Ch. 28. He's broken out in love.

470 62 14
                                    

Psy niezwłocznie poderwały się z miejsca, gdy usłyszały dźwięk metalowych kluczy obijających się o siebie, a później coś w stylu ślizgu przekręcanej zardzewiałej klamki. W drewnianych drzwiach znalazł się Hannibal, który wzdychając ciężko, opierał się o framugę. Widok, który zastał sprawił, że poczuł narastającą frustrację i jednocześnie poczucie winy.

- Eh, Will... - mruknął pod nosem po czym wszedł di środka i zamknął drzwi.

Brunet siedział, a raczej leżał na stole. W ręku trzymał pustą butelkę piwa, która wyglądała, jakby była przyklejona. Wzdrygnął się lekko, gdy po pokoju rozległ się huk butelki szturchniętej poprzez ogon psa. Sturlała się po podłodze, podskoczyła lekko na małej szparce i lekko się obijając, dołączyła do reszty leżącej w kącie salonu.

Hannibal mógłby się założyć, że z butelek leżących w pokoju, zdołałby zbudować choinkę na zbliżające się święta. Otworzył jedno okno na rozcież, aby smród alkoholu się rozszedł. Później chciał zmyć parę z okien.

- Obudź się, Will. - powiedział nieco głośniej siadając na kanapie obok zaspanego profilera i kładąc mu dłoń na ramieniu.

W odpowiedzi jedynie otrzymał krótkotrwałe mruknięcie mówiące "zostaw mnie", "chcę spać" czy też "jeszcze pięć minut". Nie zadziałało to na doktora, ponieważ ten z siłą oparł Grahama o oparcie sofy. Szturchnął go jeszcze mocniej i wtedy dostał to, czego oczekiwał.

Oczy Willa lekko się otworzyły. Nim jednak zaczęły w pełni funkcjonować, brunet zamrugał kilkakrotnie i przetarł je rękawem za długiej koszuli. Z ust Lectera wydobyło się krótkie i ciche "aw". Uznał, że ten widok jest bardzo uroczą rzeczą.

- Dzień dobry, witamy wśród żywych. - szorstki głos Lectera napłynął do uszu profilera i ten mógłby przysiąc, że bardzo tęsknił za jego głosem.

- Dzień dobry. - odpowiedział zaspanym, chrypkim głosem, a na jego usta wstąpił niewielki uśmiech. Butelka, która niegdyś była w jego dłoni, leżała teraz przewrócona na stole. - Która godzina?

- Za piętnaście czwarta. Jak się czujesz? - zapytał, zwracając uwagę na drobne rany na twarzy Grahama.

- Mógłbym powiedzieć, że świetnie, ale bym skłamał. Więc... czuję się okropnie. Boli mnie głowa, kręci mi się- Czuję się jakbym po tygodniu zszedł z karuzeli kręcącej się z prędkością światła.

Hannibal zaśmiał się krótko i owijając ramię wokół Willa, ułożył się wygodnie. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mógł się czuć bezpiecznie i przyjemnie. W sumie zawsze się tak czuł przy Grahamie, ale przez pewien czas się do niego nie zbliżał. Był zbyt pochłoniony sprawami dotyczącymi nie tyle śledztwem Crawforda i Grahama, co bezpieczeństwem profilera. Pragnął zapewnić mu najwyższe bezpieczeństwo oraz komfort. Pragnął, aby Will nie bał się go. Pragnął, aby zielonooki był z nim szczęśliwy.

- Miałem dziwny sen. - oznajmił ochryple Will po dłuższej ciszy.

- Jaki?

- Najpierw byłem na dachu szpitalu psychiatrycznego w Baltimore z Frederickiem, który został zrzucony przez Harry'ego... Później ktoś zrzucił Crawforda z wysokiej wieży. Nie wiem kto...

Hannibal wziął głęboki wdech i przez chwilę go trzymał. Później go wypuścił, a z ust wyłoniła się zimna para wędrująca ku górze. Lecter przez krótki moment zastanowił się, czy tak wyglądają dusze umarłych, które idą do bram niebios. Ale później wrócił do rzeczywistości i do chwili, w której trzymał bruneta w objęciach.

- Jaką rzecz ostatnio zrobiłeś, Will? Nim zasnąłeś. - zapytał, a w jego głosie było słychać troskę.

- Ja... No więc... - podrapał się po głowie nim dokończył. - Pamiętam jak wracałem tutaj. Przewróciłem się na werandzie. Nie wiem skąd wracałem...

