Jak (nie) zostać hieną cmentarną?

781 71 8
                                    

W drodze do krypt moje myśli pochłaniał nie kto inny niż Iorweth. Zastanawiałam się w którym momencie mężczyzna mógł stać się istotną częścią mojego życia. To wszystko było dla mnie nierealne, wręcz abstrakcyjne, chociażby przez wzgląd na początki naszej znajomości, które delikatnie mówiąc były ciężkie. Elf stopniowo zyskiwał w moich oczach, zmieniając szczerą niechęć jaką go darzyłam w coś zgoła innego. Nadal bałam się przyznać samej sobie, iż mogłabym go pokochać. Wszystko dodatkowo komplikowała Saskia, przez którą zaczęło mnie nawiedzać widmo zazdrości. Czułam że to los odpłaca mi za to jak paskudnie obeszłam się z Roche'm, sprowadzając na mnie niszczycielskie uczucie. Westchnęłam zirytowana komizmem całej sytuacji, w końcu można było przyznać że spotkała mnie kara na którą w pełni zasłużyłam. Pokochałam mężczyznę, który nigdy nie dowie się co do niego czuję. Iorweth stopił lód w moim sercu i przywrócił do życia to, co myślałam że we mnie umarło. Ta myśl w żadnym stopniu nie napawała mnie optymizmem, więc żeby sobie wszystko ułatwić postanowiłam zepchnąć uczucia na dalszy tor. Przymierzałam ulice miasta nie zwracając uwagi praktycznie na nic. Wreszcie po kilkunastu minutach błądzenia udało mi się znaleźć wydrążone w skale tunele, które prowadziły za miasto. Po wyjściu na otwarty teren poczułam niejaką ulgę, bo mogłam się skupić na czymś innym niż moje rozterki emocjonalne. Rozejrzałam się w koło, wypatrując potencjalnego zagrożenia, które jednak nie nadeszło. Przed sobą miałam zalesioną dolinę, którą przecinała rzeka, której bieg zdawał się być wręcz leniwy. Będąc w takich miejscach można było wierzyć że czas się zatrzymał, a problemy przyziemnego świata w ogóle nie istnieją. Jednak po kilku ulotnych sekundach czar chwili pryskał i niestety wracała szara rzeczywistość. Wolnym krokiem zaczęłam iść brzegiem rzeki, szukając płycizny którą mogła bym przedostać się na drugi brzeg. Oczywiście mogłam po prostu przepłynąć na drugą stronę, jednak wizja przemoknięcia do suchej nitki nie brzmiała zbyt zachęcająco. Bród znalazłam dopiero po dłuższej chwili. Myśląc że wyczerpałam swój limit pecha na ten dzień zaczęłam przekraczać rzekę. Oczywiście jak można było się spodziewać, myliłam się. Mniej więcej w połowie brodu poślizgnęłam i głośnym plaskiem wpadłam do wody.

- Nosz kurwaa!!! - Krzyknęłam, plując wodą której się nałykałam.

Klnąc na czym świat stoi wyszłam na brzeg przy okazji wyżymając włosy które wysunęły się z rozwalonego już koka. Zirytowana szybkim ruchem odgarnęłam mokre kosmyki, które kaskadą opadały mi na twarz. Zrezygnowana powlokłam się w głąb rozciągającego się przede mną lasu, zgadując że to w jego sercu znajdują się krasnoludzkie katakumby. Miałam tak parszywy humor że nawet niczemu winne ptaki irytowały mnie swoim śpiewem. Miałam o tyle szczęścia że do krypt prowadziła wąska ścieżka i nie musiałam przedzierać się przez chaszcze. Po kilku minutach marszu stanęłam przed ogromnym, kamiennym wejściem prowadzącym do podziemi. Brama po bokach miała wyryte krasnoludzkie runy, które rozumiałam jedynie częściowo. Jednak ogólny sens nie trudno było wychwycić. Napisy były formom ostrzeżenia potencjalnych złodziei, którzy chcieli by naruszyć wieczny odpoczynek zmarłych.

" Zaiste, urocze miejsce. "

Nie tracąc więcej czasu na podziwianie architektury pomału wkroczyłam do krypt. W środku panował nieprzyjemny chłód a w powietrzu czuć było odór śmierci. Wnętrze katakumb oświetlały pochodnie, których światło tworzyło upiorne cienie na ścianach. Musiałam przyznać że czułam się dość nieswojo krążąc samej po korytarzach zbiorowego grobu. Po wyjściu z korytarza trafiłam do przestronnego przedsionka wykutego w całości w skale. Przez środek pomieszczenia biegła szeroka przepaść nad którą przewieszona była kamienna kładka łącząca obie części sali. W przeciwległej ścianie zostały wykute przejścia do kolejnych pomieszczeń w których zapewne chowano zmarłych. Bez entuzjazmu przeszłam przez mostek, myśląc sobie że coś za łatwo mi idzie. W chwili gdy miałam wkroczyć do pierwszego z pomieszczeń, koło mnie zmaterializowały się dwa upiory które natychmiast rzuciły się do ataku. W ułamku sekundy wydobyłam miecz unikając ciosów. Atakowałam na przemian obie zjawy, które z coraz większą zawziętością spychały mnie do tyłu. Moją jedyną przewagą pozostawał refleks, dzięki któremu jeszcze nie straciłam głowy i nie pożegnałam się ze światem. W sumie jak by się tak zastanowić to sytuacja była nawet zabawna. Śmierć w katakumbach brzmiała jak rodem wyjęta z powieści, choć do pełni dramatyzmu brakowało jeszcze wątku tragicznej, niespełnionej miłości. Chociaż wróć, wątek miłosny był. Uśmiechnęłam się kwaśno na tę myśl. Mogłam się czuć jak pełnoprawna bohaterka słabej ballady. W końcu udało mi się pozbyć obu upiorów, jednak nim te zniknęły, jeden z nich zdążył przejechać swoją, już nie materialną, ręką po moim przedramieniu. Momentalnie przeszył mnie ogrom cierpienia i bólu który wypełniał ducha. Przez kilka chwil ciężko łapałam powietrze starając się pozbyć uczucia dyskomfortu które pozostało po fizycznym kontakcie z upiorem. Ciągle trzymając oręż w dłoni, wkroczyłam do o wiele mniejszego pomieszczenia, we wnętrzu którego wykuto kamienne nisze w których składano zmarłych. Wszędzie wokół pełno było świec o różnorakich wielkościach. Od malutkich które już praktycznie się wypaliły do świeżych, które zapewne niedawno zapalono. Zakładając że na tym poziomie było jeszcze trzy takie pomieszczenia, a w każdym z nich jest po osiem nisz, miałam do sprawdzenia w sumie dwadzieścia cztery ciała, nie licząc oczywiście tych na niższych poziomach. W najlepszym wypadku mogło mi to zająć kilka godzin. Jednak myśląc logicznie, nowych zmarłych składano zapewne na wyższych piętrach. Krytycznym okiem spojrzałam na całe pomieszczenie, zastanawiając się od czego zacząć. W pewniej chwili moją uwagę przykuła najniższa nisza, znajdująca się na lewo ode mnie. Obok zwłok stała świeża świeca, która nie zdążyła się wypalić nawet do połowy. Uznałam że to najprawdopodobniej ciało jednego z zabitych mężczyzn i najrozsądniej będzie jeśli sprawdzę je jako pierwsze. Ostrożnie zaczęłam odwijać bandaże w które zostały zawinięte zwłoki, stopniowo ukazując oblicze młodego mężczyzny. Żałobnicy nie pofatygowali się nawet by przebrać denata. Ubranie w którym został pochowany było poplamione krwią i poszarpane w wielu miejscach. Na postrzępionej koszuli zostały śladowe ilości siarki, którą czuć było w spalonej wiosce. Spojrzałam na twarz zmarłego, która o dziwo była w lepszym stanie niż reszta ciała. Jedynie cienie które biegły wokół oczu mogły być niepokojące. Swoje oględziny przeniosłam na ręce nieboszczyka, który nawet po śmierci kurczowo ściskał w dłoniach kosmyk ciemnobrązowych włosów. Przedramiona mężczyzny były głęboko pocięte, co wskazywało na to że próbował się bronić przed śmiercią. Gdy dokładniej przyjrzałam się raną zauważyłam że w jednej z nich coś utkwiło. Mogłam spróbować wyciągnąć to ręcznie, jednak ryzyko zarażenia się trupim jadem było zbyt duże. Zaczęłam grzebać w sakiewce, poszukując pęsetki, której zazwyczaj używałam do odmierzania składników alchemicznych. Z pomocą narzędzia bez problemu udało mi się wyjąć mały, metalowy odłamek który utkwił w kości. Uznałam że to może być dość istotne w sprawie tajemniczych morderstw, więc postanowiłam wziąć go ze sobą. Urwałam więc niewielki skrawek bandaża, którym wcześniej były zakryte zwłoki, po czym owinęłam  nim poznaczony krwią metal który następnie wrzuciłam do sakiewki. Po powrocie do oględzin zmarłego w oczy rzuciły mi się poszarpane rany na torsie, które wskazywały na to iż coś wściekle go zaatakowało. Do sprawdzenia pozostawały mi jeszcze plecy, więc ostrożnie przekręciłam trupa na bok. Również tutaj ubranie było mocno poszarpane i pokrwawione, jednak poza kilkoma ranami skórę znaczyły lekkie ślady paznokci. Można było łatwo się domyślić że chłop nieźle zabawił się przed śmiercią. W chwili gdy już miałam wychodzić mój wzrok padł na małą książeczkę leżącą pod mężczyzną. Zaciekawiona wzięłam ją w dłonie i przeczytałam pierwszy wers na chybił-trafił.

Wiedźmin: Lis Puszczy (KOREKTA)Место, где живут истории. Откройте их для себя