Ch. 29. C'mon, we have a story to write.

498 53 4
                                    


- Wciąż nic nie odpowiedziałeś, Will.  

Brunet przez cały czas nic nie mówił. Ich konwersacja skończyła się na słowach Hannibala mówiących "Znasz go". Od ponad dwóch godzin profiler nie odpowiadał na zadane pytania. Mamrotał jedynie "Czy mógłbyś podać mi to" bądź "Czy widziałeś takie coś" gdy sprzątał w salonie. Raz nawet mruknął coś pod nosem, gdy psychiatra ponownie podjął próbę uzyskania pełnej odpowiedzi. 

Niebo zdążyła zalać ciemna fala, pozostawiającą za sobą jedynie mnóstwo świecących gwiazd i księżyc wznoszący się ku górze. Z nieba zaczęły spadać białe płatki, które uderzały cicho o ziemię. Nawet nie uderzały, lecz zrzucone z wysokości, kładły się. Jak gdyby po oglądnięciu bajki układały się do snu w miękkim łóżku. Will wyszedł na werandę z zaparzoną herbatą w kubkach. Za nim podążył blondyn, zabierając ze sobą przy okazji swoją kurtkę.

Zasiedli wspólnie na drewnianej ławce pokrytej białą farbą. Na małym stoliczku obok, Graham postawił niewielkie kubki z herbatą. Lampka na zewnątrz była zgaszona, podobnie jak lampy stojące przy ulicy za domem. Ale to im nie przeszkadzało; wystarczył im fakt, że świecące nad nimi gwiazdy spoglądały właśnie na nich i jak gdyby czekały na jakieś wydarzenie, świeciły coraz jaśniej oświetlając ciemne niebo, które od kilku dni nie zostało pokryte żadną chmurą. 

- Nie mogę tak nagle wszystkiego rzucić i wyjechać w pierwszą lepszą podróż... - powiedział brunet popijając gorący napój. - Dlaczego akurat ja? 

- Ponieważ... - Hannibal zaczął, lecz nie skończył. Spojrzał przed siebie, wyimaginował sobie swój własny punkt, w który się nieustannie wpatrywał. Jego wzrok powędrował w głąb lasu, potoczył się z pobliskiej górki i zatrzymał się na choince stojącej nieco dalej od lasu. Nie był w stanie określić jedynego, prostego powodu, dla którego to właśnie Will miał z nim uciec. - Uciec? - wyszeptał. Zastanowił się przez chwilę nad tym słowem. To nie była ucieczka; nie mieli przed czym wiać. Hannibal inaczej określiłby to, co chciał zrobić. Wyzwolenie od problemów i rozpoczęcie nowego, poukładanego życia. Czy tak właśnie brzmiał jego plan? Plan na lepsze życie czy też ucieczka przed codziennością na Virginii?  

- Wciąż oczekuję odpowiedzi. - Will odstawił kubek na stół. Był bardzo niecierpliwy w porównaniu do blondyna, który przedtem czekał ponad dwie godziny na jakiekolwiek zdanie i odpowiedzi, której wciąż nie dostał. - Dlaczego akurat ja, Hannibalu? 

- Ponieważ... - zaczął i ponownie urwał w tym samym miejscu. Jego wzrok przeszedł z samotnej, suchej choinki na zielone oczy bruneta. Psychiatra zaczął szukać w nim pewnej odpowiedzi. Nie istniał jeden, jedyny powód, dla którego Lecter wybrał właśnie Grahama. Było ich zbyt wiele, od tych najprostszych, po te niemalże niedostrzegalne. Ale Hannibal nie mógł zacząć mówić wszystkiego po kolei. Musiał poszukać jedynego, właściwego powodu. A to było bardzo ciężką rzeczą dla niego.  

Zaczął zastanawiać się czy tym powodem jest zaspany głos Grahama z rana, który Hannibal uwielbia. Czy też zielone oczy niosące nadzieję, w które mógłby wpatrywać się nie tyle godzinami, co latami. Czy może ciężki charakter, który zawdzięczał swojej psychice, a blondyn mu z tym pomagał. Czy jednak niestabilność psychiczna i również umiejętność wejścia w umysł zabójcy, jaką posiadał Will sprawiała, że był on wyjątkowy dla Hannibala. I w tym momencie Blondyn zamrugał zdając sobie sprawę, że odnalazł powód.  

- Ponieważ jesteś wyjątkowy. - powiedział nie zabierając wzroku. - Jedyny w swoim rodzaju.  Will spojrzał na podłogę i prychając cicho pod nosem, uśmiechnął się. Jednak uśmiech po chwili zastąpiła cienka linia jego ustach.  

- Nie mogę z tobą jechać. - powiedział bez dłuższego zastanowienia. 

Brunet wstał, naciągnął sweter na uda, rękawy na kostki i stanął tyłem do Lectera na schodach. Spoglądał w górę mając głowę w chmurach. Zaczął sobie wyobrażać jakby to było, gdyby wyjechał z blondynem. Usiadł na zimnych schodach, wciąż pogrążony w swoich myślach. Czy gdyby zgodził się i wyjechał, ich wspólna codzienność skończyłaby się tym, że obaj będą zabijać? Odpowiedź na to pytanie mógł uzyskać tylko w jeden sposób; godząc się na propozycje Lectera.  Brunet poprawił okulary, które zsunęły mu się z nosa i nie zwrócił uwagi, gdy obok niego usiadł psychiatra. Co z moim własnym światem? - zapytał sam siebie w duchu. Lata, które spędził nim spotkał doktora Lectera przeleciały przed jego oczyma. Te monotonne poranki i równie nudne wieczory, przestępcy, których największą zbrodnią było złamanie czyjeś ręki bądź pobicie. Czy Will naprawdę chciał wrócić do tych starych czasów? Teraz, gdy poznał smak niebezpieczeństwa oraz grozy, czy da radę powiedzieć temu nie i zostać przy nudnym życiu? Miał wiele do zrobienia, musiał złapać Pilarza i udowodnić Jackowi swoją niewinność. 

- A Jack? - powiedział cicho Will. - Co jeśli za nami podąży i nas złapie? 

- Nie martw się o niego. Jacka nie ma. - blondyn spojrzał na zaciskające się na kolanach palce. - To co myślałeś, że było snem, było prawdą. Właściwie tylko jedna rzecz. Śmierć Crawforda ci się przyśniła, a tym, który to zrobił, byłem ja. 

Will nic na to odpowiedział. Domyślił się, gdy zobaczył draśnięcia na palcach doktora. Wypuścił powietrze z płuc, a jasna para powędrowała gdzieś wysoko. Brunet patrzył na nią przez jakiś czas, później rozpłynęła się i ten opuścił głowę. Zaczął sobie przypominać pierwsze spotkanie z doktorem, sposób, w który się poznali. Godziny, które ze sobą spędzili. W sumie bez Hannibala, życie Williama byłoby niczym innym, jak siedzeniem w domu i wyprowadzanie psów na dwór. Czyli, całe swoje życie zawdzięczam Lecterowi? - ponownie pomówił z samym sobą. - Przecież nie mogłoby być tak źle. 

Will zamknął oczy. Usiadł w wygodniejszy sposób, krzyżując nogi i przysuwając kolana pod klatkę piersiową. Później czoło oparł o kolana, a jego loki bujały w powietrzu. Zaczął zastanawiać się, kiedy jego wesołe i pełne rozrywki życie uległo zniszczeniu, co się z tym wszystkim stało, gdzie podziały się uczucia, którymi darzył tak wielu ważnych ludzi w jego życiu. Ale szukanie odpowiedzi poszło na marne, ponieważ nikt tego nie wiedział. I nikt nie wiedział, czy Will powinien zgodzić się i razem z Hannibalem, zacząć tworzyć przyszłość. A może powinien tu zostać i skończyć to wszystko w jednej chwili? 

- Jesteś... Mordercą, Hannibalu. Kimś, kogo każdy powinien się bać, gdy spotka go na ulicy. Kimś, kto nie ma skrupułów i nie zna słowa litość. - przełknął ślinę, nim kontynuował. - Ja zaś jestem twoją marionetką do... Do bezsensownych gier. Wchodzisz do mojego mózgu kiedy chcesz i robisz tam co tylko chcesz. - oparł głowę o ramię siedzącego obok Lectera. - Nie mam pojęcia, kiedy zostawiłem uchylone okno i niczym mrok się przez nie wsunąłeś do mojego świata. 

Jego słowom towarzyszył drobny uśmiech, który po krótkotrwałym monologu zniknął. Brunet sądził, że on i Lecter są inni, jednak wiedział, że bardzo się myli. 

- Jesteśmy jak dwie planety. - Will przyglądał się rozjaśniającym niebo gwiazdom. 

- A wokół same gwiazdy. - blondyn położył rękę na ramieniu zielonookiego. - Dlaczego zamiast toczyć walkę, nie pooglądamy ich wspólnie? 

Graham zamknął oczy. Zdał sobie sprawę, że tak naprawdę bez Lectera jego życie nie istnieje. Wszystko zawdzięcza właśnie jemu, każdą godzinę, dzień, minutę. 

- Zgadzam się. - powiedział.  

No bo 

czy

na tym świecie istniał jeszcze 

ktoś

, kto w pełni 

przejął  by się życiem Grahama

, gdyby został

?

Czy zaopiekowałby się nim i przyrzekł, że spędzi z nim wieczność?

Nie.

[HANNIGRAM] ✘  Beautiful Crime ✘Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz