Ch. 5. Surprise.

1.1K 112 11
                                    


  Wszystko wokół mnie zaczęło się rozpływać. Nic nie wyglądało prawdziwie. Nawet ja sam powoli przestawałem istnieć. Zamiast dobrze zbudowanego człowieka o średnim wzroście, na krześle siedziało wysokie stworzenie o szczupłej sylwetce i przeogromnymi rogami. Te same ślepia, które widziałem, gdy patrzyłem w odłamek lustra. Ten sam odcień skóry.. Siedział nad kartką papieru i pisał różne rzeczy. Nie można było się rozczytać. Ściana za biurkiem nie była taka, jak przedtem. Znajdowały się na niej czerwone plamy ściekające powoli na podłogę, która również miała ślady tego samego koloru. To nie była farba. Zbyt gęste, poza tym.. Ten zapach.. 

W mgnieniu oka przeniosłem się w inne miejsce. Widziałem człowieka leżącego na podłodze. Ja zaś siedziałem na nim i okładałem go bezlitośnie pięściami po twarzy. Nie mogłem go rozpoznać, ponieważ był cały we krwi. 

Dzwonek dochodzący z mojego telefonu. 

Szósta nad ranem? Uniosłem brew i podnosząc głowę z biurka, rozejrzałem się po pokoju. Siedziałem w tym samym miejscu, wszystko było takie samo, jak przedtem. Lampka wciąż się paliła, a psy smacznie spały, każdy w innym miejscu. 

 - Zaczyna się.. - powiedziałem sam do siebie chwacąc za telefon i opierając głowę na ręce - Tak? 

- Mamy kilka nowych informacji o ofierze - oznajmił Jack - jeśli masz chwilę, to przyjedź do kostnicy. 

- W porządku. 

 Rozłączyłem się bez pożegnania, im szybciej wyjdę z tego domu tym lepiej. Muszę jeszcze wziąć szybki prysznic, przebrać się. Fakt, że pojawiły się nowe informacje o ofierze sprawił, że natychmiast się ożywiłem i nie było nawet mowy, żebym zasnął w drodze do siedziby, w której badają ciała, pomimo wczesnej godziny. 

~~*~~*~~*~~*~~

 Wyszedłem z domu zapinając swój długi płaszcz i zakładając okulary. Na dworze było jeszcze ciemno, a gwiazdy rozświetlały niebo. Padał pierwszy śnieg i było dość zimno. Wsiadłem do samochodu, ale zanim ruszyłem, szybkim ruchem włączyłem ogrzewanie. Oparłem się o siedzenie myśląc o tym, co Jack ma mi do przekazania. Wziąłem głęboki oddech i wyjechałem z mojego podwórka. Mijałem ciemne lasy, które otaczały miejsce, w którym mieszkam. Chilton miał racje. Lubię przesiadywać w samotności z dala od ulicznych zamieszek i sąsiadów, którzy się przekrzykują.

 Zapatrzyłem się w drogę, która była przede mną. Nie widziałem nic szczególnego, bo słońce jeszcze nie wstało, ale coś przykuwało moją uwagę. Świadomie coraz mocniej naciskałem pedał gazu przypominając sobie swój sen. W jednej chwili znikąd pojawił się na drodze jeleń. Szybkim ruchem zacząłem przewracać kierownice w drugą stronę, żeby ominąć zwierzę i wylądowałem nieopodal drzewa. Mało brakowało i bym się roztrzaskał. Co prawda uderzyłem głową o szybę, ale nie wydaje mi się, żebym miał przez to jakąś większą ranę. Przełknąłem głośno ślinę i wysiadłem z samochodu zdejmując okulary. Wziąłem ze sobą latarkę, żeby sprawdzić, czy nie potrąciłem zwierzaka. 

Miałem nadzieje, że uciekł w głąb lasu, ale on stał przede mną i spoglądał. Przetarłem oczy, żeby upewnić się czy dobrze widzę i podszedłem bliżej. Co się stało? Dlaczego on tu jest? Nie powinien się spłoszyć i uciec? A może jest ranny? Z każdym krokiem, który robiłem w jego stronę, on się oddalał o krok w tył. A co jeśli chce mnie gdzieś poprowadzić? Stanąłem w miejscu i założyłem okulary, które miałem w kieszeni. Zwierzę stało nieruchomo. W jego oczach pomimo mroku, który nas otaczał oraz dystansu, który nas dzielił, mogłem dostrzec pewien błysk. 

Poczułem w kieszeni wibracje. Zwróciłem uwagę na dzwoniący telefon. Wyciągnąłem go z kieszeni i przeczytałem nazwisko dzwoniącego. To znowu Jack. 

[HANNIGRAM] ✘  Beautiful Crime ✘Onde as histórias ganham vida. Descobre agora