Oddech śmierci

971 75 32
                                    

Szybkim krokiem wkroczyliśmy w otaczającą nas mgłę. Musiałam przyznać, że czułam się dość nieswojo. Aura pogorzeliska była przytłaczająca. Wokół nas widma żołnierzy toczyły nieustanną walkę. Pole bitwy przesiąknięte było dziwną energią, a w powietrzu unosił się odór śmierci. Saskia praktycznie wlekła jego królewską mość za sobą a Geralt i Iorweth ich ubezpieczali. Dziwiło mnie jednak zachowanie Iorwetha. W przeciwieństwie do Geralta który trzymał lekki dystans, elf krążył nadzwyczaj blisko kobiety. Trzymałam się z tyłu, by mężczyźni niepotrzebnie nie musieli zawracać sobie mną głowy. Od czasu do czasu przez barierę, którą wytworzyła Filippa pojedynczym duchom udawało się przeniknąć do środka. Jednak wystarczyło szybkie cięcie miecza, by je odegnać. W pewnym momencie jednak środek bańki wypełniła błękitna poświata, a znikąd pojawiły się upiory, jednak inne niż te spotkane do tej pory. Duchy odziane były w powłóczyste, poszarpane łachmany i w odróżnieniu od duchów żołnierzy te unosiły się kilka centymetrów nad ziemią. W myślach usilnie starałam się przypomnieć sobie cokolwiek na temat zjaw. Kątem oka zauważyłam, że wszystkie zjawy połączone były z Filippą dziwnym, lekko przezroczystym strumieniem energii. Czarodziejkę najwidoczniej spętała ta obca energia, bo jedynie energicznie machała skrzydłami nie zdolna, by ruszyć do przodu choćby o milimetr. Jedynym słusznym posunięciem w tej sytuacji było odegnanie upiorów, więc szybkim ruchem zaatakowałam zjawę znajdującą się najbliżej mnie. Ostrze miecza ze świstem przeszło przez praktycznie niematerialne ciało ducha. Niemal natychmiast upiór rozpłynął się w powietrzu. Wydawało mi się, że poszło zdecydowanie za łatwo i za szybko. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić usłyszałam mocno przytłumiony przez panujący wokoło zgiełk krzyk Geralta.

- Alira, za tobą!

Nieco zdziwiona odwróciłam głowę i spojrzałam na monstrum formujące się za moimi plecami. Błyskawicznie uskoczyłam w bok, jedynie o milimetr mijając się z ostrzem miecza. Od razu przyjęłam postawę ofensywną. Jednak nim zdążyłam choćby kiwnąć mieczem, doznałam nagłego olśnienia. Przed sobą miałam draugira a mówiąc prościej ponad dwumetrową, skondensowaną żądzę mordu i nienawiści. Z tego, co udało mi się przypomnieć draugiry podatne były na srebro, więc ataki zwykłym mieczem były nieefektywne.

"Pięknie... Istna poezja"

Nie mając lepszego, wyjścia cofałam się, jednocześnie unikając zaciekłych ataków demona. Kilka razy miałam okazję z bliska podziwiać swoje odbicie w śmiertelnie ostrej klindze.

- Geralt! Przydałoby się trochę srebra! - Krzyknęłam na całe gardło, licząc, że nie zagłuszy mnie wojenna wrzawa.

- Chwila, jestem trochę zajęty. - Odkrzyknął niemal natychmiast, walcząc z drugim draugirem.

W pewnym momencie poczułam się jak bym dostała pięścią w żołądek, a z płuc uleciało mi całe powietrze. Z przerażeniem odkryłam, że jestem poza ochronną kopułą. Powietrze na polu bitwy było ciężkie, przesiąknięte śmiercią i cierpieniem. Każdy kolejny oddech palił niczym kwas, wdzierając się w moje wnętrzności i stopniowo pozbawiając mnie sił. Co więcej, gdy tylko znalazłam się na zewnątrz, zostałam zaatakowana przez duchy poległych żołnierzy. Z trudem przychodziło mi utrzymanie w pionie miecza, jednak musiałam próbować się bronić, bo w tej mgle całkowicie straciłam orientację. Kompletnie nie wiedziałam, gdzie jest przód, a gdzie tył. Gdy zjawy były już na wyciągnięcie miecza, poczułam silny ucisk na ramionach. Próbowałam się wyrwać, jednak byłam za słaba i ostatecznie ktoś lub coś pociągnęło mnie do tyłu. Starałam się walczyć, wierzgałam całym ciałem. Jednak stalowy uścisk na moich barkach nie ustępował. Nagle tuż koło mojego ucha rozległ się spokojny głos Geralta.

- Uspokój się, to ja.

Początkowo myślałam, że to halucynacja spowodowany mgłą jednak zaraz po tych słowach zostałam wciągnięta do złotej bańki. Natychmiast poczułam się, jak bym wyjęła głowę spod mętnej wody. Od razu nieco łatwiej mi było oddychać, choć płuca nadal paliły mnie żywym ogniem. Tylko dwie rzeczy pozwalały mi ustać na nogach. Pierwszą był Geralt który nadal trzymał mnie za ramiona, a drugą była siła woli. Z tego, co zdążyłam zauważyć wiedźmin i Iorweth zdążyli się już uporać z upiorami. Miecz, który trzymałam w dłoni, ciążył mi niemiłosiernie, więc wsunęłam go do pochwy przy pasie. Geralt w końcu mnie puścił, ale nadal trzymał się blisko.

Wiedźmin: Lis Puszczy (KOREKTA)Where stories live. Discover now