Willa Loredo

1.4K 104 29
                                    

Czarodziejka podobno przybyła kilka minut przed nami, więc była jeszcze szansa, aby dowiedzieć się, o co chodzi. Zaczęłam się zastanawiać jak dostać się niepostrzeżenie do willi. Pogrążona we własnych myślach nie zauważyłam Rocha, który do mnie podszedł.

- Podejrzane, że czarodziejka jest u Loredo, trzeba by się dowiedzieć, po co przyszła do komendanta. - Stwierdził Roche, bacznie obserwując otoczenie.

- Też tak myślę, mogłabym podsłuchać, o co chodzi, ale nie wiem jak dostać się do środka. - Mruknęłam, usilnie unikając widoku strażników miętoszących się z kurwami po kątach.

Cała sceneria była istotnie odpychająca.

- Z tyłu domu jest ogród, a z tego, co udało mi się ustalić, gabinet Loredo ma okno z tamtej strony. Wystarczy tylko tam pójść i sprawdzić, o czym rozmawiają. - Oznajmił, obdarzając mnie krótkim spojrzeniem.

- Dobry pomysł, ale oświeć mnie z łaski swojej, jakim cudem mam ominąć strażnika, który pilnuję drogi na tyły rezydencji. - Odparłam, skupiając na nim swoją uwagę.

- Zostaw to mnie, jak tylko odciągnę tego typa, idź do ogrodu. - Mruknął krótko.

- Dobra.

Vernon poszedł w kierunku żołnierza. Rozmawiali przez chwilę i odeszli w kierunku stołów. Nie zwlekając ani chwili, szybkim krokiem wyminęłam kurtyzanę prowadzącą jednego z ludzi Loredo w krzaki. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, że można uprawiać seks przy tylu osobach.

Droga była dosyć ciemna, przez co prawie wpadłam na wartownika krążącego wokół wielkiego kamienia. Nie mając lepszego pomysłu, przykucnęłam z drugiej strony głazu, intensywnie myśląc co robić. Jedynym wyjściem pozostawało znokautować mężczyznę. Podniosłam dużych rozmiarów kamień i zakradłam się od tyłu do strażnika. Biorąc lekki zamach, przywaliłam mu w tył głowy. Żołnierz nie wydał żadnego dźwięku, zanim padł nieprzytomny u mych stóp. Dalej szłam o wiele rozważniej. Gdy doszłam do krawędzi, ściany usłyszałam przekleństwa. Ostrożnie wychyliłam głowę i zobaczyłam strażnika stojącego do mnie tyłem i najprawdopodobniej szarpał się z klamrą pasa. Nie czekając, aż zechce się do mnie odwrócić, podeszłam i jego również ogłuszyłam. Do ogrodu prowadziły masywne drewniane drzwi. Jednak nie rozsądnie było pchać się wejściem. Rozejrzałam się, szukając innej drogi. Kilka kroków dalej była obłamana krawędź muru, na którą mogłam się podciągnąć. Musiałam tylko tam doskoczyć, bo był dla mnie za wysoko bym. Cofnęłam się o kilka kroków, wzięłam rozbieg i pobiegłam w stronę muru, modląc się w duchu, abym sobie nic nie zrobiła. Około pół metra przed kamienną ścianą wyskoczyłam w powietrze, łapiąc się wystającego kamienia. Z lekkim wysiłkiem podciągnęłam swoje ciało na górę. Zanim zeskoczyłam do ogrodu, przyjrzałam się, ile strażników jest w środku. W sumie naliczyłam ich trzech. W chwili, gdy miałam zejść, w oknie zauważyłam czarodziejkę. Gdy tylko stanęłam na ziemi, przekradłam się w stronę skrzyń ustawionych pod oknem. Na skrzynie weszłam, dopiero gdy wartownik ruszył w stronę swojego kolegi. Przez chwilę w pokoju na górze panowała cisza, po chwili jednak kobieta zabrała głos.

- Zapominasz się, nie jestem zwykłą wiejską dziewką. - Powiedziała wyraźnie rozzłoszczonym głosem.

- A ty chyba uważasz, że jestem głupcem. - Odparł ironicznie komendant.

- Nie, mam cię za człowieka, który zabiera z ulic straż, aby pilnowała złupionych kupcom skarbów, czyli, innymi słowy, uważam cię za człowieka niedorozwiniętego umysłowo. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jaka odpowiedzialność na tobie spoczywa?! - Krzyknęła czarodziejka, gromiąc.

- Nie ucz ojca dzieci robić, wiedźmo. Od lat rządzę miastem i nie potrzebuję pouczeń. - Odpowiedział opryskliwym tonem.

- Przemyśl co powiedziałam i daj odpowiedź, zanim będzie za późno.

Wiedźmin: Lis Puszczy (KOREKTA)Where stories live. Discover now