Oddech wydobywający się z ust Willa był całkowicie przesiąknięty zapachem alkoholu. Przeszkadzał Hannibalowi, jednak ten nie dawał o tym znać. Profiler wciąż był trochę pijany, jednak nie na tyle, by mówić różne głupstwa. Jeszcze kilka godzin temu alkohol uderzył mu do głowy i był w stanie mówić rzeczy, o jakich świat nie pomyślał. Ku szczęściu siedzącego obok niego psychiatry, brunet nieco wytrzeźwiał. Zatopił w nim wzrok, dostrzegł piwny kolor oczu Hannibala. Wszystko kojarzyło mu się z piwem, ale w tamtym momencie był święcie przekonany, że oczy siedzącego przy nim blondyna były niczym przepełnione piwem szklanki. Brakowało jeszcze na samej górze drobnej ilości pianki, ale brunet nie lubił pienionego piwa. Sądził więc, że jest idealnie.

- Dziękuję, że przyszedłeś - wyszeptał cicho profiler, ale Hannibal był tak blisko, że był w stanie to usłyszeć.

Will nie zwrócił uwagi, gdy widok dwóch szklanek pełnych piwa został zastąpiony ciemną falą i różnokolorowymi kółeczkami. Nie zwrócił nawet uwagi, gdy na swoich wargach poczuł miękkie usta blondyna. Miał wrażenie jakby czas zwolnił, sekundy mijały niczym godziny, a minuty niczym dni. Przełknął cicho ślinę rozchylając usta, aby później znów zacisnąć je na wilgotnych wargach Lectera. Zadrgał lekko, gdy na swojej dolnej wardze poczuł zaciskające się lekko zęby blondyna.

- Powinienem wziąć prysznic, umyć zęby... - wymamrotał Will trzymając czoło oparte o Hannibala. - ogolić się, przebrać, posprzątać...

- Poczekam.

Brunet westchnął głęboko nim wstał i ruszył w stronę łazienki. W domu przez większość czasu panowała cisza. Było jedynie słychać szum wody dochodzącej spod prysznica, z którego korzystał Will. Przez otwarte okno wpadał zimny powiew sprawiający, że gdy Lecter odwiesił kurtkę na wieszak, zaczął się lekko trząść. Później zamknął okno i poszedł napalić w piecu. Gdy wrócił, brunet wciąż brał prysznic. Zaczął więc zbierać puste butelki i chować je do reklamówek. Jak skończył, usiadł na kanapę i założył ręce na kark.

Will wychodząc z kabiny przeklnął cicho pod nosem zdając sobie sprawę, że nie zabrał ze sobą czystych ciuchów. Owinął więc na biodrach biały, podłużny ręcznik i wybrał się do pokoju. Przechodząc przez salon czuł na sobie wzrok siedzącego Hannibala. Przez chwilę miał ochotę zapytać o co chodzi, ale wzdychając cicho, poszedł się przebrać do pokoju.

- Will, musimy porozmawiać. - usłyszał głos Hannibala, gdy siadał obok niego w salonie.

- W czym problem? - zapytał się, zabierając z twarzy mokre włosy. - Nie licząc oczywiście faktu, że seryjny morderca biega sobie wolny po mieście.

- Właśnie o tym chciałem pomówić... Chciałbym abyś mi coś obiecał, Will.

- Mógłbym obiecać ci wszystko, Hannibalu.

Hannibal na tę odpowiedź zagryzł delikatnie wargi i spojrzał głęboko w oczy Will'a. Dostrzegł w nich pewną tęsknotę i pragnienie. Źrenice były całkowicie zmniejszone, pozwalały zieleni pochłonąć całe miejsce. I Hannibal widział w jego oczach pewną, dużą polanę, na której rosła podłużna, zielona trawa. Niczym łąka, na której blondyn chciałby się znaleźć.

- Musimy stąd wyjechać.

- Kiedy, dokąd? - brunet nie ukrywał swojego zdziwienia.

- Najlepiej jeszcze dzisiaj i jak najdalej.

- A co z seryjnym mordercą, tym pilarzem, kto go odnajdzie?

- Już go odnalazłem.

- Kto to?

Lecter zamrugał wciąż utrzymując kontakt wzrokowy z jego partnerem. Odkaszlnął cicho nim odpowiedź wydobyła się z jego wilgotnych od poprzedniego pocałunku ust.

- Znasz go.

[HANNIGRAM] ✘  Beautiful Crime ✘Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz