Ch. 34. Merry Christmas, Abel.

446 40 2
                                    

Wade Bukowski, często upominający wszystkich, że jego nazwisko kończy się na literę "i", a nie "y", nawet nie zdziwił się, gdy przechodząc przez las jego oczom ukazał się widok piętrowego mieszkania. Nie był fanem nowoczesnych budowli, ale niemalże cała ściana ze szkła oraz drewniane strony budynku o dziwo trafiały w jego gusta. Agent FBI, aktualnie zajmujący miejsce świętej pamięci Jacka Crawforda, z imieniem typowego Brytyjczyka, lecz polskim nazwiskiem, deptał zamarznięte w śniegu suche gałązki choinek. Z każdym jego krokiem rozbrzmiewał po lesie trzask, chrupnięcie. Kojarzyło mu się, że stąpa po górze ciał. Nieważne, czy ciała te były żołnierzy z którejś wojny światowej, czy też tych wszystkich zamordowanych ludzi, których to spraw Wade badał. Do Baltimore wprowadził się całkowicie przypadkiem; namówił go do tego jego najlepszy przyjaciel. Co prawda na początku miał zostać na dwa tygodnie, ale gdy po śmierci Crawforda dowiedział się, że grupa jego śledczych miała zostać rozwalona, postanowił, że rzuci agencje w Londynie i zostanie tam, w Baltimore. I myślał, że na serio tam zostanie, a jego noga nie wyjdzie poza granice Virginii, a tymczasem stąpał po polskich lasach. I to na anonimowy telefon. Dziwne, nie? Ale takie ultimatum mu postawiono. Albo pojedzie na tamto miejsce, albo grupa zostanie rozwalona. I tym oto sposobem, Wade "przygarnął" grupę śledczą Jacka.  

- Hej, Wade - zaczął jego przyjaciel, a właściwie partner, który pomagał mu w już niejednym śledztwie, gdy byli jeszcze w Londynie. - Ciężki dzień, nieprawdaż? 

- Finn... - westchnął cicho blondyn, ocierając dłonią zmarszczone czoło. - Gdzie nasz nieboszczyk? 

- Oh, chodź za mną. 

Finn Devitt, przyjaciel Wade'a, który sam nie wiedział, dlaczego przeprowadził się do Baltimore, pewnym siebie krokiem przemierzał niedługą drogę prowadząca do mieszkania. Na werandzie leżał kanister, z którego zdążyła wyciec benzyna, o którą niemalże się poślizgnął. Ale to było przedtem, nim jeszcze zdążyli położyć przy tym żółtą karteczkę z numerkiem. 

- Uważaj - powiedział Devitt, odpychając blondyna idącego wprost na rozlaną benzynę. - Rozlana. Nie potrzebuję twojego wypadku. 

- Tak jasne! - wszedł mu w słowo blondyn. - Ostatnim razem, gdy miałem wypadek, jak wchodząc przez okno do domu podejrzanego wdepnąłem w zwłoki, to śmiałeś się z tego latami. 

- Ale to akurat było zabawne. Utknąłeś w czyimś ciele, stopami, dosłownie. Mam nadzieję, że masz chociaż nowe buty... 

- Nie, coś ty. Skarpet też nie zmieniam. 

Oboje weszli do środka. W korytarzu pachniało świeżymi kwiatami. Odświeżacz musiał kosztować dosyć sporo  - powiedział do siebie w myślach Wade. Jego buty roznosiły błoto na czystych drewnianych panelach. Przeszedł przez drzwi i trafił do salonu, gdzie najpierw jego oczy przywitał kominek przed którym stały dwa niewielkie fotele, a później ciało mężczyzny leżącego na ziemi. Wokół niego chodzili różni ludzie, technicy zdążyli przyjechać już jakiś czas temu, więc Wade nie dziwił się, gdy zobaczył ile ludzi tam chodziło. Posłał Devittowi krótkie spojrzenie i przykucnął przy zwłokach. Na swoje dłonie nałożył rękawiczki i zaczął przyglądać się nieboszczykowi, a Devitt stanął tuż obok. Zmarły leżał twarzą do ziemi, a czerwona kałuża rozlała się pod jego głową. 

- Wiecie kto to? - zapytał Wade patrząc na ciało. Nikt się nie odezwał, jak gdyby czekali, aż sam odwróci ciało i się dowie. - A niech mnie! 

Najpierw szepnął to cicho, później powtórzył, krzycząc, gdy obrócił ciało twarzą do góry. Nieboszczykiem okazał się znany mu człowiek, nawet jego dawny kolega. Co prawda nie utrzymywał z nim dobrego kontaktu, ale miał kilka wspomnień z nim związanym. 

[HANNIGRAM] ✘  Beautiful Crime ✘Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz