Tylko nie zamykaj oczu

1K 62 27
                                    

Kolejną noc z rzędu męczyły mnie koszmary. Przez pierwsze dwa dni był to jedynie obraz rodzinnego domu trawionego przez pożar, który powtarzał się raz za razem. Zaraz po przebudzeniu męczyły mnie ogromne wyrzuty sumienia, ale z nimi byłam sobie w stanie poradzić. Jednak wizja śmierci Iorwetha mnie pokonała. Ból mężczyzny był tak silny, że odczuwałam go niemal, jak swój własny i to właśnie on wyrwał mnie ze snu. Przez kilka pierwszych chwil nie wiedziałam, co się stało, dopóki nie usłyszałam jego głosu. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że już nie tkwię w środku wizji. Ból, który wyrwał mnie ze snu, wciąż pozostawał odczuwalny, przez co chwilę odruchowo moja dłoń wędrowała na brzuch, by upewnić się, że nagle nie pojawiła się tam rana po smoczych zębach. Nie miałam wątpliwości, z czyjej ręki brunet miał ponieść śmierć. Saskia miała go zabić, a ja nie mogłam nic z tym zrobić. Nawet gdybym spróbowała mu to powiedzieć, on i tak by mi nie uwierzył. Iorweth znowu zarzuciłby mi kłamstwo lub w najlepszym wypadku po prostu by mnie zignorował. Nie miałam siły, by kłócić się z nim po raz kolejny. Zbyt wiele razy mnie zranił swoją ignorancją i bezczelnością. Wiedziałam, że pomimo tego, jak krucho zaczynało ze mną być, musiałam uporać się z tą wiedzą sama. To było zbyt duże brzemię, by obarczyć nim kogoś jeszcze.

***

- Powiesz mi łaskawie, co stało się tym razem? - spytał Ciaran, zwracając się bezpośrednio do mnie.

- Miała wizję. - odparłem krótko, zastanawiając się, co dziewczyna zobaczyła, skoro zareagowała tak gwałtownie.

- Wiadomo co w niej widziała? - spytał, tym razem zwracając się również do towarzyszącego nam wiedźmina.

- Nie. - odparł krótko, po czym dodał z lekkim wahaniem. - Nie zamierzam was martwić, ale w pobliżu niewyszkolonego maga medalion nie powinien drgać tak mocno.

- Co mamy przez to rozumieć? - spytałem, łapiąc się na tym, że podświadomie zacząłem wypatrywać rudej.

- Moc, którą dysponuje dziewczyna, jest duża, zdecydowanie zbyt duża biorąc pod uwagę, że nie odbyła żadnych nauk. - stwierdził, na chwilę przyjmując zamyśloną minę. - Chyba że skłamała i potrafi posługiwać się magią.

- Nie skłamała. - rzuciłem pewnym głosem, zdziwiony, że to stwierdzenie w pierwszej kolejności padło z moich ust.

- Skoro tak twierdzisz. - odparł obojętnym głosem wiedźmin. - Niekontrolowanie takiej mocy nie może skończyć się dobrze. - westchnął po chwili nieco nieobecnym tonem.

- Co chcesz przez to rozumieć wiedźminie? - spytałem nieco zaniepokojony jego słowami.

- Byłem świadkiem, do czego może doprowadzić wybuch silnych emocji u maga, który nie potrafi kontrolować swoich zdolności. Zdecydowanie nie był to najprzyjemniejszy widok.

- Mógłbyś to bardziej rozwinąć Gwymbleid? - wtrącił Ciaran, który przez większość czasu jedynie w milczeniu przysłuchiwał się naszej rozmowie.

- Kilkanaście lat temu zostałem zaproszony na dwór królowej Calanthe, na ucztę wyprawianą z okazji piętnastych urodzin jej córki, księżniczki Pavetty. Królowa miała dla mnie zadanie, którego nie ujawniła jednak od razu, a moje pytania za każdym razem zbywała. Podczas gdy uczta trwała w najlepsze, możni starali się zrobić jak najlepsze wrażenie na królowej i księżniczkę, licząc, że to właśnie oni zostaną wybrani na męża dla Pavetty. Sielankowy nastrój jednak szybko został przerwany przez pojawienie się nieproszonego gościa, Jeża z Erlenwaldu który miał roszczenia względem Pavetty, na mocy prawa niespodzianki. To właśnie on miał być celem mojego zlecenia. Nie zgodziłem się jednak go zabić, a co więcej stanąłem w jego obronie podobnie jak Eist Tuirseach i druid Myszowór. To jednak nie wystarczyłoby powstrzymać Cracha an Craite przed zaatakowaniem i ranieniem Jeża. Widząc to, Pavetta wpadła w histerie, a krzyk, który wydobył się z jej gardła, nasilał się z każdą chwilą, odrzucając wszystkich na ściany, oraz krusząc mury zamku. Wtedy właśnie dała o sobie znać moc, którą księżniczka w sobie nosiła. Wraz z Myszoworem cudem opanowaliśmy smarkule, nim ta pogrzebała nas wszystkich żywcem pod murami zamku. - wyjaśnił, a ja poczułem się nie swój z wiedzą, którą posiadałem.

- To jeszcze o niczym nie świadczy. - westchnąłem, zastanawiając się, co mam tak właściwie o tym wszystkim myśleć. - To nie tak, że nie wierzę w to, co mówisz Gwymbleid. Po prostu ciężko mi uwierzyć, że dziewczyna nie "wybuchła" do tej pory.

- Może nie miała dostatecznie dobrego powodu? Tu nie wystarczy lekkie wahanie się nastroju. - stwierdził nieco kpiącym tonem. - U Pavetty moc znalazła ujście, dopiero gdy życie jej kochanka zawisło na włosku. Zresztą, ciesz się, że nie miałeś okazji widzieć, do czego jest zdolna. Mam przeczucie, że byłoby to ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłbyś w życiu.

- Skąd pewność, że moc, która w niej drzemie, jest aż tak duża? - spytał Ciaran, który wyglądał na szczerze zaniepokojonego.

- To czuć, szczególnie po wizjach, które przechodzi. Wtedy magia jest najlepiej wyczuwalna. - wyjaśnił, na powrót wracając do zobojętniałego tonu. - Triss wyczuła ją jeszcze podczas ucieczki z zamku La Valette'ów.

- Pytaliście ją o to? - spytałem podejrzliwie, nie spuszczając z niego wzroku.

- Nie, zwykłem nie mieszać się w cudze sprawy.

- Rozumiem.

- Jednakże muszę przyznać, nie często można spotkać magów waszej rasy. - rzucił po chwili milczenia.

- To prawda wiedźminie. Większość z nich siedzi w Dol Blathana. - powiedziałem, ponuro patrząc w ogień, czując lekkie ukłucie melancholii. - I nie sądzę, by szybko je opuścili.

- No tak, wiewiórki nie mają wstępu do Doliny Kwiatów. Stąd ta rezerwa w twoim głosie. - stwierdził krótko, posyłając mi przelotne spojrzenie.

- To nasz wybór Gwymbleid, niczyj więcej. Gdyby ponownie dane było mi wybrać, postąpiłbym tak samo. - syknąłem, myślami wracając do czasów, gdy byłem jeszcze oficerem Vrihedd.

- Zbyt duża duma was kiedyś zgubi, wiesz o tym. Tak było podczas wojen z Nilfgaardem i tak też jest teraz. Czy może się mylę?

- To nie tylko duma Geralt, to coś znacznie więcej. - powiedział Ciaran, kończąc tym samym dyskusję, która zaczynała wpływać na niebezpieczne wody.

***

Alira wróciła do obozu blisko dwie godziny po tym, jak je opuściła. Dziewczyna wciąż była nienaturalnie wręcz blada, a cienie pod oczami znacznie się pogłębiły. Zdawałem sobie sprawę, że to nie oznaki zmęczenia, ale ani ja, ani Ciaran nie zdecydowaliśmy się, by ją o to zapytać. Po powrocie rudowłosa złapała ze mną dłuższy kontakt wzrokowy. Przez te kilka chwil, gdy patrzyliśmy sobie w oczy, udało mi się wyłapać strach, który tak pieczołowicie starała się ukryć. W pierwszej chwili jakaś niewielka część mnie chciała do niej podejść, zapytać co się stało i zapewnić, że to, co widziała, nic nie znaczy. Ale wiedziałem, że nie mogę. To, co między nami zaszło, zaczęło i skończyło się w Vergen. Przynajmniej żywiłem taką nadzieję. Nie mogłem dopuścić, by urok Filippy znów nabrał mocy. Nie teraz, gdy życie Saski było zagrożone. Nieustannie wyrzucałem sobie, że nie domyśliłem się wcześniej, że ta wiedźma coś kombinuje. Gdybym posłuchał tego, co od samego początku mówiła do mnie Alira, uniknąłbym tej popapranej farsy. Mógłbym teraz dla świętego spokoju podejść do niej i upewnić się, że wszystko w porządku. Jednak ja ślepo wierzyłem w każde słowo Filippy, modląc się, byle tylko ta zdołała utrzymać Saskie przy życiu. Dopiero po tym, co zaszło, dotarło do mnie, jak głupi byłem. Odrzuciłem logiczne myślenie i dałem się wykiwać jak dziecko. Nie mogłem sobie tego darować.

Wiedźmin: Lis Puszczy (KOREKTA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz