Wyznanie prawdy

932 80 18
                                    

Stałam, leniwie opierając się o burtę. Pomimo że płynęliśmy już kilka godzin, nadal źle się czułam, a zawroty głowy nie były moim jedynym zmartwieniem. Funkcjonowanie na najwyższych obrotach nie mogło obyć się bez konsekwencji. Mięśnie do tej pory drżały mi z wysiłku. A konfrontacja z Roche'em wcale nie polepszyła mojego stanu. Byłam wyczerpana nie tylko fizycznie, w mojej głowie panował chaos. Zrezygnowana obserwowałam mijane tereny, by choć trochę uspokoić myśli. Sprawa Vernona nadal zaprzątała mi głowę. Mimo że nie żywiłam wobec niego żadnych głębszych uczuć, przez kilka ulotnych chwil naiwnie sądziłam, że być może uda mi się go zmienić. Taki tok myślenia był kompletną głupotą, do czego niestety doszłam po fakcie. Mijane tereny zmieniały się tym bardziej im dalej od Flotsam byliśmy. Gęste lasy stopniowo ustępowały miejsca otwartym przestrzenią. Soczysta zieleń, jaką emanowała bujna roślinność pokrywająca pola i łąki wabiła stada jeleni, które mogły się swobodnie wypasać. Nieostrożne zwierzęta stanowiły potencjalny łup dla wszelakiego rodzaju drapieżników. Ledwo przeszło mi to przez myśl a na horyzoncie zamajaczył ciemny kształt. Przez chwilę myślałam, że to omam spowodowany przemęczeniem, jednak owe coś nie dało o sobie zapomnieć. Stworzenie błyskawicznie zaczęło się zbliżać do osamotnionego jelenia. Zgadywać mogłam, że to starszy bądź chory osobnik, który trzymał się na uboczu stada. Im dłużej przyglądałam się stworowi, tym bardziej umacniałam się w przekonaniu, że to najprawdopodobniej gryf. Powinno mi być szkoda jelenia, który za chwilę miał zostać rozszarpany i pożarty. Jednak nie przejęło mnie to w żadnym stopniu. Tylko silne osobniki przeżywały. Zjedz bądź zostań zjedzony. Takie było prawo natury. Zaistniała sytuacja przywodziła na myśl dzieje sprzed wielu, wielu lat.

***

Rozradowana wpadłam do domu, w pięści trzymając ząb, który wypadł kilka chwil temu. Uśmiechając się od ucha do ucha, dumnym krokiem podeszłam do mamy, która krzątała się po kuchni. Wolną ręką chwyciłam rąbek spódnicy i delikatnie zaczęłam ciągnąć materiał do dołu. Zaskoczona mama odwróciła się do mnie, w dłoniach nadal trzymając pęczek ziół przeznaczonych do suszenia. Pomimo że przeszkodziłam jej w pracy, posłała mi ciepły uśmiech.

- Coś się stało pszczółko? - Spytała miękkim głosem, odkładając zioła na blat stołu.

- Wypadł mi ziąb! - Powiedziałam, wyciągając przed siebie dłoń, w której trzymałam ząbek.

- Mówi się ząb kochanie. No to może z tej okazji spędzimy popołudnie razem? Co ty na to?

- Tak! - Pisnęłam uszczęśliwiona propozycją mamy.

- Powiedz mi w takim razie, co chciałabyś robić?

- Poczytaj mi! Poczytaj! Proszę! - Krzyknęłam, patrząc na nią błagalnym wzrokiem.

- Zgoda, choć tutaj. - Rzekła i wzięła mnie na ręce.

Weszłyśmy do izby, gdzie mama posadziła mnie na łóżku, po czym podeszła do niewielkiej półeczki z książkami. Większą część pozycji, jakie posiadałyśmy, stanowiły zielniki i opasłe tomiska pełne niezrozumiałych dla mnie symboli. Tylko jedna książka była przeznaczona dla dzieci. Zbiór baśni i legend znałam już praktycznie na pamięć. Nie stało to jednak na przeszkodzie wysłuchaniu jeszcze raz opowieści o księżniczce, która zgubiła bucik, gdy uciekała z balu lub tragicznych dziejach Lary Dorren. Zniecierpliwiona czekałam na możliwość przeniesienia się do świata mitycznych zdarzeń. Mama postanowiła mnie jednak zaskoczyć, bo zamiast doskonale znanego zbioru opowiadań niosła oprawioną w skórę księgę, która zdecydowania nie wyglądała na bajki. Kobieta usiadła koło mnie i położyła książkę na kolanach. Zaciekawiona przysunęłam się możliwie jak najbliżej, by móc dobrze widzieć trzymany przez nią tom.

Wiedźmin: Lis Puszczy (KOREKTA)Kde žijí příběhy. Začni objevovat