Stare rany

612 61 7
                                    

Z tonu jego głosu łatwo wywnioskowałam, o co konkretnie mu chodzi. Chciał odpowiedzi, na pytania, na które nie chciałam odpowiadać. Zdawałam sobie sprawę, że nie uda mi się zamieść sprawy pod dywan, ale zawsze warto było spróbować. Zastanawiałam się jak inteligentnie z tego wyplątać, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Najlepszym wyjściem z sytuacji wydawało się milczenie, ale zgadywałam, że nic by to nie pomogło, a wręcz przeciwnie, przyniosłoby jedynie szkodę.

- Więc co chcesz wiedzieć? - Zapytałam krótko, krzyżując ręce na piersiach.

- Na początku może mi powiesz, co ci strzeliło do głowy, żeby przechodzić samej przez mgłę?! - Zapytał, intensywnie się we mnie wpatrując. - Dlaczego do jasnej cholery nic nikomu nie powiedziałaś? Ja rozumiem, byłaś na mnie wściekła, no ale kurwa, wiesz, jak to mogło się skończyć?! - dodał podniesionym głosem.

Szczerze nie tego się spodziewałam na początek. Byłam niemal pewna, że od razu przejdzie do sedna sprawy.

" No proszę, może jeszcze uda mi się jakoś z tego wybrnąć. "

- Odpowiedź jest bardzo prosta, po pierwsze bezpodstawnie zarzuciłeś mi kłamstwo, ale mniejsza już o to, po drugie komu miałam powiedzieć? Jaskrowi? Ciaranowi? A może tobie? Obaj chcieliby mi to wybić z głowy. A po trzecie, nic takiego się nie stało. - powiedziałam spokojnie, odwzajemniając jego spojrzenie.

- Nic się nie stało?! Straciłaś przytomność do cholery! - stwierdził, niemalże krzycząc.

- Nie pierwszy i nie ostatni raz... - wymamrotałam, odwracając wzrok.

- Zaraz... Jak to? To nie pierwszy raz? - spytał, robiąc krok w moją stronę.

- A jak ci się wydaje? Zdarza mi się, to odkąd tylko pamiętam, mniej lub bardziej intensywnie. Czasem to tylko kilka obrazów pojawiających się w mojej głowie, a czasem... Zdarza się to, czego byłeś świadkiem. - wyjaśniłam lekko melancholijnym tonem, zastanawiając się, dlaczego tak właściwie tak łatwo przychodzi mi mówienie o tym. - Uprzedzając kolejne pytanie, które niewątpliwie zadasz, wczoraj mój stan spowodowany był hmm... chęcią odcięcia się od wizji. Może to i nie najlepsze rozwiązanie, ale przynajmniej skutkuje za każdym razem.

- Rozumiem...

- Nie, nie rozumiesz.

- W takim razie mi wytłumacz, pomóż mi zrozumieć. - poprosił cicho, stając koło mnie.

Mężczyzna kompletnie zaskoczył mnie swoją prośbą. Zastanawiałam się, co nim kierowało w tym momencie. Zachowywał się zupełnie jak nie on. Zero ironii, cynizmu tylko szczerość. Było to co najmniej dziwne.

Zaczęłam rozmyślać nad jego słowami. Jedno spojrzenie w jego oczy wystarczyło, bym zrozumiała, że naprawdę zależy mu na poznaniu prawdy, tylko czy byłam gotowa udzielić mu odpowiedzi? Tego nie byłam pewna. Czułam, że mogę mu zaufać, jednak ciągle miałam jakąś wewnętrzną blokadę. Zresztą, od czego miałabym zacząć? Do tej pory jedynie Jaskier był rozeznany w sytuacji i nie do końca rozumiał pobudki moich działań. Bałam się kolejnego oceniania bez próby zrozumienia, nie wytrzymałabym tego.

Iorweth najwyraźniej zauważył moje wahanie, bo nie naciskał i w milczeniu cierpliwie czekał na to, co postanowię. Z każdą chwilą miałam coraz więcej wątpliwości. Bałam się otworzyć, przez lata budowałam wokół siebie mur chroniący mnie przed zranieniem, a teraz co ? Miałam tak po prostu go opuścić i odsłonić się?

- Nie wiem, od czego zacząć... - zaczęłam, nie patrząc w jego stronę.

- Najlepiej od początku.

- Tak jak mówiłam, wizje nawiedzają mnie, odkąd tylko sięgam pamięcią. Gdy byłam mała, zdarzały się sporadycznie i zazwyczaj to były tylko jakieś niejasne przebłyski, chaotyczne obrazy i dźwięki. Czasem bywało tak, że przez długi okres nie dawały w ogóle o sobie znać, wtedy zdawało mi się, że odeszły na dobre, jednak one zawsze wracały. Dało się z tym żyć, mimo że niekiedy dawało się to we znaki. Wszystko się nasiliło po śmierci mojej matki... Ona... Ona zginęła przeze mnie... - powiedziałam, zająkując się przy ostatnich słowach.

Wypowiedzenie tego na głos obudziło we mnie wspomnienia. Podobno czas leczył rany, jednak w moim przypadku to stwierdzenie nie działało. Ból przez cały czas tkwił we mnie, a upływające lata jedynie nauczyły mnie go tłumić. Fisstech i alkohol pomagały jedynie częściowo, bo gdy dochodziłam do siebie, wszystko wracało ze zdwojoną siłą. W takich momentach zawsze zastanawiałam się, co Miriam powiedziałaby, widząc mnie w takim stanie. Uświadamiałam sobie wtedy, że zdecydowanie nie byłaby zachwycona tym, jak się staczam.

Przed oczami ciągle miałam jej twarz. Pomimo upływu lat pamiętałam każdy, choćby najdrobniejszy szczegół. Jej długie, sięgające niemal pasa, brązowe włosy, wesołe oczy w kolorze indygo oraz ciepły uśmiech, który praktycznie nigdy nie schodził z jej twarzy.

Nie wiem, w którym momencie po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy. Wspomnienia rozdrapały stare rany i tęsknotę. Tak bardzo mi jej brakowało. Było tyle rzeczy, o których chciałam z nią porozmawiać, ale jej już nie było i to z mojej winy.

- To moja wina... - wyszeptałam, ciasno owijając się płaszczem.

- Co się stało? - zapytał łagodnym tonem Iorweth.

- Zginęła w pożarze, który był wymierzony we mnie... Falimir nie rozumiał, że nie wszystko, czego zechce, może być jego... Od dziecka był rozpieszczany, w końcu syn dziedzica zasługiwał na wszystko, co najlepsze... W tej swojej chorej głowie ubzdurał sobie, że muszę być jego, łaził za mną, znosił mi kwiatki, ale za każdym razem go spławiałam... Moje rówieśnice twierdziły, że upadłam na głowę, przepuszczając taką okazję. Wiedziałam, że większość z nich po cichu wzdychała do tego rozpuszczonego paniczka i wiele by dałyby być na moim miejscu, a ja... Ja go nie chciałam, bo kochałam innego... Doskonale pamiętam dzień, w którym chciał mnie przekonać siłą, że jest stworzony dla mnie... - zaczęłam, starając się zapanować nad drżeniem głosu.

- Skrzywdził cię? - spytał cicho, kładąc mi rękę na przedramieniu.

- Nie... Nie zdołał... Gdy zaczął mnie dotykać, coś we mnie pękło, cała złość, żal i bezsilność, jaka we mnie była zmieniła się w falę energii, która odrzuciła go ode mnie... Wtedy też na jaw wyszły moje zdolności... Oficjalnie zostałam określona mianem czarownicy, która ośmieliła się podnieść rękę na pierworodnego syna dziedzica, co było niemalże równoznaczne z podniesieniem ręki na niego samego... Jakieś dwa tygodnie po tym zdarzeniu moja matka została wezwana, by odebrać poród, więc postanowiłam wykorzystać tę okazję, by się wymknąć... Gdy wróciłam, dom stał w płomieniach, a ze środka słychać było jej krzyk... To ja miałam być wtedy w domu, to przeze mnie nie żyje... - powiedziałam, ledwo wstrzymując szloch.

- Choć tutaj... - wymruczał Iorweth, delikatnie przyciągając mnie do siebie.

Mężczyzna przytulił mnie do piersi, kompletnie mnie tym zaskakując. W pierwszym odruchu znieruchomiałam, kompletnie nie wiedząc jak się zachować. Wiedziałam, że powinnam była się odsunąć, jednak nie potrafiłam tego zrobić, rozpaczliwie potrzebowałam obecności drugiej osoby. Z lekką niepewnością wtuliłam się w ramię elfa, ukrywając swoją twarz w zagłębieniu jego szyj.

- Ciiii... To nie była twoja wina, spokojnie... - mruczał, uspokajająco gładząc mnie po włosach.

- A czyja?! To ja powinnam była wtedy zginąć, rozumiesz? To by się nie wydarzyło, gdyby nie ten wybuch mocy...

- Spójrz na mnie.

Coś w jego tonie sprawiło, że bez zawahania się podniosłam głowę i spojrzałam w jego szmaragdowe oczy.

- To nie była twoja wina, rozumiesz? Nie miał prawa cię tknąć bez twojej zgody, zresztą, gdybyś była wtedy w domu zginęłybyście obie. Myślisz, że tego chciałaby twoja matka?

- Nnnie... - wymamrotałam, wiedząc, że elf ma rację.

- No właśnie. Wiem, że to nie łatwe, ale postaraj się tym nie zadręczać, bo w żadnym wypadku nie jesteś odpowiedzialna za to, co się stało. A teraz postaraj się uspokoić...

-----

Witam witam, drugi rozdział naszego wesołego wyzwania, wprawdzie nieco krótszy niż początkowo miał być, ale liczę że to nie stanowi problemu. (1181 słów)

Wiedźmin: Lis Puszczy (KOREKTA)Where stories live. Discover now