Wątpliwości

690 66 18
                                    

Przez pierwszych kilka chwil siedziałam sztywno, kompletnie nie wiedząc jak się zachować. Zachowanie mężczyzny całkowicie zbiło mnie z tropu. Zachowywał się zupełnie jak nie on. Zaczęłam się zastanawiać gdzie podział się ten irytujący, sarkastyczny Iorweth, który nie przepuszczał nawet najmniejszej okazji, żeby mi dociąć. Szczerze w pewnych momentach żałowałam, że jego miejsce zajął ten nowy, podejrzanie miły i nawet nadopiekuńczy. Może gdyby było inaczej, uniknęłabym tak niezręcznej sytuacji. Jednak jedyne co mogłam w tym momencie zrobić, to zagryźć zęby i nie pokazywać oznak zdenerwowania, choć było to trudne. Ręce zaczęły mi się trząść o wiele bardziej niż jeszcze sekundę temu, ale zignorowałam to. Miałam przed sobą cel i chciałam go zrealizować i jak najszybciej przerwać ten cyrk.

Z opanowaniem godnym wiedźmina zaczęłam uważnie odmierzać wszystkie odczynniki, modląc się, żeby mi ręka mi za bardzo nie zadrżała, żebym nas przypadkiem przy tym nie wysadziła. Podczas pracowania nad czymkolwiek związanym z alchemią wszystko odsuwałam na dalszy tor, w takich momentach oprócz zadania, które miałam do wykonania, nie liczyło się kompletnie nic. Wpoiła mi to już matka w latach dziecinnych. Na pierwszym miejscu obowiązek, a dopiero później inne rzeczy. Tak też było i w tej chwili. Przestałam kompletnie zwracać uwagę, na siedzącego za mną mężczyznę i jedyne co przypominało mi o jego obecności, to jego smukłe palce na moich dłoniach i twarz tuż koło mojego policzka.

Mężczyzna w ciszy z wielkim zaciekawieniem przyglądał się temu, co robiłam. Właściwie temu, co robiliśmy razem, w końcu czarnowłosy miał w tym czynny udział. W żółwim tempie stopniowo czyniliśmy postęp, z którego nie byłam jednak zbyt zadowolona. W normalnych okolicznościach pracowałabym o wiele szybciej i niewątpliwie bardziej efektywnie, a teraz musiałam wykrzesać z siebie o wiele więcej koncentracji niż zazwyczaj. Teraz nie tylko musiałam martwić się nie tylko o siebie. W pracy alchemika towarzystwo osób postronnych zdecydowanie nie było wskazane. Jeden błąd mógł kosztować życie nie jedną, ale dwie osoby.

W momencie, gdy sięgnęłam po jad kejrana ogarnęło mnie złe przeczucie. Oboje byliśmy bez rękawic ochronnych, a nawet najmniejsza kropla zielonkawej cieczy mogła wywołać silną reakcję alergiczną podczas kontaktu z gołą skórą, nie mówiąc nawet o rozcięciu na mojej dłoni. Wprawdzie zdążyło się już nieco zasklepić, ale ostatecznie ciągle pozostawało o wiele wrażliwsze niż reszta dłoni. Iorweth chyba wyczuł moje wahanie, bo nieco mocniej zacisnął swoje ręce na moich dłoniach, wprawiając mnie tym w jeszcze większe skonfundowanie niż przed chwilą. Nie potrafiłam wyzbyć tego uporczywego uczucia, mieszającego się dodatkowo z targającą mną złością. Nawet pomimo tego, że wiedziałam, co nim kierowało, miałam mu za złe to, że chciał mnie kontrolować. Doceniałam jednak, że był ze mną szczery i bezpośrednio przedstawił sprawę.

- Coś się stało? - spytał z lekkim wahaniem w głosie.

- Co...? Nie nie, wszystko w porządku. - wymamrotałam pod nosem.

- Myślałem, że etap wymijających odpowiedzi mamy już za sobą. - mruknął tuż przy moim uchu.

Coś w tonie jego wywołało u mnie lekki dreszcz. Na policzku czułam ciepły oddech mężczyzny, uświadamiający mi, jak blisko siebie byliśmy. To było wręcz nie do zniesienia. Każdy najmniejszy ruch jego ciała, dotyk jego dłoni, dźwięk jego głosu był niczym najbardziej wyszukana tortura. Odczucia, które mi teraz towarzyszyły, balansowały na cienkiej granicy przyjemności i niechybnego bólu. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że miałam go ignorować, nie zwracać na niego żadnej, choćby najmniejszej uwagi. Jednak z czasem stawało się to niewykonalne. Nie mogłam znieść jego bliskości. Jego obecność zaczynała mi bardziej przeszkadzać niż pomagać, ale wiedziałam, że jeśli chcę skończyć to, co zaczęłam, musiałam znieść go jeszcze chociaż przez chwilę.

Wiedźmin: Lis Puszczy (KOREKTA)حيث تعيش القصص. اكتشف الآن