Ch. 11. Scared or happy?

758 80 3
                                    


Frederick Chilton POV:

- Dlaczego pozwoliłeś mu skoczyć!? - po biurze rozległ się nerwowy głos Jack'a.
- Sam skoczył! Ostrzegałem go!

Jack chodził nerwowo w kółko, klnąc pod nosem i burcząc co jakiś czas jakieś dodatkowe zdania, które dla mnie dzisiaj były zbędne, bo dosyć się już dzisiaj nacierpiałem. Dzisiaj nic mi nie wychodziło. Najpierw pies Kennetha do mnie przyszedł, próbowałem go złapać i go oddać właścicielowi, ale ten uciekł w głąb lasu, później dręczyły mnie koszmary znalezionej przez mojego pacjenta głowę.. Następnie niepowstrzymany Graham skaczący przez okno, prawdopodobnie chciał być batmanem, ale w locie zgubił pelerynę. Nic nie mogłem uczynić, tylko spoglądać na zanikającą w oddali sylwetkę biegnącego profilera. Jedyne, co dobrze zrobiłem to fakt, że podzieliłem się informacją na temat dłoni. Dlaczego Will nie chciał powiedzieć o tym śledczym? Może trafiliby na coś. Z chęcią bym już pękł i powiedział Jack'owi o prezencie Grahama, ale nie mogłem. Prosił mnie o to, abym nie mówił. Wolałem dotrzymać słowa.

- Szefie? - po pomieszczeniu rozległo się pukanie i skrzypienie otwieranych drzwi - Nie możemy namierzyć komórki Will'a..
- To zróbcie coś innego!
- Staramy się..
- To starajcie się bardziej!

Jack niemalże teraz krzyczał, aż bębenki w moich ustach popękały. Szybkim i jakże pewnym siebie ruchem trzasnął drzwiami niemalże przytrzaskując przy tym stopę informującego nas policjanta, który uratował sobie swoją karierę zawodową odskakując w tył za rozwścieczonym Crawfordem. Co, oprócz zjawiającego się w drzwiach Will'a mogło go uspokoić? Wstałem z miejsca prostując niewidoczne zgniecenia na marynarce i spoglądając na Jack'a zapatrzonego w widok za oknem. Na jego czole widniała pulsującą żyła, już tak się biedny zezłościł, że żyły wychodziły mu na wierzch.

- Will nie może umrzeć. Już raz mu na to pozwoliłem.. - położył dłoń na szybie. Przez chwilę miałem wrażenie, że ją wybije - Raz! Drugi raz mu na to nie pozwolę!

Odwrócił się w moją stronę krzyżując ręce na klatce piersiowej i patrząc na mnie ze zmarszczonym czołem. Pewnie zastanawiał się gdzie się wybieram.

- To nie Twoja wina, Jack - chwyciłem swoją laskę, która wcześniej była oparta o purpurowe ściany gabinetu - Moja też nie. Ostrzegałem go. Z resztą Will... - cmoknąłem patrząc w sufit i szukając dobrego określenia - Will jest jak Prometeusz. Codziennie pozwala innym wyjadać swoją wątrobę. - zacisnąłem usta w cienką linię i nie czekając na ripostę ze strony Jack'a, otworzyłem drzwi - Idę. Odezwę się, jak się czegoś dowiem.

Wychodząc mijałem puste korytarze, de facto na ławce siedziała jakaś dziewczyna z kajdankami przykutymi do ławki, pewnie przyłapana została na czymś, albo wybiła okno w pobliskim sklepie.. Nie ważne, powinienem skupić się na sobie, a nie osądzać innych i wtapiać się w ich życia. Nie mogłem być taki jak Graham. On ledwo żył własnym życiem. Ciągle próbował określić czyjeś zamiary, łapać tych złych i mówił żeby zaczęli czynić dobre rzeczy, inaczej skończą leżąc trupem w celach zamkniętych na trzy spusty. Nikogo się nie słuchał, wiedział co dla niego najlepsze. Życie w niebezpieczeństwie i dreszcze emocji. Zupełnie jak Hannibal. Tacy sami, a jednak identycznie różni. On uwalniający się od Hannibala i ten drugi oswobadzający się od Grahama. Tak się nie dało. Prawdziwy Will nie istniał bez Lectera. Zatoczył się w swoich myślach mając nadzieję, że złapie zabójcę Gideona i Martineza.
Otworzyłem drzwi wejściowe, a chłodny wiatr zawiał mi w oczy. Chłód. Tego też miałem nadmiar w życiu. Westchnąłem głośno i ruszyłem przed siebie. Nie chciałem naśladować Jacka i siedząc czekać na wieści o zaginionym profilerze. Skąd miał wziąć informacje skoro tamten zaginął dopiero wczoraj? Wolałem zająć się ta sprawą i dać trochę od siebie. Szedłem do przodu, a buty miałem mokre od wilgotnego chodnika, na który niedawno napadał deszcz. Zbierało się na większą ulewę, ponieważ słońce jeszcze bardziej zaszło za ciemne chmury, a wiatr wiał jak oszalały. W jednej chwili żałowałem, że nie wziąłem parasola i że cały zmoknę. Dokładnie tak by było teraz gdyby nie fakt, że odskoczyłem zgrabnym ruchem w lewą stronę, ponieważ samochód przejeżdżający po ulicy niemalże mnie ochlapał kałużą. Zakląłem w duchu i starając się skupić na drodze, przyspieszyłem. Towarzyszył mi odgłos trzymanej przeze mnie w prawej ręce stukającej żelaznej laski o beton. Miałem jeden cel. Rozmowę z kimś, kto mógłby mieć informacje na temat sprawy.

[HANNIGRAM] ✘  Beautiful Crime ✘Where stories live. Discover now