Kuroshitsuji: Czarna Róża Dem...

By Namisiaa

94.4K 7.3K 2.2K

Historia opowiadająca losy Elizabeth Roseblack - szlachcianki, która w młodym wieku zostaje porwana przez taj... More

Tom I, Rozdział I
Tom I, Rozdział II
Tom I, Rozdział IV
Tom I, Rozdział V
Tom I, Rozdział VI
Tom I, Rozdział VII
Tom I, Rozdział VIII
Tom I, Rozdział IX
Tom I, Rozdział X
Tom I, Rozdział XI
Tom I, Rozdział XII
Tom I, Rozdział XIII
Tom I, Rozdział XIV
Tom I, Rozdział XV
Tom I, Rozdział XVI
Tom I, Rozdział XVII
Tom I, Rozdział XVIII
Tom I, Rozdział XIX
Tom I, Rozdział XX
Tom I, Rozdział XXI
Tom I, Rozdział XXII
Tom I, Rozdział XXIII
Tom I, Rozdział XXIV
Tom I, Rozdział XXV
Tom I, Rozdział XXVI
Tom I, Rozdział XXVII
Tom I, Rozdział XXVIII
Tom I, Rozdział XXIX
Tom I, Rozdział XXX
Tom I, Rozdział XXXI
Tom I, Rozdział XXXII
Tom II, Rozdział I
Tom II, Rozdział II
Tom II, Rozdział III
Tom II, Rozdział IV
Tom II, Rozdział V
Tom II, Rozdział VI
Tom II, Rozdział VII
Tom II, Rodział VIII
Nomimacja
Tom II, Rozdział IX
Tom II, Rozdział X
Tom II, Rozdział XI
Tom II, Rozdział XII
Tom II, Rozdział XIII
Tom II, Rozdział XIV
Tom II, Rozdział XV
Tom II, Rozdział XVI
Tom II, Rozdział XVII
Prawie rozdział xD
Tom II, Rozdział XVIII
Tom II, Rozdział XIX
Tom II, Rozdział XX
Tom II, Rozdział XXI
Tom 2, XXII
Tom II, XXIII
Tom II, XXIV
Tom II, XXV
Tom II, XXVI
Tom II, XXVII
Tom II, XXVIII
Tom II, XXIX
Tom II, XXX

Tom I, Rozdział III

3.6K 209 48
By Namisiaa

- Um? - Elizabeth przekręciła się w łóżku.

Ze snu wyrwał ją irytujący dźwięk.

- Sebastian? - zapytała, otwierając zaspane oczy, jednak nie dostrzegła nikogo w ciemności.

Coś uderzyło w okno. Leniwie podniosła się z łóżka, okryła plecy leżącym na krześle ponczo i powoli podeszła do źródła dźwięku, jednak wciąż nikogo nie widziała. Wdusiła klamkę i odchyliła skrzydło okna. Wychyliła się przez nie, niepewnie spoglądając w dół, a potem w górę.

- Sebastian? - zapytała ponownie, jednak nikt jej nie odpowiedział. - Eh... - westchnęła.

Stanęła na parapecie, wysunęła się, chwyciła dłońmi zewnętrzną okiennicę i wdrapała na dach. Rozejrzała się dokładnie, ale nawet tam jej oczy wciąż nie dostrzegały żadnej sylwetki, ani nawet podejrzanego cienia na kamiennej ścianie. Czuła jednak, że ktoś tam był. Gdy tylko usłyszała kolejne, nienaturalne skrzypnięcie, impulsywnie się odwróciła. Zobaczyła niewyraźną sylwetkę człowieka. Tajemnicza postać stała nieruchomo, jakby zapraszała ją, by podeszła.

- Kim jesteś? - zapytała cicho, zbliżając się ostrożnie, by nie wystraszyć nieznajomego.

- Jestem tym, kim ty teraz jesteś. - Rozbrzmiało z oddali echo kilku głosów.

Zdziwiona przetarła oczom, nie dowierzając w to, co widzi i słyszy. Wciąż, jak zahipnotyzowana, szła w stronę czarnej łuny. Jakby przestała kontrolować swoje własne ciało, jakby coś pchało ją w objęcia nieznajomego bytu.

- To znaczy kim?

Kolejne parę kroków. Światło księżyca przenikało przez szczupłą, otuloną ciemnością sylwetkę.

- Musimy porozmawiać... - zabrzmiało ponownie echo, zupełnie ignorując pytanie dziewczyny.

Była już tylko kilka metrów od bytu, ale wciąż nie mogła dostrzec jego twarzy. Z każdym kolejnym krokiem wzbierał coraz większy wiatr. Nagle straciła równowagę, , przeleciała przez gzyms i zaczęła zsuwać się z dachu. Powstrzymując krzyk, spróbowała chwycić się czegoś, by nie spaść na sam dół.

- Cóż za żałosna byłaby to śmierć - pomyślała, chwytając się okiennicy.

Wisiała na niej, czując jak drzazgi ranią jej dłonie. Zadarła głowę, spoglądając w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą majaczyła sylwetka nieznajomej istoty. Zniknął! Machnęła głową, by przywołać myśli do porządku. Kopnęła w okno, które otworzyło się z głośnym hukiem. Wskoczyła do środka pomieszczenia, po drodze zadzierając koszulę. Upadła na podłogę i przeturlała się parę metrów, uderzając głową w półkę z dokumentami. Była lekko poobijana, ale prawie nie czuła bólu. Był tak odległy jak echo, które słyszała; znikał gdzieś w ciemnej otchłani. Podniosła się, zamknęła okno i wyszła z biblioteki, w której wylądowała. Szła ciemnym korytarzem, kierując się w stronę sypialni. Nie zapaliła świec, nie mogła znaleźć zapałek. Poza tym i tak nie potrzebowała ognistego blasku, by dotrzeć do celu. Wciąż doskonale widziała w ciemności. Mijając kolejne drogocenne obrazy wytyczające drogę do sypialni, chwyciła się za kark.

- Ał! - krzyknęła, czując palący ból na dłoni.

Nie wiedziała, co się dzieje. Jeśli nic się nie zmieni, będzie musiała powiedzieć o tym Sebastianowi. Może on będzie wiedział, co dzieje się z kontraktem. W końcu to on zostawił na niej znamię - jeśli coś się z nim dzieje, to jego wina!

Weszła do swojego pokoju i zobaczyła stojącego przy otwartym oknie lokaja. W dłoni trzymał świecznik. Słysząc kroki, odwrócił się i obdarzył dziewczynę pełnym troski spojrzeniem. Podszedł bliżej, postawił świece na nocnym stoliku i zaprowadził szlachciankę do łóżka. Milczał. Ona również nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Spojrzała tylko w jego oczy. Zdawało jej się, że dostrzegła w nich wcześniej nutę... Strachu? Aż tak bardzo martwił się o swój obiad? Przykrył ją kołdrą, pokłonił się i wyszedł. Ona zamknęła zmęczone oczy i wsłuchując się w echo jego oddalających się kroków, ponownie pogrążyła się we śnie.

~*~

Pierwsze promienie zaspanego słońca budziły świat do życia, ogrzewając go delikatnie życiodajnym ciepłem. Przyroda powoli zaczynała wracała do życia, szykując się na kolejny dzień. Słoneczny, angielski poranek wyglądał jak zwykle majestatycznie. W posiadłości Roseblack było cicho, wszyscy pogrążeni byli jeszcze we śnie. Wszyscy oprócz niego. Ciemnowłosy, wysoki mężczyzna siedział z filiżanką herbaty w dłoni na dworze, przy stoliku tuż za ścianą kuchni. Z uśmiechem na twarzy sączył napar, delektując się spokojnym porankiem. Nie pamiętał już nawet, kiedy zaczął raczyć się ludzkim napojem z taką przyjemnością.

Praca lokaja była wymagająca. Demon był pierwszą osobą, która wstawała. Budził wszystkich służących, przygotowywał śniadanie oraz poranną herbatę dla swojej pani. Prasował gazetę, opracowywał plan dnia. Mało był chwil, kiedy mógł rozkoszować się ciszą i spokojem. Jak, raptem trzy osoby, mogły sprawiać tyle problemów i tworzyć tyle hałasu? Zdążył już zapomnieć. Upłynęło trochę czasu nim znów mógł poświęcić się pracy kamerdynera. Pracy, która chociaż zdaniem wielu uwłaczała demonowi, dawała mu satysfakcję. Już kilkaset lat temu zbrzydł mu żywot potwora uganiającego się za zwyczajnymi duszami biedaków rządnych przyziemnych przyjemności. Wolał poświęcić swój czas, pielęgnując jedną, szczególną duszę. Im dłużej czekał na posiłek, tym jego smak stawał się bardziej niezwykły, jedyny w swoim rodzaju, dający większą satysfakcję. Rozkosz, jaka towarzyszyła mu podczas pożerania odpowiednio przyrządzonej duszy, była nieopisana. Przypomniał sobie poprzedniego pana. Delikatny uśmiech na jego twarzy ustąpił miejsca zadumie. Czasami mu go brakowało. Nie żałował, w końcu do tego dążył przez tamte lata, taki był ich kontrakt i oboje doskonale o tym wiedzieli. Jednak chwilami, gdy patrzył na swoją panią, widział jego twarz. Chociaż była kimś zupełnie innym, siła jej duszy, jej smak i rosnąca potęga, przywodziła na myśl przyjemne wspomnienia. Śmiech, złość, wzajemne złośliwości.

- Paniczu... - powiedział cicho, spoglądając prosto w słońce, a na jego twarzy znów zawitał uśmiech.

Przez ostatnie lata zaczynał stawać się naprawdę sentymentalny, jednak godził się z tym. Taka była kolej rzeczy, nikt nie pozostaje niezmienny przez wieczność, nawet takie potwory jak on.

Dopił herbatę, wstał i poszedł do kuchni. Najwyższa pora zacząć przygotowywać posiłek dla panienki. Wiedział, że dziewczyna była bardzo wybredna, nie lubiła jeść, pokarm z trudem przechodził jej przez gardło. Był to dla niej przymus, nie przyjemność, dlatego zawsze starał się jej dogodzić, by jedzenie było możliwie najmniejszą torturą. Lekka sałatka z pomidorami i ogórkiem, świeże bułeczki i delikatny twaróg, który sam przygotował. Wszystko udekorowane koperkiem, posypane aromatycznymi ziołami. Posiłek prezentował się cudownie.

- Miau. - Usłyszał nagle.

- Co? - zapytał sam siebie, rozglądając się wokół.

Chwycił małą, metalową miseczkę, nalał do niej mleka i jak błyskawica pobiegł przed posiadłość, gdzie zobaczył małego, czarno-białego kotka o złocistych oczach.

- Jesteś taka piękna. Ta idealna sierść, miękkie poduszki, ostre pazury... - mówił, tuląc do siebie zwierzątko.

Po chwili puścił kotkę, odchrząknął i otrzepał ubranie z sierści. Uśmiechnął się, przymykając oczy i wskazał zwierzęciu miskę, a ono ochoczo podeszło do niej i cicho mrucząc, zaczęło pić. Sebastian spojrzał na zegarek. Siódma czterdzieści , to dawało mu jeszcze godzinę nim pójdzie obudzić Lizz. Poszedł więc do pokoju służby, by obudzić Taia i Thomasa. Z Jeanny nie było tego problemu. Jedno, co mógł powiedzieć o pokojówce, to to, że była punktualna i braki umiejętności nadrabiała mnóstwem ciężkiej pracy. W drodze do sypialni męskiej części służby słyszał upadające na podłogę przedmioty, co znaczyło, że dziewczyna już szykowała się do pracy.

-- Tai, Thomas, wstawajcie. Praca czeka! - krzyknął, odsłaniając okna, by wpuścić do pomieszczenia trochę słońca.

Służący leniwie przewrócili się w łóżkach.

- Tak jest, Panie Sebastianie - odpowiedzieli zaspanymi głosami.

- Thomas, przygotujesz mięso na dzisiejszy obiad, Tai - zajmiesz się drzewami owocowymi. - Rozdzielił podwładnym zadania.

Nagle do pokoju wpadła Jeanny i upadając tuż pod nogami lokaja, oblała jego buty wodą z wiadra. Zirytowany mężczyzna dotknął palcami swojego czoła i westchnął z dezaprobatą.

- Jeanny, posprzątaj ten bałagan, a potem wyczyść podłogi na piętrze. I nie biegaj po posiadłości, tyle razy ci powtarzałem.

- T...tak jest, Panie Sebastianie. - Dziewczyna podniosła się z podłogi i skinęła głową, czerwieniąc się ze wstydu niczym burak.

~*~

Wybiła godzina dziewiąta. Zgodnie z instrukcjami, ubrany w czarny frak, przystojny kamerdyner wszedł do pokoju młodej hrabianki, pukając przedtem do drzwi. Zrobił to jedynie dla zasady. Oczywistym było, że nie usłyszy żadnej odpowiedzi, dziewczyna nie miała zwyczaju wstawać przed jego przybyciem. Każdego dnia, punktualnie o wyznaczonej godzinie, mężczyzna przynosił jej śniadanie oraz gazetę. Tak też zrobił dzisiaj.

- Dzień dobry panienko, pora wstać. Na dzisiejsze śniadanie przygotowałem lekką sałatkę, świeże bułki prosto z naszego pieca oraz domowej roboty twaróg. Do śniadania oczywiście herbata, dziś Ceylon Jacksona. - Postawił posiłek przed zaspaną dziewczyną, po czym podszedł do okna i rozsunął zasłony.

- Dzień dobry, Sebastianie - odpowiedziała pogodnie, uśmiechając się do niego. Popatrzyła na śniadanie i wzięła do ręki porcelanową filiżankę. - Bardzo ładna.

- To z twojej ulubionej kolekcji. Pomyślałem, że będzie pasowała do dzisiejszej pogody - wyjaśnił, stając obok niej.

Elizabeth zerknęła w stronę okna na bezchmurne, jesienne niebo.

- Masz rację, pięknie dziś. - Przyznała mu rację.

Upiła łyk herbaty i odstawiła filiżankę na przenośny stolik, który mężczyzna postawił tuż przed nią. - Mmm, naprawdę dobra - skomentowała cicho.

Wzięła do ręki widelec i z lekkim wahaniem nadziała na niego liść sałaty i małego, koktajlowego pomidora. Włożyła zawartość widelca do usta, pogryzła dokładnie i połknęła.

- Dobrze się spisałeś, śniadanie jest przepyszne. - Znów uraczyła go komplementem.

Demon popatrzył na nią podejrzliwie i skinął głową w podziękowaniu.

- Czy wszystko w porządku? - zapytał po chwili.

- Czemu pytasz? - Spojrzała na niego ponownie, trzymając sztuciec w ustach.

- Panienka wybaczy, ale wczoraj...

- To było wczoraj, musimy o tym rozmawiać? Nie bądź bezczelny - uniosła się. - Doprawdy, wystarczy przez chwilę być miłym, a od razu zaczynasz sobie pozwalać - złościła się dalej.

Lokaj zaśmiał się pod nosem.

- Oto moja panienka.

- Jaki dzisiaj plan dnia? - Urażona zmieniła temat.

- Po śniadaniu, o godzinie wpół do jedenastej, lekcja tańca, następnie nauka gry na fortepianie. Popołudnie ma dziś panienka wolne. Nauczyciel jest jednak chory i nie udało się zorganizować zastępstwa, dlatego pozwolę sobie poprowadzić zajęcia. Może być panienka pewna, że posiadam odpowiednie kwalifikacje - powiedział wyniośle.

- Nie wątpię. - Skrzywiła się niezadowolona.

Wiedziała dobrze, jak będą wyglądać te lekcje. Cztery godziny niesamowitych tortur i średniowiecznych metod, które chociaż niewątpliwie przynosiły skutek, dla ucznia były niesamowitym utrapieniem. Wolała jego treningi walki, tam ten rygor zdecydowanie bardziej jej odpowiadał.

- Jeszcze jedno. - Przypomniał sobie lokaj. - To przyszło dziś rano. - Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął list opatrzony królewską pieczęcią.

Podekscytowana czerwonowłosa wyrwała kopertę z jego dłoni. Niecierpliwie rozerwała ją i łapczywie zaczęła czytać zawartość.

- Blablabla... blebleble... Tak! - krzyknęła radośnie.

- Jeśli można spytać, co się stało? - Zaintrygowany demon przysunął się do swojej pani.

- Królowa chce, żebyśmy rozwiązali dla niej sprawę! - mówiła z szerokim uśmiechem na twarzy. - W ciągu ostatnich kilku tygodni zginęło wiele młodych dziewczyn. Yard nie wie, co robić. Jedynym podejrzanym jest . Organizuje wielkie bankiety dwa razy w tygodniu, w te same dni dziewczyny znikają bez śladu. Dziś wieczorem odbędzie się kolejny, mamy zbadać i rozwiązać tę zagadkę. - Spoważniała, podając demonowi szczegóły sprawy. - W takim razie będziemy musieli przełożyć lekcje na kiedy indziej. - Skorzystała z okazji, by się wykręcić, jednak trzeźwemu umysłowi lokaja nie mógł umknąć fakt, że:

- Bankiet zaczyna się wieczorem. Spokojnie zdążymy. - Odsunął się z powrotem. - Wrócę za dwadzieścia minut i pomogę się panience ubrać. - Pokłonił się i wyszedł.

- Dzięki. - mruknęła zrezygnowana.

~*~

Dokładnie dwadzieścia minut później w pokoju szlachcianki rozległo się pukanie. Jej kamerdyner, jak zawsze punktualny, przyszedł wykonać swoją powinność.

- Wejdź.

Mężczyzna otworzył drzwi i posłusznie wkroczył do pomieszczenia. Popatrzył na swoja panią, nieumiejętnie zakładającą na siebie zwiewną, granatową sukienkę.

- Czy nie mówiłem, że ci pomogę, kiedy wrócę? - zapytał, śmiejąc się pod nosem z nieporadności kruchej dziewczyny.

Zbliżył się do niej i odwrócił plecami do siebie. Rozwiązał sznurek sukni i zaczął układać ją na właścicielce. Ta, z obrażoną miną prychnęła pod nosem i stanęła bez ruchu, by pozwolić mu skończyć poprawiać ubranie.

- Dobrze... - powiedział i odsunął się, dając do zrozumienia, że wszystko jest już w porządku.

Odwróciła się przodem do niego. Zdmuchnęła opadający na twarz kosmyk włosów. Popatrzyła za służącego, by zobaczyć swoje odbicie w lustrze toaletki i uśmiechnęła się łagodnie, podobnie jak on. Lubiła stroje takie jak ten, właśnie dlatego zaczęła ubierać się sama, nim Sebastian stwierdziłby, że nie wypada jej pokazywać się tak przed nauczycielem, nawet jeśli tym razem byłby to tylko on. Niekrepująca ruchów, zwiewna sukienka, która mimo całej swojej niestosowności dla hrabianki jej pokroju, sprawiała, że wyglądała przeuroczo. On także to widział. Mimo tego, że wciąż była trochę zbyt chuda, to ubrana w odpowiednią kreację przyciągała wszelkie spojrzenia, sprawiając niemal niemożliwym oderwanie od niej wzroku. Delikatna, blada cera, nieśmiały uśmiech, gładkie dłonie. Jej ciało zachowywało idealne proporcje, jakby była dopracowywanym przez lata dziełem sztuki. Gdyby tak lubowała się w bogato zdobionych sukniach, podobnych do tych, które produkowała jej firma, nie mogłaby opędzić się od . Z drugiej strony, tak było lepiej, ostatnimi czasy w mieście i jego okolicach zaroiło się od wszelkiej maści kryminalistów. Dużo trudniej byłoby dbać o jej bezpieczeństwo. Ukrywała swoje prawdziwe piękno, pod niewyszukanymi kreacjami, chowała blask swojej duszy pod pozorami zwyczajności. Ludzie, rodzą się w kłamstwie i pielęgnują je w sobie przez całe życie.

