość i niedosyt.

– Przepraszam, ale to wszystko. Zawsze możesz sama go zapytać – zaproponowała blondynka.

Elizabeth skrzywiła się i zupełnie zamilkła.

– Chciałabym, ale nie mogę... – pomyślała z goryczą, zaciskając pięść zdrowej dłoni.

– Dziękuję ci, raz jeszcze. To naprawdę dużo dla mnie znaczy. Przyjdź do mnie za kolejne cztery godziny. – Wymusiła na sobie uśmiech.

Zdecydowała, co teraz zrobi. Wstała z fotela i razem ze służącą opuściła gabinet. Do wieczora miała wolne, zamierzała dobrze spożytkować ten czas. Przebrała się i zeszła do jednego z salonów na piętrze.
Przestronne pomieszczenie udekorowane było jedynie regałami ustawionymi pod ścianami, przepełnionymi antycznymi przedmiotami kolekcjonerskimi. Oprócz tego, koło okna z szerokim parapetem, otoczonego bordowymi firanami, znajdował się jedynie nieduży kominek. Hrabianka stanęła na środku pomieszczenia, zamknęła oczy i wzięła kilka głębokich oddechów. Po chwili otworzyła je, przyjęła pozycję wyjściową i zaczęła wyprowadzać w przestrzeń serię ciosów. Odtwarzała w głowie przebieg ostatniego treningu, dając z siebie wszystko próbowała naśladować ruchy, które jej zaprezentował. Mimo tego, że ćwiczyła już od dwóch lat, wciąż nie była wystarczająco silna by się obronić, by obronić jego... Chociaż wiedziała, że nigdy by jej o to nie poprosił, chciała czuć, że jest w stanie zrobić coś więcej, niż wskoczyć między niego, a przeciwnika, w formie żywej tarczy. Popatrzyła na swoja dłoń i prychnęła ze złością. Nie zważając na ból i krwawienie kontynuowała trening brnąc w coraz bardziej skomplikowane serie ciosów. Z coraz większą siłą, intensywnie przelewała w uderzenia złość i odrazę do samej siebie. Wyobrażała sobie, że rani samą siebie, za wszystkie błędy, które doprowadziło do tej sytuacji. Za każde wahanie, każde uczucie strachu, które przeszyło jej serce. Czuła, że za słabość musi ponieść karę. Jej winy nie mogą zostać zapomniane.

Nagle przed oczami ujrzała czerwonowłosego Shinigami. Stał wspierając rękę na biodrze, uśmiechając się do niej obleśnie. Krzyknęła obłąkańczo i rzuciła się w jego stronę. Chciała go rozszarpać, sprawić mu ból. Taki sam, jaki czuł Sebastian, gdy kosa Boga Śmierci rozrywała jego ciało. Postać zniknęła nim zdążyła jej dotknąć. Zdyszana, ociekająca potem, pośliznęła się w biegu na kroplach własnej krwi i boleśnie upadła na zimną posadzkę. Stęknęła z bólu. Po jej policzkach zaczęły płynąć gorzkie łzy. Nie miała siły dłużej ich powstrzymywać. Pozwoliła, by rozpacz pociągnęła ją na samo dno. Była słaba – czy nie tak właśnie postępowali słabi ludzie? Poddawali się, rozpaczając nad swoim losem, nie próbując robić nic, by go zmienić?

– Dlaczego to zawsze kończy się w ten sposób? Czemu jestem taka bezużyteczna? –zapytała się w myśli. – Jaki sens ma dalsza walka, jeśli za każdym razem przegrywam z własnymi ograniczeniami?

– Właśnie, poddaj się. W końcu udowodnisz mu, że na niego nie zasługujesz. – Usłyszała za plecami znajomy, ginący pośród własnego echa, głos.

– Czego ty do cholery chcesz? – warknęła rozwścieczona, odwracając się. Ciemna, niewyraźna plama zadrżała z rozbawienia.

– Czuję to! Czuję, jak staje się mój. Dzięki tobie, żałosna dziewczynko, będzie należał już tylko do mnie! – zaśmiała się i zniknęła, pozostawiając po sobie jedynie niepewność w sercu Elizabeth.

– Lizz, co się stało? – Zdenerwowana pokojówka wbiegła do pokoju.

Spojrzała na swoją panią, ze łzami w oczach klęczącą w niewielkiej kałuży własnej krwi. Podbiegła do niej, pomogła wstać i zaczęła prowadzić wycieńczoną nastolatkę do sypialni. Dziewczyna wyszarpnęła się jednak, nie mogła znieść dotyku służącej. Mimo tego, że jej ufała, nie potrafiła się przełamać. To była kolejna ze słabości, z którymi nie potrafiła walczyć. Tylko dwie osoby na tym świecie mogły ją dotknąć... Tylko mały, złotowłosy chłopiec i on. Demon, do którego należała jej dusza.

Wraz z Jeanny weszły do sypialni, z której blondynka zaprowadziła Elizabeth prosto do łazienki. Hrabianka na skraju wanny i wpatrywała się tępo na opatrywaną dłoń. Blondynka cały czas coś do niej mówiła, ale nie była w stanie skupić się na słowach. Jedynie zdenerwowany ton głosu służącej docierał do jej uszu, boleśnie przypominając o rzeczywistości, której nie potrafiła zaakceptować. Ciągle powtarzała w głowie słowa wypowiedziane przez cień. Napawały ją lekiem.

– Lizz, słyszysz? Musisz uważać na tę rękę... – Dziewczyna pochyliła się nad hrabianką.

– Przepraszam – odpowiedziała, wyrwana ze swoich przemyśleń. – Nie mów nic Sebastianowi, dobrze? – poprosiła smutno, przygryzając dolną wargę.

– Nie powiem, ale nie rób tak więcej. Martwimy się o ciebie. – Popatrzyła na nią troskliwie.

Czerwonowłosa skinęła głową.

– Księżniczka Tomoko dzwoniła. Przyjedzie po jutrze, żeby cię odwiedzić.

– To dobrze. Co z Sebastianem? – zapytała, ignorując słowa pokojówki.

– Bez zmian. Leży w swoim pokoju. Nie wiem, czy w ogóle wstał od wczoraj z łóżka – wyjaśniła, nie potrafiąc ukryć zmartwienia.

– Ale jest przytomny, to najważniejsze – odparła hrabianka, uśmiechając się niemrawo.

Nie wiedziała, czy próbuje pocieszyć siebie, czy pokojówkę. Na dodatek złość spływająca na nią, za każdym razem, gdy Jeanny nie była w stanie w pełni usatysfakcjonować jej swoimi odpowiedziami, stawała się coraz trudniejsza do okiełznania. Wiedziała, że to nie winna dziewczyny, ale w tym, co jej przekazywała brakowało informacji. Tyle pytań chciała mu zadać, poznać tyle szczegółów. Nawet gdyby poprosiła ją, by go zapytała, na pewno by nie odpowiedział. Zakazała mu ujawniać się przed innymi ludźmi.

Jeanny widziała, że jej pani nie jest zadowolona z tego, co mówiła. Żałowała, że nic więcej nie mogła zrobić, chociaż bardzo chciała. Nigdy nie była blisko z Sebastianem. Był dla niej jedynie przystojnym, nieco przerażającym, szalenie kompetentnym zwierzchnikiem, przed którym opowiadała za wszelką, usłaną porażkami pracę. Był także częścią rodziny, którą tworzyli w piątkę. Ale on tego nie odczuwał, co do tego nie miała żadnych złudzeń. Zawsze tworzył ogromny dystans między sobą, a pozostałymi służącymi, nawet w stosunku do Lizz, mimo serdecznych uśmiechów i rzetelnej opieki, wydawał się chłodny. Mimo tego, dla nich był członkiem rodziny, nawet kiedy wiedziała, że nie zacznie się zwierzać żadnemu z nich. Dlatego, chociaż wiedziała czego pragnęła czerwonowłosa, nie wypytywała go. Szanowała jego decyzję. Więź, jak łączyła go z Lizz, silna mimo pozornego chłodu i specyficzna, nie potrzebowała posłańca.

– Wiem, że cię zawodzę – powiedziała skruszona.

– Jeanny, to nie tak...

– Nie szkodzi, rozumiem. Staram się jak mogę, ale chyba naprawdę będzie lepiej, jeżeli sama do niego pójdziesz i o wszystko zapytasz – przerwała swojej pani. Po chwili uśmiechnęła się i dodała. – Na pewno się ucieszy.

– Nie. Tak jest dobrze... – Pomieszczenie wypełnił pełen żalu głos młodej szlachcianki.

واصل القراءة

ستعجبك أيضاً

4.3K 357 18
Kiedy nieoczekiwanie twoje życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni za prawą pewnego szatyna o lazurowych oczach, ale potem przewraca się jeszcze...
10.7K 608 34
Tony Monet, chłopak pełen życia, przyjaciół i szczęśliwych chwil. Chłopak, który od kilku tygodni zaczyna przygaszać a przy tym całe jego otoczenie...
11.3K 965 22
Kto nie znał Jamesa Pottera? Chłopaka należącego do szkolnej elity, rozrabiakę wszechczasów i jednego z huncwotów. Miał wybujałe ego sięgające Słońca...
9.3K 478 25
"Niech los rzuci nas w ciemność, a ja i tak pójdę za tobą, bo tam jest światło naszej miłości." Koszmar przyjaciół z Duskwood dobiega końca. Mia, któ...