Ch. 24 The hunt has begun.

479 57 10
                                    

Will nie zdążył się oddalić. Błądził po lasach za hotelem, wmawiając sobie, że myśli o przytłaczających go sprawach, a w prawdzie głowę miał zawaloną mniej ważnymi rzeczami. Zastanawiał się, co teraz robią jego psy, gdzie jest Hannibal, czy zaplanował to całe zdarzenie przy klawesynie.

Stanął na środku, z jego ust wydobywał się jasny dymek świadczący o tym, jak zimno było na zewnątrz. Przysłuchiwał się wietrze hulającemu między drzewami, lub nawet wiewiórce, która wcześniej zdobyła jego uwagę. Tym razem też jej się udało. Rude stworzenie biegło przed siebie, ledwo widoczne w białym puchu. Wdrapało się do połowy drzewa, gdzie chwilowo się zatrzymało i patrzało w jeden punkt.

Will powoli zrobił krok w przód, aby móc przyjrzeć się bliżej. Drgnął, gdy usłyszał huk, jakby ktoś strzelał nad jego uchem, a później zobaczył niegdyś rudą sierść. Zabarwiała śnieg na czerwono. Graham otworzył szeroko oczy odwracają się do tyłu. Tuż za nim stała wysoka brunetka ubrana w szary, długi płaszcz. W ręce trzymała broń. 

- Chiyoh.. - Will nie mógł uwierzyć własnym oczom. - Od jak dawna tu jesteś?  

- Nie dłużej niż trzy miesiące. - odpowiedziała idąc w stronę martwej wiewiórki. - Zdążyłam zadbać o kilka rzeczy. 

- Dlaczego wiewiórka? 

- Człowiek musi radzić sobie z kolacją. Sam lub wcale. - włożyła rudą wiewiórkę do worka. - Niektórzy lubią ludzi, a inni... no, cóż. Zwierzęta. 

- Więc ten ptak roztrzaskany przy szybie i to... - z kieszeni wydobył woreczek z łuskami. - Należą do ciebie? Na co w takim razie je użyłaś? 

- Ptak sam wleciał. A naboje zużyłam nie na co, lecz kogo. - poprawiła bruneta stając obok niego. - Musiałam cię jakoś obronić. Chyba nie myślisz, że człowiek, z którym zostałeś wtedy sam, został zabity przez ciebie?  

xxx

Jack poukładał sobie wszystko w głowie. Każdy najmniejszy szczegół mówiący o rodzinie Dylana. Chciał dowiedzieć się jeszcze więcej, więc wpadł na pomysł, że pojedzie do domu Myersa. Oparty o miękkie siedzenie w swoim samochodzie, zaparkował nieopodal jego domu. Światła były zgaszone. Wiedział, że Dylana nie było, ponieważ sam dał mu zadanie do wykonania. Zostawił go w siedzibie, używając wymówki, że ma bardzo pilną rzecz do zrobienia. Załadował pistolet na wszelki wypadek i zgaszając samochód, wysiadł. Wbiegł po schodach i modlił się w duchu, aby lampka na werandzie się nie zapaliła. Miał szczęście, ponieważ tak się nie stało.

Drzwi okazały się zamknięte, dlatego przed opuszczeniem siedziby, włamał się do biura Dylana i niepostrzeżenie zabrał jego klucze. W domu panowała cisza; w powietrzu unosił się zapach perfum. Męskich perfum. Jack dokładnie znał ten zapach. Nieraz wyczuł go od Dylana. Zabrał ze sobą latarkę, którą włączył, gdy znalazł się w salonie. Nie zapalał światła, aby sąsiedzi nie widzieli, jak ten porusza się w domu. Ze spokojem przejrzał salon, w ktorym nie znalazł nic, oprócz prywatnych listów do Dylana, które okazały się być przypomnieniem o zaległej zapłacie za prąd, gaz i tym podobne. 

Ruszył więc schodami w górę, aby zajrzeć do jego pokoju. Poczuł natychmiastowy ból, jakby ktoś uderzył go głowę; zniewalający z nóg odrzut sprawił, że Crawford leżał na podłodze. Gdy się ocknął, zdał sobie sprawę, że drzwi do łazienki na dole były otwarte. Leżał na ziemi niespełna dwadzieścia sekund nim się obudził. Zerwał się na nogi i z prędkością światła znalazł się w łazience. Zapalił lampę, lecz nic i nikogo nie znalazł. 

- Odłóż tą broń. - rozkazał mu czyiś niski ton głosu. 

Odwrócił się i wtedy dostrzegł zbyt krótkie nogawki od garnituru, drobny tatuaż ryby, marynarkę opiętą na biodrach i parę rąk trzymających mierzący w niego pistolet. Na jednej z dłoni widniał srebrny pierścionek. 

- Dylan? Nie żartuj sobie.. - starał się mieć normalny głos, lecz na próżno. - Odstaw te cyrki i wróć do roboty, którą ci zadałem... 

- Ani kroku dalej! - mężczyzna w za małym garniturze odbezpieczył broń, widząc jak Crawford robi krok w przód. - Mówię poważnie, ten pistolet to nie zabawka! 

- Dylan, daj spokój... 

- Stój, bo strzelam! - bronią zmierzył trochę w dół, celując stopy Crawforda. - Tu nie ma Dylana. Jest tylko Harry. Od dłuższego czasu próbuję go odnaleźć, lecz bez rezultatów. Znalazłem nawet jego dom, rozumiesz?! Dopiero teraz dowiedziałem się, że jego dziewczyna była w ciąży... Gdybym wcześniej wiedział, nie doszłoby do tragedii... Malia była taka piękna.. 

- Czy ty... - Jack zrobił krok w przód. 

- Mówiłem ci, żebyś stał! - Myers krzyknął i oddał strzał celując w podłogę. 

Kula pozostawiła po sobie dziurę i dym z lufy pistoletu.

Z dworu można było usłyszeć dźwięk silnika, co znaczyło, że ktoś przyjechał. Zwróciło to uwagę Myersa, który stał teraz odwrócony głową w tył. Jack wykorzystał ten moment i z kieszeni wyjął swój pistolet. 

Harry spojrzał na Crawforda i dostrzegł lufę pistoletu przed swoją twarzą. Był zdezorientowany, wystraszony. Chciał uciekać, ale nie miał dokąd. Bał się. Został z niczym słysząc krótkie "przepraszam", gdy brał się za ucieczkę. Ale nie uciekł daleko. Drzwi do domu się otworzyły z hukiem, a w nich stanął mężczyzna z bronią. 

- Słyszałem strzały! - wrzasnął, zapalił światło i wtedy to zauważył.

Jack z pistoletem w ręce bezradnie stojący nad ciałem młodego mężczyzny, który swoją krwią zdołał zafarbować ściany na czerwono. Mężczyzna rzucił się w jego stronę, klęcząc i tuląc martwego człowieka. Położył go na swoich kolanach, a głowę trzymał w ręce kołysząc nią, jakby zamiast jej, trzymał kilkumiesięczne dziecko. 

- Harry.. - mówił niemalże dławiąc się własnymi łzami. - Tylko nie mój mały Harry...

xxx

Pisane przed chwilą, dlatego krótkie. Nie jestem pewna, czy w przyszłym tygodniu uda mi się dodać kolejną część. W każdym bądź razie dziękuję za miłe słowa i gwiazdki xoxo.

[HANNIGRAM] ✘  Beautiful Crime ✘Donde viven las historias. Descúbrelo ahora