"(...) nie sen jest najgorszy, najgorsze jest przebudzenie..."

623 65 16
                                    

Łzy zaczęły płynąć wartkim strumieniem, dopiero gdy czarnowłosy wyszedł z pokoju. Jego wizyta zamieniła kłębiącą się we mnie złość w nieopisany, wszechobecny smutek. Z każdą mijającą minutą czułam, jak by moje serce rozpadało się na tysiące drobnych kawałków. Gdy zobaczyłam go w drzwiach, zmroziło mnie kompletnie. Ciało przestało współgrać z myślami. Gdyby nie to, że trzymałam się wtedy drzwi, najpewniej straciłabym grunt pod nogami. W tamtej chwili czas jakby się zatrzymał, zamykając mnie w ciasnej bańce wraz z mężczyzną, który był dla mnie jednocześnie najgorszym koszmarem, jak i odległym, ulotnym marzeniem. Myśli w mojej głowie płynęły jak oszalałe, starając się odpowiedzieć na niewypowiedziane jeszcze pytania. Zdawałam sobie sprawę już od samego początku, że nie przyszedł powiedzieć mi, że czuje to samo, jednak nawet mimo to jego słowa ukuły mnie w samo serce, powodując kolejną falę cierpienia.

Nie wiem, w którym dokładnie momencie osunęłam się na kolana, ciężko mi było zarejestrować upływ czasu. Od wyjścia Iorwetha mogło minąć kilkanaście minut, ale równie dobrze mogło to być kilka godzin. W tym momencie nie znaczyło to dla mnie kompletnie nic. Czułam pustkę i zatrważającą obojętność na otoczenie. Byłam wykończona psychicznie, nie miałam siły na nic. Nie chciałam widzieć już nikogo więcej. Miałam dość swojej własnej bezsilności, tego pieprzonego miasta, a przede wszystkim jego, zielonookiego diabła, który namieszał mi w głowie. Przez cały czas myślałam nad ostatnim pytaniem, jakie mi zadał. Dlaczego tak właściwie go kocham? Wcześniej nie zastanawiałam się, dlaczego właśnie zdołał przebić się przez mur, który wzniosłam wokół siebie. Teraz i tak nie miało to większego znaczenia, ale i tak nie mogłam przestać się nad tym rozwodzić. W ogólnym rozrachunku pomijałam kwestie zewnętrzne. Owszem, Iorweth był przystojnym mężczyzną, a połączenie włosów czarnych jak skrzydło kruka włosów i zielonych oczu stanowiło niezwykle atrakcyjnie połączenie, jednak widywałam wielu mężczyzn dorównujących mu pod aspektem urody. Nie, zdecydowanie nie kochałam go ze względu na to, jak wyglądał. Co do charakteru, tu sprawa była o wiele bardziej skomplikowana. Mężczyzna był zmienny jak wiosenna pogoda i nieobliczalny niczym sztorm. Raz potrafił być zimny, oschły a tuż po chwili wydawał się zupełnie inną osobą. Chwilami ciężko było mi zrozumieć, co tak właściwie nim kieruje.

Im dłużej nad tym myślałam, tym coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że nie istnieje żaden powód do darzenia go uczuciem. Nie potrafiłam pogodzić się z myślą, że wybudzenie Saski to tylko kwestia dwóch dni. Nie chciałam myśleć o tym, co będzie, jeśli dziewczyna już odzyska świadomość, bo to dodatkowo raniło moje i tak już poharatane serce. Wizja innej kobiety w jego ramionach była najgorszą torturą, której nie mogłam w żaden sposób przerwać. Wiedziałam, że długo nie wytrzymam w tym błędnym kole. Moim jedynym ratunkiem był teraz Geralt, który zajmował się znalezieniem przedmiotów potrzebnych do usunięcia pieprzonej mgły. Tylko biały wilk w głównej mierze przejmował się magicznym zjawiskiem. Liczyłam, że białowłosy szybko się z tym upora, a co się z tym wiążę, będę mogła wyjechać. Żyłam nadzieją, że może z czasem uda mi się zapomnieć i odzyskać spokój ducha. Wmawiałam sobie, że czas leczy rany, choć w tym wypadku nie byłam co do tego przekonana. Czułam, że ciężko będzie mi to wyprzeć z pamięci, otrząsnąć się i zacząć tak po prostu żyć dalej.

Tkwiłam w poczuciu beznadziei, która coraz bardziej zaczynała przyćmiewać wszystko inne. Dziwny chłód przeszywał mnie od środka coraz bardziej, a poczucie osamotnienia rosło i stawało się niemal nie do zniesienia. Przez wszystkie sprzeczne emocje chęć ponownego odurzania się chwilowo ustąpiła, jednak gdzieś w głębi siebie ciągle ją wyczuwałam. Kompletnie wyczerpana zebrałam się w sobie i niemrawo podeszłam do łóżka. Moje ruchy były niezgrabne, powolne i przychodziły mi z wielkim trudem. Kompletnie bez sił opadłam na posłanie, wtulając twarz w poduszki. Łzy przestały już płynąć, ale wciąż od czasu do czasu żałośnie pociągałam nosem. Z każdą chwilą oczy zaczynały mi coraz bardziej ciążyć, a zbawienny sen był coraz bliżej.

Wiedźmin: Lis Puszczy (KOREKTA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz