Nieustraszona #12

2.6K 323 23
                                    

-W takim razie... kto jest potomkinią czarownicy?

-Tutaj jest pierwszy problem, ponieważ osoba, która może rzucić czar, jest moja wnuczka.

-To chyba ułatwia sprawę? - wtrącił się Christopher.

-Nie do końca. Savannah jest córeczką tatusia, teoretycznie zgadza się z moimi poglądami, lecz nie chce się sprzeciwiać ojcu. Za to mój syn ją pilnuje jak nikogo innego, w końcu jest księżniczką, jedyną córką i jego oczkiem w głowie.

-No dobra... jakoś porwać twoją wnuczkę i przekonać ją do rzucenia czaru... a co z zaklęciem?

-I tu jest drugi problem. Księga czarów znajduje się po drogiej stronie kraju, w wieży czarnej wiedźmy.

-Jak przypuszczam ta... wiedźma? Nie jest skora do współpracy.

-Niestety - potwierdził moje przypuszczenia wiking.

-W porządku. Mogło być gorzej. Nie mamy dużo czasu, trzeba będzie się rozdzielić. Chris, ty zajmiesz się dziewczyną, a ja pójdę po księgę.

-Nie ma mowy! Nie puszczę cię samej, jesteś ranna! - zaprotestował mój brat, wskazując na bolącą mnie nogę.

Fakt, nie byłam w najlepszym stanie po upadku z drzewa, ale tragicznie też nie było.

-Christopher, chodź na słowo - powiedziałam, przechodząc do pokoju, w którym się obudziłam, zamykając za nami delikatnie drzwi.

-Lara, jeśli Carter dowie się, że pozwoliłem ci jechać na niebezpieczną misję, samej to mnie zabije! -zaczął lamentować.

Westchnęłam głośno opierając się o kanapę i zakładając ręce na piersi.

-Ty raczej powinieneś się bać mnie, a nie jego. Zresztą, nie mamy wyboru, musimy się rozdzielić.

-Jak to nie mamy wyboru? - oburzył się chłopak. -Przecież możemy pójść razem najpierw po księgę, a później po dziewczynę.

-Racja, a Carter do tego czasu będzie już martwy. Masz rację, po co ten pośpiech? Może jeszcze zostańmy na herbatkę u tego wikinga, w końcu mamy czas- przerwałam mu, niezbyt miło komentując jego wypowiedź. - Nie widziałeś tego. Oni go torturują, za każdym razem zbliżają się coraz bardziej do jego granicy wytrzymałości. Musimy się pospieszyć, a zresztą, wikingowie zapewne planują niedługo, zaatakować nas i im szybciej uporamy się z ich nieśmiertelnością, tym lepiej. Dla tego musimy się rozdzielić.

-Ale...

-Nie ma żadnego ale braciszku. Jedziesz po dziewczynę a ja po księgę i koniec. Zobaczysz, wszystko będzie w porządku.

-Przecież jesteś ranna, a Cartera nie ma w pobliżu, nie ma kto cię wyleczyć.

-Ranna? Lekko potłuczona, przeżyłam gorsze rzeczy niż upadek z drzewa, dam sobie radę - powiedziałam.

-Niech ci będzie - burknął zrezygnowany Chris. - Ale jak Carter się dowie...

-Czyżbyśmy zamienili się rolami? Wiem, że uwielbiasz Cartera, ale to mój mąż i dam sobie z nim radę.

Chris zaczął coś mruczeć pod nosem, ale go zignorowałam, kończąc rozmowę. Wróciliśmy do pokoju, w którym był wiking. Jednak uprzednio zabrałam swoją broń, która, jak się okazało, leżała obok kominka.

-Dogadaliście się? - zapytał Joel, a w odpowiedzi Chris wciąż odrobinę naburmuszony kiwnął głową.

-Wyjeżdżamy od razu. Liczę, że załatwisz nam wszystkie potrzebne rzeczy?

-Oczywiście - odparł wiking, wstając z miejsca. - Czego potrzebujecie?

-Na pewno koni i prowiantu. Broń mamy, ewentualnie jakieś krzesiwo - powiedziałam.

-Większość da się załatwić, tylko nie mamy koni - odparł wiking.

Nie powiem, że mnie ta wiadomość nie zdziwiła. Jak można było nie mieć koni? Przecież nie licząc naszych smoków to podstawowy środek transportu!

-Trochę suszonego mięsa i owoców, miód oraz wodę przygotowałem, kiedy spałaś.

-Jak to kiedy spałam? - zapytałam podejrzliwie.

-Spodziewałem się, że przystacie na moją propozycję. Tylko głupiec by się nie zgodził.

-Jesteś zbyt pewny siebie - mruknęłam, jednak Joel zbagatelizował moje słowa, kontynuując wcześniej przerwaną wypowiedź.

-Wracając, w naszym kraju nie ma koni. Jest coś lepszego - powiedział, uśmiechając się dumnie. - Chodźcie za mną.

Wiking poszedł do sieni. Była ona niewielkich rozmiarów. Pomieszczenie to było ciemne prawie całkowicie zbudowane z drewna, przez szparę przy drzwiach wejściowych przedostawał się lekki przeciąg, sprawiając, że pomieszczenie to było chyba najzimniejsze w cały domu. Joel starał się zablokować przepływ powietrza, zatykając tę dziurę pomiędzy podłogą a drzwiami jakąś zwierzęcą skórą. Na prawo od drzwi wejściowych znajdowało się przejście, do którego skierował się wiking. Odryglował ciężki, mosiężny zamek, żeby po chwili otworzyć drzwi przy akompaniamencie głośnego skrzypienia. Weszliśmy do środka.
Na pierwszy rzut oka mogłam stwierdzić, że że byliśmy w najzwyklejszej stajni. Była to najprawdopodobniej przybudówka domu, podzielona na boksy identyczne jak dla koni. Po wszędzie walało się siano, a koryta napełnione były wodą. Jednak zamiast koni stały tutaj dwa, ogromne, śnieżnobiałe wilki o średniej długości, jedwabistym futrze i puchatym długim ogonie. Ich pyski znajdowały się na wysokości mniej więcej mojej głowy, a w środku, gdy rozwarły paszcze, można było dostrzedz ostre spiczaste zęby. Zwierzęta, gdy tylko nas zobaczyły podniosły pyski, strosząc uszy i przyglądając się nam bacznie. Zaczęły wąchać powietrze, żeby po chwili wyszczerzyć w naszym kierunku zęby i zawarczeć.

-Kieł, bez takich mi tu - odezwał się wiking, podchodząc do jednego z nich i drapiąc go przyjaźnie za uchem. Wilk się rozluźnił, jednak wciąż nie zdejmował z nas uważnego spojrzenia.

-To są te wasze zamienniki koni? - zapytałam.

-Yhym - burknął mężczyzna. - Są szybsze, wytrzymalsze, groźniejsze i bardziej lojalne. Poza tym kraina północy nie jest zbyt przyjazna. Dobrze jest mieć białego wilka ze sobą.

-My mamy na nich jechać? - zapytał z nutą strachu w głosie mój brat.

-No a na czym innym? - zapytał Joel. - Nie macie za bardzo wyboru, chyba, że jakimś cudem waszym smokom udało się uciec, chociaż w to wątpię.

Wiking zabrał się do przymocowywania pakunków na grzbietach stworzeń, a ja rozglądałam się dookoła, zastanawiając, czy wszystko, co było potrzebne, wzięłam ze sobą.

-Spakowałeś mi jakąś mapę? Muszę wiedzieć jak trafić do tej wieży.

-Powinnaś ją mieć w którymś z pakunków - stwierdził wiking, nie odrywając się od wykonywanej pracy.

-Yhym- mruknęłam.

Sprawdziłam, czy miałam przy sobie całą swoją broń, jednak niczego nie brakowało.

-Co z jedzeniem dla tych twoich bestii? - zapytałam w końcu, zauważając w rogu tej stajni wiadro wypełnione po brzegi surowym krwistym mięsem.

- O to się nie musisz martwić, one są samo wystarczalne, upolują sobie coś.

Nieznana Where stories live. Discover now