Niepokonana #1

6.9K 640 77
                                    

Kiedy przechodziłam przez portal, czułam się, jakbym leciała. Ani moje nogi, ani ręce nie miały styczności z niczym materialnym, lecz po chwili to błogie uczuciem się skończyło, a ja wyleciałam na drugą stronę, turlając się z jakiegoś zbocza. Kilka razy wpadłam na jakiś większy kamień, a z moich ust wydobywały się wtedy jęki.

Kiedy się w końcu zatrzymałam, przez chwile leżałam z zamkniętymi oczami bez ruchu. Ciało w kilku miejscach mnie bolało, nie tyle, po spotkaniu z kamieniami, co po niedawno stoczonej walce.

Po chwili otworzyłam oczy, ujrzałam błękitne niebo, które nie zasłaniała ani jedna chmura. Powoli usiadłam i rozglądnęłam się dookoła. Wylądowałam na łące, a dokładniej na środku polnej drogi.

Ragnagar nie różniło się bardzo od planety, na której żyłam dotychczas. Nie było tu fioletowego nieba, niebieskiej trawy i Bóg wie, jakich jeszcze niestworzonych rzeczy. Wręcz przeciwnie, wszystko było łudząco podobne do ziemi.

Wstałam powoli i otrzepałam się z kurzu i pyłu. Teraz, mogłam iść w prawo, lub w lewo. Zawsze jakoś wolałam lewą stronę.

Już po chwili szłam w nieznanym kierunku, licząc na odnalezienie jakiegoś miasta. Popatrzyłam ponownie w górę, na słońce. Tutaj była około dwunasta.

Podążałam do przodu, a upał nie ułatwiał mi tego zadania.

Szlam przez kilka godzin, niebo zaczęło ciemnieć, sygnalizując nadejście nocy. Aktualnie minęłam już rozlegle łąki, a znalazłam się w lesie.

Może gdybym poszła w prawo już bym była w jakimś mieście? Teraz już było na to za późno, nie było sensu zawracać.

Znalazłam się na małej, leśnej polanie. Musiałam odpocząć. Nie wiedziałam jak długa droga jeszcze mnie czekała. Usiadłam pod drzewem, o ciemnej, chropowatej korze, rozłożystej koronie. Liście kształtem przypominały ziemskie koniczyny, ale były o wiele, wiele większe.

Oparłam się o pień i popatrzyłam w nocne nieb, nie było zachmurzone, co dało niezwykły widok na miliony, nie, miliardy jasno świecących gwiazd. Niebo w Dark Fall składało się może z jednej setnej ilości gwiazd, co tutaj. Ten widok zapierał dech w piersiach.

Zamknęłam oczy i już po chwili zasnęłam.

Obudziły mnie promienie słońca. Powoli otworzyłam oczy. Rozglądnęłam się dookoła, przez chwilę nie wiedząc, gdzie się znajduję, lecz już po chwili wspomnienia wróciły. Wstałam z niezbyt dużym entuzjazmem i wystawiłam ręce do góry przeciągając się. Wróciłam na ścieżkę i ponownie poszłam przed siebie. Po chwili las zaczął się przerzedzać, aż w końcu wyszłam z tego gąszczu, trafiając na pola uprawne. Zauważyłam po prawej stronie, powoli płynący strumyczek. Dopiero teraz dało o sobie znać pragnienie. W mgnieniu oka, znalazłam się koło potoku. Klękłam przy brzegu i nabrałam wody w złożone dłonie. Następnie, chciwie pochłonęłam dawkę wody. Czynność powtórzyłam kilka razy.

Kiedy już zaspokoiłam pragnienie, ponownie zanurzyłam dłonie, nabierając wody, lecz tym razem przemyłam nią twarz.

Poranną toaletę miałam za sobą, luksusów nie ma, ale narzekać nie mam zamiaru, mogło być gorzej. Wzięłam kilka głębokich wdechów i spojrzałam w swoje odbicie, malujące się na wodzie.

Widziałam dziewczynę, o zmęczonych, blado-niebieskich oczach. Kilka pasm, brązowych włosów zmoczyło się, przyklejając do jej owalnej twarzy. Wszystko było ledwo widoczne, przez cień, jaki rzucał kaptur.

Ponownie westchnęłam, wtem usłyszałam za swoimi plecami rżenie konia i odgłos kół. Położyłam dłoń asekuracyjnie na rękojeści miecza. Zastygłam, nasłuchując. Pojazd był coraz bliżej, nadjeżdżał od strony lasu. Po chwili znalazł się w miejscu, w którym stałam, kiedy zauważyłam rzeczkę. Usłyszałam oddech, sześć osób i dwa konie. Spokojnie bym sobie dała z nimi rady.

Nieznana Where stories live. Discover now