Ch. 19. There's no light, there's no sound.

609 62 12
                                    


  " Zbrodnia nie istnieje. To ludzie tworzą zbrodnię i jest ona ważna tylko dla ludzi. Graham dobrze wiedział, że ma w sobie wszystko, co potrzebne do wytworzenia zbrodni i litości. Niepokojąco dobrze rozumiał zbrodnię." - Thomas Harris, 'Czerwony Smok'. 


 Nadal czekał. Czas się dłużył i nie chciało mu się nic robić. Był zmęczony wszystkimi wydarzeniami, które niedawno miały miejsce w jego niespokojnym życiu. Zamknął oczy biorąc głęboki wdech i wsłuchując się w klasyczną muzykę dochodząca z magnetofonu obok, odpłynął gdzieś daleko. Coś w nim dojrzewało. Uśmiechnął się. Zdał sobie sprawę, że prędzej czy później poniesie za swe czyny konsekwencje. Czuł się teraz nieco swobodniejszy. Cieszył się z tej odmiany, choć jednocześnie odczuwał lekki niepokój. Zresztą zawsze się tam czaił. Strach przed niepowodzeniem, które może kiedyś go spotka. Właśnie: może. Jak sobie z tym poradzi? Ale wolał nie martwić się na zapas. O przyszłości nic mu nie wiadomo. Wiadomo, co jest teraz, ale nie to, co będzie. Wszystkie te prawdy krążyły po jego głowie jak zaklęcia. Przecież równie dobrze może się okazać, że ma szczęście w życiu. Może wszystko potoczy się dobrze, chociaż nie do końca tak, jak sobie wyobrażał. Niekoniecznie musi być gorzej. Przeszedł go dreszcz. Wiedział, że niedługo przyjdzie, odliczał czas. Miał przeczucie, że właśnie tu, w Maryland, w rezydencji posiadanej przez Hannibala, ujrzy go. Wiedział, że w jego życiu może nastąpić punkt zwrotny, chociaż nie potrafił sobie wyobrazić, co to konkretnie oznacza. I właśnie ta perspektywa wydawała się na wspaniała. Wiele się może wydarzyć i na nic nie jest jeszcze za późno. 

Will podszedł do ogromnego okna, które wpuszczało do pomieszczenia słabe światło z lamp stojących na ulicy. Na pewno by go nie zobaczył, gdyby jechał, bo było ciemno. Na niebie błyszczał księżyc, który na czarnym jak smoła tle wyglądał jak biała kula. Przed jego lśniącą powierzchnia szybko płynęły rzadkie chmury. Przypominały fruwające firanki, kiedy zrobi się przeciąg. Ucisk w klatce piersiowej coraz bardziej dawał o sobie znaki, gdy słyszał tupot stóp mierzących w stronę pomieszczenia. Poczuł ulgę i dziwny ból w żołądku, gdy drzwi wejściowe się otworzyły. Will przełknął ślinę i odwracając się na pięcie, spojrzał na stojącego w drzwiach wejściowych Hannibala. 

 - Will. Jak miło cię tu widzieć. - zrobił krok w przód nie zabierając wzroku od Grahama - Skąd wiedziałeś, że tutaj będę? 

 - Instynkt detektywa - parsknął cicho śmiechem - Ja.. Sam nie wiem. Odczułem nagłą potrzebę przyjścia tutaj, gdy tylko o tobie pomyślałem. 

 - Myślisz o mnie? 

 - Nie w tym sensie. Will zrobił krok w stronę Hannibala. 

Dzieliły ich jedynie kuchenne blaty, które świeciły od wypolerowania. Graham zauważył, że Lecter już wcześniej tu był. Pomyte podłogi, miły dla nosa zapach unoszący się w powietrzu, świeże zakupy stojące obok lodówki. 

 - Zadomowiłeś się - Will przerwał krótkotrwałą ciszę - Zastanawiałeś się, co zrobisz, jak przyjdzie tutaj Jack lub ktoś inny z policji? 

 - Nie zamawiałem obiadu. To mój dom, Will.

 Graham zrozumiał ironię w głosie Hannibala i odpowiedział jedynie skinięciem głowy. Odkąd przyszedł do domu Lectera, ręce trzymał w kieszeni. Bolały go i szczypały kostki, ale nie dawał o tym znaku. 

 - Gdzie byłeś? - brunet przyglądnął się marynarce spoczywającej na ciele Lectera. 

 - Załatwiałem sprawę - Hannibal postawił na blat dwie torby - Z zakupami. 

[HANNIGRAM] ✘  Beautiful Crime ✘Où les histoires vivent. Découvrez maintenant