Gorzka prawda

1K 81 16
                                    

Tak jak zapowiedział Iorweth, w drodze na spotkanie towarzyszyło nam komando. Zoltan nie szedł jednak z nami, by nie robić sztucznego tłumu, wiewiórki w zupełności wystarczały. Elf dla zachowania pozorów pozwolił związać swoje ręce za plecami. Prowadziłam go ja, żeby w razie potrzeby mógł się łatwo uwolnić. Geralt szedł kilka kroków przed nami, a scoia'tael rozproszyli się, gdy dotarliśmy w pobliże ruin. Byłam więc skazana na towarzystwo Iorwetha. Elf jednak uparcie mnie ignorował, w pewnym sensie odpowiadało mi to. Nie musiałam znosić jego docinków dotyczących Rocha, mężczyzna nie znał całej prawdy, a bezczelnie komentował moje zachowanie. Wolnym krokiem weszliśmy na szczyt wzniesienia, no, którym usytuowane były ruiny Calmewedd. Ostrożnie przekroczyliśmy łuk prowadzący do ogrodów. Byłam tak pochłonięta myślami, że nie zauważyłam wystającego korzenia, o który się potknęłam i prawie wpadłam na Iorwetha. W chwili, gdy miałam go przeprosić mój wzrok padł na postać siedząca przed nami. Mężczyzna przycupnął na pomniku elfich kochanków i uważnie się obserwował Geralta. Sama skorzystałam z okazji, aby mu się dokładnie przyjrzeć. Letho był umięśniony, nawet bardzo. Jego tęczówki były koloru żółtego, przywodzącego na myśl oczy żmij. Podobnie jak Geralt nosił miecz na plecach, lecz nie była to jego jedyna broń. Na klatce piersiowej miał dwa, dość duże, zakrzywione sztylety. Dopełnieniem wszystkiego był medalion wiszący na jego szyi. Wizerunek królobójcy robił wrażenie. Geralt jednak nie tracił czasu na podziwianie Letho, tylko od razu przeszedł do rzeczy.

- Chcę negocjować. - powiedział twardo.

- Proszę proszę, Iorweth słynny lis puszczy dał się złapać, nie doceniłem cię Gwymbleid. - rzekł z podziwem królobójca.

- Kim jesteś? - zaczął wiedźmin.

- Naprawdę nic nie pamiętasz? - zapytał z lekkim zdziwieniem Letho.

- Męczy mnie już to pytanie. - warknął Geralt.

- Cóż, a myślałem, że to właśnie ty pokrzyżujesz nam plany. Jestem Letho z Gulety, królobójca.

Niespodziewanie wtrącił się Iorweth.

- Dość tego cyrku, wypuść mnie. - rzekł spokojnie Iorweth.

Letho jednak puścił jego żądanie mimo uszu, nadal skupiając swoją uwagę na Geralcie.

- Powiedz dla kogo tak naprawdę pracujesz, a Iorweth jest twój. - powiedział białowłosy.

- My pracujemy dla samych siebie. - mówiąc to królobójca wstał z pomnika i dumnie spojrzał na Iorweth.

- My? - zapytał zdziwiony Geralt.

- Królobójcy. - wyjaśnił Letho.

- Dlaczego zabijacie królów? Podejrzewam, że Foltest i Demawent to dopiero początek.

- Wiesz, spotkaliśmy się kiedyś. Pamiętasz?

- A jak myślisz? - mruknął lekko zirytowany wiedźmin.

- Ja nie zapomnę do końca moich dni, uratowałeś mi życie Geralt. Walczyliśmy razem, a teraz skrzyżujemy miecze. Obeszłoby się bez tego, gdybym wcześniej zabił elfa.

- Przysięgam ci, osobiście sprawię że Serrit i Egan utopią się we własnej krwi. -wtrącił wyraźnie zły Iorweth.

- Nie wydaje mi się, nim scoia'tael w Dolinie Pontaru spostrzegą się, że nie żyjesz, moi towarzysze zdążą wykonać zadanie.

- Kim są ci dwaj? - spytał wiedźmin.

- To pozostali królobójcy, którym scoia'tael pomagają w Dolinie Pontaru. - wyjaśnił Iorweth.

- Wyciągaj miecz. - powiedział spokojnie Geralt.

Nagle Iorweth wściekle się szarpnął i krzyknął.

- Dość tej farsy, Vedrai! Enn'le!

Po tych słowach z krzaków wypadło komando Iorwetha, mierząc łukami w Letho.

- W co ty grasz? - spytał królobójca.

- W grę którą przegrałeś. - stwierdził dobitnie Geralt.

Niespodziewanie dwaj elfowie stojący najbliżej mnie zostali postrzeleni z kuszy i padli martwi. Zdezorientowana zaczęłam się rozglądać za sprawcą. Z drugiej strony wypadł Roch wraz z niebieskimi pasami, a Geralt zaczął wymieniać ciosy z królobójcą. Przeklęłam pod nosem, licząc, że kaptur, choć częściowo osłoni moją twarz. Nie wyobrażam sobie co by było, gdyby Vernon mnie rozpoznał.

- Daj mi miecz! - krzyknął elf.

Nie wiedziałam co robić, w końcu Iorweth to najgorszy wróg Rocha, ale z drugiej uratował mi życie. Byłam mu to winna, zresztą w głębi czułam, że tak trzeba. Szybkim ruchem wyjęłam miecz i przecięłam więzy krępujące nadgarstki Iorwetha. Ten od razu włączył się do walki. Postanowiłam niepostrzeżenie zniknąć z miejsca potyczki, jednak zauważyłam, że Roche chce wbić ostrzę w plecy Iorwetha. Nie myśląc, co robię, rzuciłam się, aby go osłonić. W biegu wysunęłam sztylety i skrzyżowałam je nad głową, by przyjąć cios. Wiedziałam, że siłą uderzenia będzie duża, ale nie że aż tak. Sapnęłam z wysiłku, odpierając atak. Vernon jednak nie ustępował i kontynuował atak. Zdając sobie sprawę, że długo go tak nie utrzymam, zebrałam resztkę siły, i odetchnęłam mężczyznę. Licząc się z faktem, że Roch zaatakuje ponownie, przyjęłam pozycję do walki. Powiew wiatru zsunął mi z głowy kaptur, odsłaniając moją twarz. Gdy pochwyciłam spojrzenie mężczyzny, ten zrobił jedynie lekko zdziwioną minę i zaczął atakować z jeszcze większą wściekłością. Szczerze nie miałam z nim najmniejszych szans, więc gdy wyprowadził kolejny cios, znowu go sparowałam. Tym razem włożył w to tyle siły, że aż przykucnęłam.

- Blede arse! - krzyknęłam.

Niespodziewanie przede mną pojawił się Iorweth, odpychając mnie do tyłu. W oczach Rocha widać było jedynie czystą nienawiść. Iorweth jednak nic sobie z tego nie robił, zgrabnie unikając ciosów Vernona. Ja natomiast stałam w ciężkim szoku, nie dowierzając w to, co przed chwilą miało miejsce. Kilka godzin temu Roch praktycznie rzecz biorąc, wyznał mi uczucia, a teraz chciał mnie zabić, i to dosłownie. W kilka minut szala zwycięstwa przechyliła się na stronę wiewiórek, a niebieskie pasy zostały zmuszone do wycofania się. Roche nie był tym faktem zachwycony, ale ustąpił. Iorweth odwołał komando i w ogrodach zostaliśmy tylko we dwoje. Zaniepokojona zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu Geralta i Letho którzy zniknęli. W chwili kiedy miałam krzyknąć jego imię, Iorweth zatkał mi usta i pociągnął w krzew róży. Zdziwiona chciałam zacząć się szarpać, lecz mężczyzna ruchem głowy wskazał królobójcę wyłaniającego się z dziury w ziemi. W zaistniałej sytuacji nie śmiałam nawet wypuścić powietrza. Zastygłam w bezruchu, oparta o ciało Iorweth, który również ani drgnął. Letho bardzo szybko ulotnił się z ruin. Po kilku chwilach, gdy mieliśmy pewność, że królobójca odszedł, wyszliśmy z krzaków. Właściwie to elf wyszedł, po czym mnie stamtąd wyciągnął. Mężczyzna dziwnie na mnie patrzył, więc sama dokładnie sprawdziłam co ze mną nie tak. Oprócz kilku liści i gałązek na moim ubraniu wszystko było w porządku. Iorweth sięgnął ręką i wyciągnął coś z moich włosów. Jak się okazało, była to piękna, czerwona róża.

- Trzymaj.- mówiąc to, elf podał mi kwiat.

Delikatnie ujęłam różyczkę, po czym ostrożnie wsunęłam ją do sakiewki.

- Dlaczego osłoniłaś mnie przed Rochem? - zapytał Iorweth.

- Cóż... Byłam ci to winna, w końcu uratowałeś mi życie. W sumie teraz też to zrobiłeś. Ja... Nie spodziewałam się jednak takiej reakcji z jego strony.

- On jest gotowy poświęcić wszystko, byle tylko osiągnąć swój cel.

- Wiem o tym doskonale, musiałam jednak utrzymać tę szopkę, ze względu na Ciarana.

- Co z nim?

- Teraz jest już dobrze, gdyby został na tej barce trochę dłużej, na pewno by zmarł. Miał wiele złamań i głębokie rany zadane przez Letho. To cud, że tak długo wytrzymał.

- Ciaran jest silny, niejedno przeżył w swoim życiu.

W chwili, gdy miałam odpowiedzieć koło nas pojawił się Geralt. Zaskoczona cofnęłam się kilka kroków. Niespodziewanie straciłam grunt pod nogami. Nie zdążyłam nawet krzyknąć, gdy poczułam, że ktoś złapał mnie w tali i pociągnął do góry. Z lekkim niedowierzaniem spostrzegłam, że to Iorweth mnie trzyma.

- Ymmm... Dziękuję. - szepnęłam w lekkim szoku.

- Nie ma za co.

Elf mnie puścił i oboje odwróciliśmy się do wiedźmina.

- Geralt, co z Letho? - zapytałam.

- On chce Triss, musimy szybko dotrzeć do miasta.

- Ale po co mu ona?

- Nie teraz, chodź! - warknął wiedźmin.

Geralt wybiegł z ogrodów i ruszył w stronę Flotsam. Nie mając innego wyjścia, pobiegłam za nim. Muszę przyznać, że ledwo dotrzymywałam mu tępa. Nie minęła dłuższa chwila, a już staliśmy pod bramą miasta, której pilnowali dwaj ludzie Loredo.

- Stać! Kto idzie? - spytał pierwszy strażnik.

- Wiedźmin, z drogi, bo się nam spieszy.

- Dobrze, dobrze. Wchodźcie.

Mężczyzna odsunął się od wejścia, dając nam przejść. Gdy tylko wkroczyliśmy na rynek, naszym oczom ukazały się dantejskie sceny. W kilku miejscach płonął ogień, a wokoło leżały ciała zabitych elfów i krasnoludów. Mimowolnie zasłoniłam usta dłońmi, by stłumić krzyk. To wszystko było przerażające. Z chwilowego szoku wyrwała mnie dłoń wiedźmina na moim ramieniu.

- Wszystko w porządku?

- Tak, nie przejmuj się mną, chodźmy.

Szybkim krokiem dotarliśmy do gospody. Teraz uświadomiłam sobie, że przecież Triss była u Ciarana. Krew we mnie zastygła na myśl, że elf mógł zginąć z ręki królobójcy. Do środka wpadliśmy jak burza. W izbie jednak zastaliśmy niepokojąca sytuację. Jaskier stał na samym środku pomieszczenia, a tuż za nim kuliły się dwie elfki, na oko niewiele starsze ode mnie. Jedna z nich była tak wystraszona, że jej towarzyszka musiała ją podtrzymywać.

- Co tu się dzieje? - głośno zapytał Geralt.

- Ten motłoch chce bezpodstawnie zabić te tutaj. - Jaskier wskazał na kobiety stojące za nim.

- To elfie zdziry! Na pewno mają coś wspólnego z wiewiórkami! - krzyknął jeden ze zgromadzonych mężczyzn. - Zabić je!

- Spokój ludzie! One nie są niczego winne, czy wyglądają jakby miały kontakty ze scoia'tael?! - powiedział podniesionym głosem wiedźmin.

- No niby nie... Ale nikt nie daje nam pewności, że nie są szpiegami!

- Nie ma sensu dalej prowadzić tej rozmowy... - mruknął wiedźmin.

Domyśliłam się, że chce użyć aksi, więc uważnie obserwowałam ruchy jego dłoni oraz palców. Geralt dość szybko złożył znak, lecz miałam dość czasu, by dokładnie się przyjrzeć, jak to robi. Ot, zwykła ciekawość. Motłoch momentalnie się uspokoił.

- Rozejść się. - powiedział wiedźmin spokojnym, ale stanowczym tonem.

Chłopi bez słowa wykonali polecenie i po kilku chwilach w karczmie zostaliśmy całkiem sami.

- Dzięki ci Gwymbleid. - rzekła blond włosa elfka.

- Nie ma za co, ale teraz lepiej idźcie się ukryć.

Kobiety niezwłocznie posłuchały jego rady i zniknęły za drzwiami karczmy.

- Jaskier, gadaj co tu się do cholery dzieje? Kto rozpętał to piekło? - zapytałam.

-Twardych dowodów nie ma, ale obstawiam, że to Loredo, który w końcu musi jakoś usprawiedliwić swoje postępowanie i czyny. A prosty lud lubi przedstawienia, obojętnie czy krwawe, czy wesołe. W tym mieście nie będzie już tak samo, nastał czas pogardy.

- Widziałeś Triss? - wszedł mu w słowo Geralt.

- Z tego, co wiem miała iść do Sheali, mówiłem jej o megaskopie, nad którym pracował Zoltan.

- Dobra, chodźmy trzeba znaleźć Triss. - rzekła wiedźmin.

- Wy idźcie, ja muszę sprawdzić co z Ciaranem.

- Dobrze, choć Jaskier.

Mężczyźni wyszli z gospody, a ja prawie biegiem zeszłam do pokoju, modląc się, żeby Ciaranowi nic nie było. Z impetem otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Gdy napotkałam jedynie mocno zdziwiony wzrok elfa, odetchnęłam z ulgą.

- Dzięki bogom! Nic ci nie jest. - wykrzyknęłam uradowana.

- Hmm... oprócz kilku siniaków i szwów czuje się całkiem dobrze, co mogłoby mi się stać?

- W mieście wybuchł pogrom, mieszczaństwo morduje nieludzi. Martwiłam się, że i do ciebie dotarli.

- Nie, na szczęście nie. Powiedz mi lepiej co z Iorwethem.

- Nic mu nie jest, zdążyliśmy, nawet jeśli początkowo nie chciał nas słuchać, w końcu uwierzył.

- On już taki jest, nie wierzy, dopóki nie zobaczy.

Elf nie zdążył nic więcej dodać, bo do pokoju wpadł jakiś uzbrojony w brzytwę mężczyzna. W momencie, gdy zobaczył Ciarana zaczął iść w jego kierunki, nie zwracając na mnie kompletnie uwagi.

- Ekhem.... Zostaw go.

- Spokojnie lala, tobą zajmę się od razu, jak skończę z nim. - powiedział facet, po czym spojrzał na mnie lubieżnie.

- Z nikim nie będziesz kończył, dobrze radzę, wyjdź stąd po dobroci, a nie zrobię ci krzywdy.

- A co mi może zrobić taka laleczka? - oprych parsknął śmiechem.

Ze stoickim spokojem wyjęłam oba sztylety i jednym z nich wskazałam szyję mężczyzny.

- Hmm...niech pomyślę... może poderżnę ci gardło albo wiem! Poszerzę ci ten szpetny uśmiech.

Wiedźmin: Lis Puszczy (KOREKTA)Where stories live. Discover now