Nieznana #21

6.8K 730 25
                                    

  Gdy wychodziliśmy z pubu był już późny wieczór. Melanie razem z Mikiem odwieźli nas pod samą granicę. Teraz pozostało się tylko wspiąć, po ciemku. Po prostu wyśmienicie.

Podeszłam do ściany skalnej i włożyłam w zagłębienie nogę, z druga postąpiłam identycznie, tak samo, jak z dłońmi powoli, bardzo powoli szłam do góry. Po dziesięciu minutach spoglądnęłam w dol. Byłam jakieś pół metra nad ziemią. W takim tempie to na górę dojdę rano. Popatrzyłam jeszcze raz w dół i ujrzałam śmiejącego się do rozpuku Cartera.

-Złaź na dół - rozkazał, kiedy opanował trochę napad śmiechu.

-Wtedy to będzie trwało dłużej - powiedziałam i szukałam oparcia dla stopy.

W kanionie, kiedy specjalnie wpadłam w pułapkę jakoś łatwiej mi się wspinało. Może dla tego, że było niżej.

-Nie gadaj tyle, tylko zeskakuj - odparł.

Poddałam się zeskoczyłam zgrabnie na ugięte nogi i obróciłam się twarzą do Caretra.

-I co teraz? - zapytałam.

-Teraz wejdź na mnie -powiedział i jak gdyby nigdy nic przykucnął.

-Chyba nie.

-Takim tempem dojdziesz na drugą stronę jutro.

-Dobra, wygrałeś.

-Ja zawsze wygrywam.

-Pacan - mruknęłam.

Weszłam na plecy Blacka, nogami zaplatając się na wysokości jego bioder, a ręce dając wokół szyi.

-Trzymaj się - powiedział.

Postawił jedną nogę na ścianie i używając szybkości wspiął się na górę. Cały czas go mocno trzymałam. Dopiero kiedy stanęliśmy na szczycie, wypuściłam go ze swoich objęć.

-Wszystko gra? - zapytał.

-Tak - odburknęłam.

-Podeszłam do równoległej krawędzi i jak gdyby nigdy nic zeskoczyłam. Ponownie wylądowałam na ugiętych nogach, a zaraz obok mnie pojawił się Carter. Użyłam mojego super biegu i pobiegłam do domu. Black również puścił się biegiem, w pewnym momencie mnie wyprzedził i pognał przodem. Wyprzedził mnie pewnie o kilka kilometrów. W połowie drogi zatrzymałam się. Coś było nie tak, cholerne przeczucia.

Rozglądnęłam się dookoła. Z prawej strony coś nieznacznie się poruszyło. Po chwili usłyszałam oddechy. Dwadzieścia, nie chwila trzydzieści urywanych oddechów. Nie mam szans. Ten idiota Carter musiał się popisać i mnie wyprzedzić. Jak przeżyje, to mu nogi z dupy powyrywam. Przybrałam pozycję walki i oczekiwałam ataku. Z krzaków dookoła mnie wyłoniło się, tak jak podejrzewałam, około trzydziestu osób. Wszyscy byli rosłymi mężczyznami w zróżnicowanym wieku.

-A kogo my tu mamy - powiedział jeden z nich.

Zauważyłam postać przepychająca się na przód bandy. Już po chwili dostrzegłam jego twarz. Christopher. No świetnie.

-Mówiłem ci siostrzyczko. Idziesz ze mną. Załatwimy to po dobroci albo... - powiedział i wskazał ręką na mężczyzn. Każdy ze zgromadzonych trzymał w swoim reku nóż albo miecz. Albo jestem samobójcą, albo kompletnie zgłupiałam. Opuściłam ręce, które cały czas trzymałam w gardzie. Postanowiłam uderzyć z innej strony.

-Grzeczna dziewczynka, a teraz...

-Mama mówiła, że jest jeszcze nadzieja, że przejrzysz na oczy i odejdziesz od tego mordercy - wtrąciłam się w połowie jego zdania.

-Nie nabierzesz mnie. Matka nie żyje! Ty ją zabiłaś! - krzyknął.

O nie... już wiem, dlaczego mnie tak nienawidzi, o co mu chodziło, kiedy mówił o żałowaniu. Mogłam się domyślić, cholera. On przez cały czas myślał, że ich zabiłam.

Nagle do oczu napłynęły mi łzy.

Co się ze mną dzieje? Kiedyś nie potrafiłam płakać, a teraz? Robie to kilka razy dziennie.

-Chris ja...

-Co ty?! Żałujesz?! Nie udawaj, wcześniej jasno się wyraziłaś.

-Ja ich nie zabiłam! - teraz rozpłakałam się na dobre.

-Myślisz, że ci uwierzę? Takiemu kłamcy, mordercy jak ty?!

W tym momencie upadłam na kolana. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Skuliłam się w tej pozycji, zasłaniając twarz rękoma. Kiedy już trochę się uspokoiłam, podniosłam na chwilę spojrzenie. Popatrzyłam na brata.

-Wierz, w co chcesz. Ja ich nie zabiłam. Możesz zrobić ze mną, co ci się podoba, nie mam już po co walczyć - ponownie zakryłam twarz rękoma.

-Możecie iść, dam sobie z nią radę - nagle powiedział mój brat, nawet nie drgnęłam.

-Ale panie... - powiedział jeden z nich.

-Nie słyszałeś!? Odmaszerować!!

-Tak jest - powiedział. Później usłyszałam oddalające się kroki. Przez cały ten czas łzy lały mi się z oczu. Mój własny brat...

Kiedy byli już kilkaset metrów od nas poczułam ruch powietrza przede mną. Wciąż trwałam w tej pozycji. Nie uniosłam głowy do góry, nie spojrzałam na tę osobę, przegrałam.

Wtem, poczułam ramiona obejmujące mnie, ktoś mnie przytulał. Czyjaś ręka gładziła mnie po włosach z tyłu.

-Ciii, wszystko dobrze -powiedział tak znany mi głos. Odwzajemniłam uścisk. W czepiłam się w niego jak gdyby był ostatnią deską ratunku.

-To nie ja. Jak weszłam już nie żyli... tyle krwi... tyle krwi... - powiedziałam szlochając jeszcze bardziej.

-Wierzę ci, wierzę. Ciii wszystko jest już dobrze - odparł i zaczął nami kiwać w przód i w tył.

-Nie zostawiaj mnie więcej, błagam. Ja drugi raz tego nie przeżyje - powiedziałam, gdy trochę się już uspokoiłam, chociaż Chris nie wypuszczał mnie wciąż z objęć.

-Obiecuję, już się ode mnie nie uwolnisz.

Nagle poczułam, jakbym latała. Otworzyłam oczy, które do tej pory miałam zamknięte. Chris niósł mnie na rękach, a jego oczy, równie mokra e od łez co moje, wpatrywały się we mnie. Wtuliłam się w niego i nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

Chris POV

Ukrywałem się w krzakach, już niebawem ją złapię, zaprowadzę ją przed pana i odpowie za to, co zrobiła. Nasi rodzice będą mogli odetchnąć z ulgą. Nagle przede mną przebiegł z nieludzką szybkością Carter. Czyżby zostawił naszą Larę samą. To tylko ułatwi sprawę. Chwilę po nim biegła Lara. Zatrzymała się kilka metrów przed moją kryjówką i rozglądała się dookoła. Przybrała pozycję walki. Nie jest głupia, wyczula co się święci. Dałem znak moim ludziom, że pora rozpocząć akcję. Było nas trzydziestu dwóch, łącznie ze mną. Mężczyźni otoczyli Larę, a ja stałem spokojnie za nimi.

-A kogo my tu mamy - powiedział jeden z nich. Wtedy, przerzedłem między nimi, a oni ustąpili mi miejsca. W końcu jestem ich dowódcą.

-Mówiłem ci siostrzyczko. Idziesz ze mną. Załatwimy to po dobroci albo... - powiedziałem kiedy stanąłem z nią twarzą w twarz. Wskazałem ręką na moich ludzi.

Ona opuściła gardę. Tego się po niej nie spodziewałem. A liczyłem, że zanim ja zaciągniemy do Pana będzie lekko obtłuczona.

-Grzeczna dziewczynka, a teraz... -zacząłem mówić, ale mi przerwała.

-Mama mówiła, że jest jeszcze nadzieja, że przejrzysz na oczy i odejdziesz od tego mordercy-powiedziała, a krew mi zawrzała w żyłach. Co ona sobie wyobraża?! Najpierw ich morduje, a później jest w stanie w ogóle o nich wspominać. Wybuchłem.

-Nie nabierzesz mnie. Matka nie żyje! Ty ją zabiłaś! - krzyknąłem. Bylem wściekły, jak ona śmiała.

-Chris ja... - zaczęła.

-Co ty?! Żałujesz?! Nie udawaj, wcześniej jasno się wyraziłaś - tym razem to ja nie pozwoliłem jej dojść do zdana.

-Ja ich nie zabiłam! - krzyknęła i zaczęła płakać. Wyglądała jak moja mała siostrzyczka.

-Myślisz, że ci uwierzę? Takiemu kłamcy, mordercy jak ty?! - powiedziałem trochę spokojniej niż wcześniej, ale wciąż krzycząc.

W jednym momencie upadła na kolana i zaczęła szlochać, zakrywając swoja twarz dłońmi. Stałem z zewnątrz nie wzruszony, ale w środku chciałem, tak bardzo chciałem jej uwierzyć. Jak już się lekko uspokoiła podniosła głowę i spojrzała mi prosto w oczy.

-Wierz, w co chcesz. Ja ich nie zabiłam. Możesz zrobić ze mną co ci się podoba, nie mam już po co walczyć - powiedziała, a moje serce właśnie się rozsypało.

Przed moimi oczami pojawił się obraz, kiedy bawiliśmy się w berka, a ona upadła i zraniła się w nogę. Nawet wtedy tak strasznie nie płakała. Co więcej, próbowała mi wmówić, że to nic, zawsze walczyła o swoje, a teraz siedzi tu, przede mną, wrak człowieka. Wrak mojej siostry. Mojej małej siostrzyczki.

-Możecie iść, dam sobie z nią radę - powiedziałem do moich ludzi.

-Ale panie... - powiedział jeden z nich.

-Nie słyszałeś!? Odmaszerować!! - wrzasnąłem, zachowując pozory, w tym momencie chciałem podejść do Lary i ją przeprosić, jaki głupi byłem.

-Tak jest - powiedział.

Poczekałem chwilę, aż się oddalą. Kiedy odeszli już na odległość, z której by nas na pewno nie usłyszeli ukląkłem przed Larą i przytuliłem ją mocno do siebie gładząc po włosach.

-Ciii, wszystko dobrze - próbowałem ją uspokoić. Moje serce pękało za każdym razem, kiedy uświadamiałem sobie, że to ja doprowadziłem ją do takiego stanu.

-To nie ja. Jak weszłam, już nie żyli... tyle krwi... tyle krwi... - mówiła nieskładnie. A z moich oczu poleciały łzy.

-Wierzę ci, wierzę. Ciii wszystko jest już dobrze - powiedziałem.

-Nie zostawiaj mnie więcej, błagam. Ja drugi raz tego nie przeżyje - powiedziała po upływie trzydziestu minut, kiedy w końcu się choć trochę uspokoiła.

-Obiecuję, już się ode mnie nie uwolnisz - odpowiedziałem szczerze.

Następnie wziąłem ja na ręce w stylu panny młodej. Ona tylko wtuliła się jeszcze bardziej we mnie i zasnęła. Szedłem przez las w kierunku domu mojego przyjaciela. Zastanawiałem się, co teraz zrobię. Do tej pory żyłem u Pana, teraz nie mogę tam wrócić. On chce Lary, a ja nie pozwolę już, by coś jej się stało. Nie powinienem był jej ufać na słowo, ale sam nie wiem czemu wiedziałem, że mówi prawdę. Zacząłem biec, używając szybkości dragonów, aby znaleźć się pod domem Cartera. Mój przyjaciel stal na zewnątrz oparty o framugę drzwi. Kiedy mnie zobaczył, jego oczy powiększyły się dwukrotnie. Przenosił wzrok z mojej siostry na mnie. Ominąłem go i wszedłem do jego domu. Zaniosłem siostrę do przydzielonego jej pokoju i położyłem ją na jej łóżku. Następnie wyszedłem. Jeszcze na chwile stanąłem w drzwiach obserwując śpiącą Larę.

Zamknąłem drzwi, jak najciszej się dało i poszedłem do kuchni, gdzie stał mój przyjaciel. Podszedłem do niego, zamachnąłem się i uderzyłem go pięknym prawym sierpowym prosto w twarz. Jak się okazało, trafiłem w oko.

-Oszalałeś ?!- krzyknął.

-Zamknij się, bo Lara śpi.

-Za co to było? - zapytał się ciszej.

-Za to, że zostawiłeś moją siostrę samą w lesie. I nawet po nią nie wróciłeś.

-Co? Przecież biegła tuż za mną.

-Jak widać nie.

-Co jej się Stalo?

-Pan kazał ją złapać. Zastawiłem na nią pułapkę. Ja i trzydzieści jeden innych osób. Nie miała szans.

Tym razem to ja poczułem pięść na twarzy.

-Ty idioto?! Jak mogłeś?! - zaczął się wydzierać na mnie.

-Cicho siedź, ona śpi - powiedziałem spokojnie.

-Jeśli jej chociaż włos z głowy spadł, przysięgam, że nie dożyjesz kolejnego dnia. Nie będzie obchodzić mnie, że jesteś moim przyjacielem. Rozumiesz?

-Wszystko ze mną w porządku, Black - usłyszałem głos siostry w drzwiach. - Nie musisz się tak martwić, dałam sobie radę - powiedziała.

Nawet teraz nie dała po sobie poznać co się wydarzyło. Szczególnie przed Carterem. Zacząłem się zastanawiać jak długo tutaj stała.

-Nie śpisz ? - zapytałem.

-Za bardzo się drzecie- powiedziała i podeszła do mnie. Przytuliła się do mnie, a ja ją objąłem. Black patrzył na nas z niedowierzaniem.

-Możesz ze mną spać, proszę, nie mogę zasnąć, wciąż widzę tamto... - wyszeptała mi na ucho. W odpowiedzi pokiwałem głową. -Dobranoc - powiedziała trochę oschle do Blacka i pociągnęła mnie w kierunku swojego pokoju.  

Od autorki.

No, ostatnia cześć maratonu. Dzięki za komentarze :D Na niektóre odpowiedziałam, na inne nie miałam kiedy, bo sprawdzałam rozdziały. :P Ale przeczytałam wszystkie i powiem tylko WOW. 

Dzięki, że byliście dzisiaj i czytaliście moje bazgroły :P 

Mam nadzieję, że ta część była takim BUM, chociaż w niewielkim stopniu jak planowałam. No bo w końcu nasza nieznana pogodziła się ze swoim bratem, to jest coś. ;)

A Carter zarobił śliwę pod okiem ;) 

Nieznana Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz