Ch. 20. It's hard to say that everything will be okay.

610 55 94
                                    


- Więc... - Will poprawił kołnierz swojej zakrwawionej koszuli. - Masz zamiar kontynuować rozmowę mówiąc, że to nie ja jestem zabójcą-

- Nie przejmuj się jednym człowiekiem, Will. Spójrz, na to, co dzieje się na świecie. Ile ludzi ginie od katastrof takich, jak tornado bądź powódź - Hannibal wylał wodę z miski do zlewu. - Zabijanie musi sprawiać Bogu przyjemność.

- Niedorzeczne.

- Co takiego?

- To, co mówisz.

- Will. Otwórz oczy - spojrzał w stronę zmarłego leżącego na stole. - Przypomnij sobie, co uczynił tamten. Możliwe, że go nie znasz, ale jestem pewien, że jego przeszłość wcale nie jest taka święta. Dobrze zrobiłeś.

Will spuścił wzrok chowając ręce w kieszeń. Czuł się dziwnie po tej wymianie słów. Jak gdyby po spowiedzi został oczyszczony ze wszelkich grzechów, które wcześniej nad nim ciążyły. Ale było jeszcze wiele rzeczy do powiedzenia.

- Jest jeszcze coś - Will podrapał się po nieogolonym poliku. - Niedawno miałem dość dziwny sen. Widziałem w nim Valerie bez głowy i trzymałem tam piłę... Naprawdę zastanawiam się nad tym snem, Hannibalu.

- Nie powinieneś się nim tak zadręczać. Chociaż... Nieraz się pewnie przekonałeś, że granica między jawą a snem jest nieuchwytna jak mgiełka. Doświadczyłeś tego nieraz. Sen owiał cię tą mgiełką, ale ona mogła być zarówno czarowna i radosna, jak i trująca, mogącą wykończyć każdego, na którego opadnie...

- Mnie nie zadusiła, więc nie ma strachu. Poza tym.. Wcale nie była radosna i czarowna.

- Ja cię tylko informuję, Will, że czasem możesz nie rozróżnić rzeczywistości od... jawy.

Nie rozumiejąc słów Hannibala, Will ze zrezygnowaniem pokiwał głową. Czasem naprawdę chciałby usłyszeć coś krótkiego i jednoznacznego od Lectera. Albo po prostu sam chciałby potrafić tworzyć tak piękne zdania, jak te, które wymawia Hannibal. Chwycił leżący na stole płaszcz i miał go założyć, ale głos jego towarzysza go powstrzymał.

- Słucham? - Will wszedł do kuchni trzymając w ręce zimowy płaszcz.

- Pytałem, gdzie się wybierasz?

- Do... domu - powiedział Graham, ale zaraz zrezygnował.

Co by tam robił? Oglądał telewizję? Zasypiałby i miał dziwne sny? Nie chciał wracać do swojej codzienności; wolał coś zmienić, nadać swojemu życiu jakiś sens, kolor. Powinien częściej spotykać się z ludźmi - myślał. Albo znaleźć sobie kogoś konkretnego. Kogoś, kto mimo wszystko stanie u jego boku, będzie go wspierać w najtrudniejszych sytuacjach, zaakceptuje jego charakter, pokocha jego wady, odpędzi złe sny.  I wtedy go olśniło. Ma już kogoś takiego, tylko wcześniej go nie docenił.

- Przychodzisz po to, żebym cię opatrzył, a później uciekasz czym prędzej i głowisz się w sprawie seryjnego mordercy? - Hannibal podszedł bliżej kładąc dłoń na ramieniu Will'a. - Zostań ze mną, nic ci nie ucieknie.

- Gdzie indziej miałbym pójść? - Graham niepewnie spojrzał w oczy Lecterowi.

W zielonych oczach profilera, blondyn mógł dostrzec pewną iskierkę nadziei. Nadziei na co? Na porządek, na uczciwość, odnalezienie szczęścia? Nie wiedział. Coś w oczach Grahama przykuło jego uwagę. Nie były takie, jak zawsze; tęsknił za czymś. To było widać. Ciężko określić za czym. Chwycił jego płaszcz i rzucił na pobliski blat.

- Obiecaj mi jedną rzecz, Will - obie dłonie trzymał na jego ramionach, przyciskając go w swoją stronę, jedocześnie owijając na jego szyi prawą rękę.

[HANNIGRAM] ✘  Beautiful Crime ✘Where stories live. Discover now