Nieznana #7

8.1K 831 62
                                    

Obudziłam się o świcie. Wnętrze jaskini, mimo słonecznej pogody na zewnątrz, wciąż było ciemne. Usiadłam blisko wyjścia i zaczęłam rozmyślać nad wszystkim, czego się dowiedziałam. Kiedy tak myślałam do moich uszu doszło rżenie konia.

Szlag. Chris znalazł mnie tak szybko? I jakim cudem udało mu się wjechać do lasu konno.

Położyłam się na ziemi i czołgając, zbliżałam się do zarośli. Na razie nie było widać nic szczególnego, ale tętent kopyt był coraz głośniejszy. Adrenalina buzowała w moich żyłach, była dla mnie jak narkotyk. Z prawej strony słychać było parskanie zwierzęcia, coraz bliżej. Nagle z tamtej strony wyjechał czarny ogier. Mój koń.

Powoli wstałam i otrzepałam ubranie. Wystawiłam głowę zza krzaków rozglądając się, czy nie ma w okolicy nieproszonych gości. Gdy już się upewniłam, wyszłam z jaskini i podeszłam do konia. Jak to dobrze, że go wyszkoliłam aby umiał mnie odnaleźć. Obeszłam go dookoła sprawdzając co zostało z moich rzeczy.
Cały mój sprzęt i połowa żywności wyparowała. Zostały tylko pieniądze, bochenek chleba, siodło, kilka bandaży i trochę wody w butelce. Nawet moje zapasowe ubrania zniknęły, a te, które miałam na sobie, nie nadawały się już do użytku. Brudne, w wielu miejscach podarte i poplamione krwią. Trzeba będzie się wybrać na zakupy. Zdjęłam z konia wszystko co pozostało i puściłam go aby chodził wolno.

Weszłam do pieczary, aby odnieść rzeczy. Następnie za pomocą bandaży i resztek wody opatrzyłam swoje rany, które powstały podczas wczorajszej ucieczki. Gdy już wszystko było załatwione, ubrałam chustę na głowę i schowałam do kieszeni pieniądze.

-Pora pozwiedzać- wyszeptałam pod nosem.

Ruszyłam lasem. Słońce świeciło jasno na niebe, a lekki wietrzyk muskał moją twarz. Zapowiadał się naprawdę ładny dzień. Gdy doszłam do miasta było trochę przed południem. Nasunęłam chustę jeszcze bardziej na twarz i wmieszałam się w tłum. Pierwszy punkt na mojej liście to jedzenie. Ruszyłam spacerkiem, ze spuszczoną głową w stronę targu. Podeszłam do pierwszego z brzegu stoiska i kupiłam tam koszyk jabłek, dwa bochenki chleba, butelkę mleka i wody. Do moich uszu dobiegły krzyki.

-Hej ty! Tak do ciebie mówię dziwolągu! Co?! Wyszedłeś ze swojej nory!? -Krzyczał mężczyzna z kilku osobowej grupki żołnierzy. Był łysy i miał piwne oczy. Jego wysportowana sylwetka  odznaczała się na tle grupy.

-Chodź to się zabawimy! - Krzyknął kolejny. Ten wyraźnie za dużo wypił. Widać to było aż z przeciwległej strony ulicy.

Łysy razem z pijanym zaczęli podchodzić w kierunku mężczyzny, stojącego kilka metrów odemnie.

Mężczyzna był całkiem wysoki, około metr osiemdziesiąt sześć wzrostu. Nie widziałam jego twarzy, ponieważ stał obrócony do mnie tyłem, a na głowie miał kaptur. Mogłam za to stwierdzić, że ma całkiem umięśnione plecy.

Dwaj mężczyźni podeszli do niego, a reszta utworzyła wokół nich krąg. Każdy mieszkaniec zamarł, w sojej pozycji czekając na kolejny ruch.

-No dalej! Na co czekasz Simon! - Krzyknął któryś z towarzyszy do 'lekko' wstawionego blondyna.

Simon zamachnął się z zamiarem uderzenia nieznajomego. Jak na pijaną osobę, jego cios był bezbłędnie wykonany. Lecz zakapturzony wykonał szybki unik i obezwładnił przeciwnika ciosem w krtań. Blondyn trzymając się za gardło, walcząc o oddech upadł na ziemię. Wtedy reszta grupy weszła do gry. Było ich łącznie z pijanym i łysym siódemka. Łysy, który znajdował się najbliżej, wyjął nóż i zaatakował przeciwnika. Ten odsunął się na bok, tak, że ręka napastnika przeszła centymetry od jego piersi, chwycił nadgarstek, w którym przeciwnik trzymał nóż i wykręcił mu rękę. Ten zawył z bólu i wypuścił nóż. Zakapturzony w tym samym momencie, wymierzył mu cios pięścią w twarz. Łysy upadł trzymając się za nos. Z pomiędzy jego palców tryskała krew. Chciałam pomóc zakapturzonemu, ale dawał sobie świetnie radę, więc po co się ujawniać?

Pozostała piątka zaczęła się zbliżać do przybysza. Trzech z nich dzierżyło w swoim ręku miecze. Szczerze, to całkiem fajnie jest patrzeć jak ktoś się bije. Zazwyczaj to ja byłam tą, która stała pomiędzy piątką uzbrojonych mężczyzn. Nie powiem miła odmiana.

Wracając do sytuacji. Na zakapturzonego rzuciło się pięć osób na raz. On wykonał kopniecie do tyłu, trafiając idealnie w splot słoneczny. Już jednego przeciwnika z mieczem miał z głowy. Następnie zszedł do parteru podcinając dwójkę stojącą z boków. Jeden z nich upadł idealnie na wystający z bruku kamień tracąc przytomność. Mężczyzna, który stał z przodu, zaczął wymierzać ciosy w stronę zakapturzonego. Ten blokował je z łatwością. Kiedy nadarzyła się okazja, wyprowadził cios lewą ręką w wątrobę. W ten sposób jego przeciwnik klęczał na ziemi chamując odruchy wymiotne. Zostało dwóch żołnierzy jeden z przodu i jeden z boku. Kopnięciem z pół obrotu, na wysokość głowy pozbawił przytomności mężczyznę, który stał na przeciwko niego. Kolejny mężczyzna, który zdążył się podnieść po podcięciu widząc swoich kolegów zwijających się z bólu na ziemi, najzwyczajniej w świecie zwiał.

Tłum zaczął bić brawa zakapturzonemu, ten tylko poprawił swój kaptur i zaczął się zbliżać do mnie. Opuściłam głowę, zakrywając się jeszcze bardziej chustą. Wbiłam wzrok w koszyk z jedzeniem. Ujrzałam zakrwawioną dłoń sięgającą po moje jabłko. Uniosłam lekko głowę spoglądając na mężczyznę. Nie widziałam dokładnie jego twarzy, ponieważ kaptur żucając cień znacznie utrudniał mi to zadanie. Mogłam za to zauważy uśmiech na jego ustach. Arogancki dupek. W momencie kiedy jabłko było milimetry od ust zakapturzonego wyjęłam mu je z ręki i sama ugryzłam. Następnie odwróciłam się na pięcie i poszłam w kierunku sklepu Rafaela.

Od autorki.

Nowa postać.
Co o niej myślicie?
Chcecie żeby jeszcze się pojawiła?
Jak myślicie zakapturzony jest tym dobrym czy może jednak nie?

Chciałabym poznać wasze zdanie w komentarzach. :)

3 odpowiedzi = kolejny rozdział. 

Nieznana Where stories live. Discover now