- Sebastian! - Krzyk dziewczyny przywrócił go na ziemię. - No naprawdę, co się z tobą ostatnio dzieje? - irytowała się.

- Najmocniej przepraszam, twój oszałamiający blask, na chwilę przyćmił mój umysł - odparł, kładąc dłoń na piersi i spojrzał głęboko w błękitne oczy swojej pani, uśmiechając się złośliwie.

Wiedział, że tego typu komplementy niezwykle ją krępują.

- Co ty... Nieważne! Możesz odejść - warknęła, czerwieniąc się.

- Yes, my lady.

~*~

Stukot obcasów niósł się echem przez całą posiadłość. Szczęk otwieranych drzwi, trzask. Czerwonowłosa pochyliła się, by uspokoić oddech.

- Ekm... - Niezadowolone chrząknięcie loka... Nauczyciela, nie zwiastowało niczego dobrego.

- Przepraszam! - krzyknęła nerwowo, nieznacznie pochylając głowę.

- Cóż za całkowity brak szacunku, panienko. Kazać czekać na siebie prywatnemu nauczycielowi. Doprawdy... - pastwił się nad zdyszanym dziewczęciem. - Teraz jednak, nie traćmy więcej czasu, pora przejść do lekcji. - Podszedł do niej i klęknął, podając jej dłoń.

Niepewnie chwyciła rękę Sebastiana. Ten wstał i zaczął tłumaczyć jej podstawy pozycji wyjściowej walca. Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.

- A teraz, spróbujmy w praktyce. - Pociągnął szlachciankę za sobą i zaczął prowadzić, jednak nie nadążając za jego tempem, co chwila potykała się i deptała po jego wypastowanych butach.

Po dwudziestu minutach zatrzymał się. Widział, że jeszcze chwila, a dziewczyna wyzionie ducha.

- Taka słaba kondycja w tak młodym wieku? To do ciebie niepodobne. Pięć minut przerwy - zarządził.

Usiadł na krześle koło fonografu i przygotował go do dalszej części lekcji.

- To nie ma nic wspólnego z kondycją - Zdenerwowała się.

- Hm? - Popatrzył na nią, udając zdziwionego.

- Chcesz mnie po prostu wykończyć! - zarzuciła mu.

- Panienko... Nigdy nie zrobiłbym niczego, co mogłoby ci zaszkodzić. Jestem tu, by cię chronić i służyć ci, bez względu na to, co będzie się działo. Moim zadaniem jest dbanie o ciebie i spełnianie twych zachcianek... - Wyniosły ton jego głosu powoli doprowadzał Lizz do szału.

Zacisnęła dłonie i energicznie wyciągnęła rękę w jego stronę z zamiarem podarowania mu siarczystego policzka. Dosłownie sekundę później mężczyzna stał za nią, trzymając za jej wąski nadgarstek

- Nie przystoi panience podnosić ręki na kogoś takiego jak ja - szepnął do ucha dziewczyny.

Próbowała się uwolnić z uścisku, jednak bez większego skutku. Tyle godzin treningów, a jednak nie mogła mieć złudzeń, że kiedykolwiek da radę demonowi. Właśnie, dlatego to wszystko było tak skomplikowane. Gdyby zerwała kontrakt, zabiłby ją nim zdążyłaby mrugnąć. Dlatego cieszyła się, że w tej rozgrywce stoi po jej stronie. Idealny mężczyzna, piekielny demon, ukryty za maską oszałamiająco przystojnego kamerdynera.

- Wiesz, że nigdy bym cię nie oszukał, brzydzę się kłamstwem.

- Wiem. Dlatego nigdy tego nie zrobisz. Należysz do mnie i będziesz wykonywać każdy mój rozkaz. Chronić moje życie, kosztem swojego własnego, czy tak?

- Yes, my lady. - Wypuścił ją i minął, z powrotem wracając do fonografu. - Możemy kontynuować ćwiczenia.

Promienny uśmiech na jego twarzy, tak serdeczny i obłudny za razem, to nie kłamstwo, to jego natura. Taki właśnie był, jej Sebastian.

Lekcja gry na fortepianie wyglądała bardzo podobnie do poprzedniej. Na wstępie, lokaj wszedł dumnie w specjalnie przygotowanym stroju, długim, szarym palcie, na nosie miał okulary z nieoprawionymi szkiełkami. Nie były mu do niczego potrzebne, należały jedynie do części charakteryzacji. Lubił dobrze wcielać się w role, dobra prezencja to w końcu połowa sukcesu.

Posadził hrabiankę przed fortepianem, tuż przed jej oczami rozłożył zeszyt z nutami koncertu Bacha. Był to jeden z trudniejszych utworów, a ona dopiero niedawno rozpoczęła naukę. Jednak demoniczne metody nauczania były niepodważalne. Zrezygnowana, nie próbując nawet wchodzić w dyskusję, zaczęła odgrywać kolejne nuty, starając się nie popełniać błędów. Nie wychodziło jej to idealnie, ale patrząc na twarz Sebastiana, można było domniemywać, że spodziewał się czegoś dużo gorszego. Więc można było rzecz, że był z niej zadowolony.

Zajęcia dobiegły końca. Nauczyciel-lokaj pokłonił się, zabrał ze sobą nuty i wyszedł. Dziewczyna podeszła do okna, z utęsknieniem wyglądając na zewnątrz. Pogoda wciąż była piękna. Mimo męczących i niezwykle denerwujących paru godzin, widząc błękit nieba i zieleń trawy, poczuła zadowolenie i burczenie w brzuchu, które przyprawiło ją o niemałe zdziwienie. Rzadko czuła głód, bardzo, bardzo rzadko. Wielki zegar stojący przy ścianie naprzeciw okna wskazywał już prawie trzecią po południu, zbliżała się pora obiadu.

- Ciekawe, co dziś wymyślił, nie miał zbyt dużo czasu... - szepnęła, złośliwie się uśmiechając.

~*~

- Na dzisiejszy obiad przygotowana została wołowina duszona w czerwonym winie. Do tego puree ziemniaczane i sałatka. - Sebastian zaprezentował czerwonowłosej pięknie udekorowany posiłek.

Jak zwykle położył dłoń na piersi i skinął głową.

- Eeeej! - Dało się słyszeć niezadowolone jęknięcie zza drzwi.

- Ach... Mięso zostało przygotowane przez samego Thomasa, kucharza rodziny Roseblack. Smacznego - dodał, zerkając kątem oka w stronę wyjścia.

- Dziękuję. - Spojrzała krzywo na mięso. - Sebastian... - Kiwnęła ręką, dając mężczyźnie znak, by się zbliżył. - Nie zatruję się tym? - zapytała poważnie.

Lokaj zaśmiał się pod nosem.

- Nie, mogę cię zapewnić, że wszystko jest jadalne - odparł rozbawiony.

- Mam nadzieję. - Niepewnie zaczęła kroić kawałek soczystej wołowiny.

Ku jej zaskoczeniu, nie dość, że była dobra, to zdecydowanie nie była trująca. Tak, czy inaczej, po kilku kęsach poczuła, że jest pełna i nie da rady zjeść ani odrobiny więcej. Odłożyła sztućce i odsunęła się od stołu.

- Przepraszam za swoją bezczelność, ale co panienka robi? - zdziwił się lokaj, widząc, ile jedzenia wciąż pozostało na talerzu.

- Wstaję od stołu? - odparła ironicznie.

- Niestety jestem zmuszony panienkę powstrzymać - zaoponował, narażając się na pełne dezaprobaty spojrzenie hrabianki. - Czeka cię dziś wieczorem bal i misja. Musisz mieć siłę, której z pewnością nie zagwarantuje pusty żołądek.

- Ale... - Nie zdążyła nic powiedzieć, bo do jej ust wepchnięty został kolejny kawałek mięsa. - Zg...Zgł-zgłupiałeś do reszty?! - wrzasnęła i uderzyła ręką w jego dłoń.

Widelec upadł na podłogę z charakterystycznym, metalicznym dźwiękiem. Sebastian popatrzył zszokowany na rozwścieczoną nastolatkę.

- Najmocniej przepraszam, moje zachowanie było niewybaczalne. - Klęknął przed nią ze spuszczoną głową.

Wydało się, że naprawdę było mu wstyd.

- Powiedz Thomasowi, że jedzenie było dobre. A teraz zabierz to i wynoś się. Nie chcę cię teraz oglądać. - Złość, jaką ociekały jej słowa uderzała w demona z podwójną mocą.

Posłusznie wyszedł z pomieszczenia i zniknął w ciemnej otchłani korytarza. Zrozumiał, czemu się zdenerwowała i czuł wstyd, nawet przed samym sobą. To nie było zachowanie godne lokaja posiadłości Roseblack. To nie było zachowanie godne żadnego lokaja. Jednak sposób, w jaki wypowiadała te słowa, patrząc na niego jak na potwora, zabolały go. Zawiódł ją. Mimo, iż w rzeczywistości był ciemną bestią z piekielnych otchłani, prawdziwym potworem wzbudzającym strach wśród milionów, dla niej powinien być oparciem. Powinien dawać jej poczucie bezpieczeństwa, zaufanie. Miał wykonywać rozkazy, bronić jej życia, zapewniać wszystko, czego potrzebowała. Sposób w jaki to robił także miał znaczenie. Mówił, że nigdy jej nie okłamie, ale czy kiedykolwiek powiedział, że może mu zaufać?

- Demony nie znają czegoś takiego, jak lojalność i oddanie. Przestrzegacie tylko zasad, dla własnych korzyści. To piękne w swej prostocie, a za razem obrzydliwe. Być tak pozbawionym uczuć. - Wspomnienie dawnych słów dziewczyny rozbrzmiało w jego głowie, a oczy rozbłysły złowrogo.

Uderzył pięścią w ścianę, robiąc w niej dziurę. Powietrze wymieszane z kurzem, z wielką siłą poniosło pył we wszystkich kierunkach.

- Panie Sebastianie... - Stojąca niedaleko Jeanny zadygotała z przerażenia.

Wiedziała, że musiało się stać coś niedobrego. Lokaj nie miał w zwyczaju niszczyć niczego w posiadłości, to była domena reszty służby. Widziała jak trząsł się z nerwów, ale nie odważyła się zbliżyć.

~*~

- Panienki Elizabeth? - Thomas wszedł niepewnie do pokoju.

Hrabianka stała w oknie i przyglądała się jak drobny brunet troskliwie opiekuje się drzewami w ogrodzie.

- A, Thomas. Obiad był naprawdę pyszny, bardzo dziękuje. - Posłała mu serdeczny uśmiech.

Zdezorientowany postawił parę kroków, jakby próbował się skradać. Zatrzymał się kilka metrów od niej, przełkną ślinę i zapytał:

- Mogę coś powiedzieć?

- Oczywiście, słucham? - Spokój i zadowolenie nie znikało z jej twarzy.

- Wydaje mi się... Jeśli można... Ja... Sądzę, że była panienka trochę zbyt ostra dla Pana Sebastiana! - krzyknął, wkładając w zdanie całą swoją odwagę, po czym szybko pobiegł za drzwi, bojąc się czekającej go kary.

Wyraz twarzy dziewczyny nie zmienił się, wciąż pozostawał łagodny.

- Za ostra? - zdziwiła się.

- T...tak. On chciał dla panienki dobrze. Zresztą zawsze robi wszystko dla twojego dobra, my tak samo. Tylko w przeciwieństwie do nas, jemu się udaje. W tym, co zrobił było trochę racji i... - przerwał czując, że jeszcze parę słów i naprawdę przekroczy granicę.

Tego nie wzięła pod uwagę. Chciał dobrze? Dlatego zrobił coś zabronionego, wiedząc jak bardzo tego nienawidzi? Był tam, widział, co jej robili, jak ją traktowali. Jak mógł pomyśleć, że robi dobrze? Każdy kęs, każda blizna. Ostry dotyk tysięcy ostrzy, palący ból. Spodziewał się, że mu podziękuje? Powinien wiedzieć! Powinien wiedzieć, że nie może tego robić! Nie może tuczyć jej jak świni, ich mięsem, nie może!

- Ale przecież to nie jego wina... - Nagła myśl, niczym sztylet, przeszyła umysł nastolatki.

Przecież nie był z nią przez cały ten czas, nie widział wszystkiego. Nie był niczemu winny, to nie on jej to zrobił. On był tym, który jej pomógł, uratował ją i stanął za jej plecami, gdy poprzysięgła zemstę. W tej sytuacji demon był tym dobrym.

Nieobecny wzrok młodej pani rodu Roseblack zawisł na fartuchu niekompetentnego kucharza, który w milczeniu czekał na rozwój wydarzeń. Dobiegający zza okna krzyk Taia spadającego z drzewa, oprzytomnił jej umysł.

- Tom... - Podeszła do kucharza i chwyciła jego dłonie. - Dziękuję - szepnęła, uśmiechając się.

Zawstydzony mężczyzna burknął coś niewyraźnie pod nosem, jednak Elizabeth już go nie słuchała. Odsunęła się i ruszyła w stronę biblioteki. Wiedziała, że tam będzie mogła wszystko spokojnie przemyśleć, potrzebowała chwili samotności, by zastanowić się nad tym, co się wydarzyło.

~*~

W posiadłości panowała napięta atmosfera. Służący czuli ją doskonale, dlatego korzystając z tego, że nie mieli żadnych zadań do wykonania, trzymali się na uboczu. Podczas gdy Sebastian przesiadywał w kuchni, nie robiąc absolutnie nic, oni rzucali piłką w ogrodzie. Blondynka nawet zaproponowała, by zaprosić lokaja do gry, ale widząc jak ignoruje kota, co w jego przypadku zdecydowanie było złą oznaką, wraz z resztą zgodnie postanowili dać mu spokój.

- Mimo wszystko nie mogę patrzeć jak się tak zadręcza...

- Daj spokój Tai, nie powinniśmy wpychać się w nie swoje sprawy - pouczył go Thomas.

Był z nich najstarszy i, jak był przekonany, najmądrzejszy. Nie zawsze było to zgodne z prawdą, jednak w tym wypadku miał rację. To nie była sprawa, której mogli pomóc. Takie rzeczy się zdarzają, to zupełnie normalne.

- W końcu są ludźmi, nie? - wcięła się Jeanny.

- Hm?

- Ludzie tak mają. To przecież normalne. Kłócą się i godzą. Myślę, że wszystko będzie dobrze. W końcu pan Sebastian i panienka Elizabeth są takimi wspaniałymi przyjaciółmi! - Złożyła ręce i odpłynęła w świat fantazji.

- Przyjaciółmi... - powtórzył chłopak.

Nigdy nie zastanawiał się, jaka dokładnie relacja łączyła hrabiankę z kamerdynerem. Wiedział, że jest jej posłuszny, czasami wydawało mu się, że nawet za bardzo, ale co on mógł wiedzieć. Gdyby Sebastian nie odnalazł go i nie przyjął do pracy, pewnie leżałby teraz w rynsztoku, przymierając głodem. Nie znał się tych wszystkich skomplikowanych relacjach, za to doskonale opiekował się roślinami i to mu wystarczało. Wiedział, że lokaj jest ważną częścią życia jego pani i prawdopodobnie bez niego ciężko byłoby jej sobie poradzić, ale nigdy nie próbował nazywać tego, co ich łączyło. Nie czuł takiej potrzeby, nie widział również sensu, to nie była jego sprawa.

- Ahahahahaha! Jean, pewnie masz rację! Dosyć już tej paplaniny, podaj piłkę! - zaśmiał się kucharz, machając na blondynkę rekami.

-T...Tak jest! - odparła ochoczo.

~*~

Lady Roseblack siedziała na szeroki parapecie bibliotecznego okna. W rękach trzymała jakąś książkę, w której zaznaczyła, materiałową zakładką, ostatnio czytaną stronę. Tak naprawdę, nie znała nawet tytułu trzymanego kodeksu, to wszystko były tylko pozory na wypadek, gdyby ktoś jednak postanowił jej szukać i, o zgrozo, osiągnął sukces. Potrzebowała teraz odrobiny samotności. Było wiele rzeczy, które musiała sobie poukładać. Nie, była tylko jedna osoba i tysiące uczuć towarzyszących relacji z nią. Z jednej strony, zżerało ją poczucie winy za tak impulsywną reakcję. Z drugiej jednak, po nim spodziewała się całkowitego zrozumienia... I może właśnie to ją gubiło? To, że czasem zapominała, kim był i do czego dążył, że traktowała go jak lekarstwo na wszelkie swoje problemy. Był narzędziem, pomocą, rozwiązaniem. Zbyt dużą odpowiedzialnością obciążyła barki kogoś, kto brnął przez czas jedynie po to, by skonsumować jej duszę.

Podciągnęła nogi do klatki piersiowej i oplotła je rękami. Oparła głowę na kolanach i spojrzała smutno na regał pełen opasłych, historycznych tomiszczy.

- I co mam mu teraz powiedzieć? „Przepraszam"? - zapytała sama siebie i schowała głowę między kolanami, a klatką piersiową.

Wiedziała, że niedługo będzie piąta - pora popołudniowej herbaty. Zadzwoni, pociągając złoty sznur, a on posłusznie, pełen gracji przyniesie jej napar, pokłoni się i wyjdzie bez słowa, a potem znów będą udawać, że wszystko jest w porządku. Ona będzie udawać. On był kamerdynerem, jego zadaniem było posłuszeństwo. To, co czuł nie powinno mieć znaczenia. Ale miało. Przecież był żywą istotą. Każdy zasługuje na szacunek i szczęście. Każdy, kto niczym nie zawinił, nie splugawił tego świata przemocą i nienawiścią z czystej głupoty i okrucieństwa.

Przypomniała sobie o wieczornym bankiecie, o balu. Sprawa porwanych dziewczyn przestała wydawać się fascynująca.

- Jesteś zwykła idiotką, weź się w garść! Jesteś jedyną dziedziczką rodu Roseblack, nie jakimś głupim dziewczątkiem. Twoje zachowanie nie przystoi takiej damie! - skarciła sama siebie.

Słysząc wypływające z własnych ust słowa, wpadła na rozwiązanie.

Continue Reading

You'll Also Like

17.1K 646 47
𝐓𝐡𝐞𝐨𝐝𝐨𝐫𝐚 𝐇𝐚𝐫𝐫𝐢𝐧𝐠𝐭𝐨𝐧 to postać głęboko związana z dzieciństwem Płotek z Outer Banks, która opuściła grono swoich przyjaciół bardzo d...
8.4K 224 27
E-Eliza S-santia Bb-boberka G-gracjan M-gawronek(Marcel) Z-zabor B-borys
70.9K 2.2K 132
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...
40.7K 2.4K 42
- Dobrze, że to trwało tylko tydzień. Przynajmniej nie zdążyłaś się nawet zakochać. A to co stało się w Las Vegas, zostaje Las Vegas.