Niepokonana #21

4.9K 600 162
                                    

Tydzień wcześniej. Drugi dzień po śmierci Lary.

Śmierć. W jednym momencie jesteś, a w drugim już cię nie ma. Kiedy zamkniesz powieki, licząc na spokój, który ci się należy za te lata spędzone w świecie żywych, ale z drugiej strony wiesz, że nie chcesz odchodzić. Niestety nie masz wyboru. Zanurzyłam się w bezkresnej ciemności. Po chwili przestałam słyszeć otoczenie. Czy to już była śmierć? Nie wiem. Wiem, że w jednym momencie byłam na dziedzińcu zamkowym, a w drugim już mnie nie było.

Śmierć. Nie zawsze można wszystko wygrać.

Nabrałam głośno powietrza, równocześnie siadając. Oddychałam łapczywie, stęsknioną za tlenem w moich płucach. Moje dłonie powędrowały do miejsca, w którym tkwiło ostrze. Nie było tam nic. No, może oprócz kolejnej blizny. Zaczęłam się rozglądać zdezorientowana dookoła. Już nie byłam na dziedzińcu, tylko w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Jedynym źródłem światła był oświetlony korytarz, od którego oddzielały mnie kraty.

Zerwałam się na równe nogi, nie wiedząc, gdzie się znajdowałam i co się stało. Wtem, zauważyłam postać siedzącą w rogu pomieszczenia i przyglądającą mi się z przerażeniem, ale również i z fascynacją.

-Kim jesteś? - warknęłam, przybierając pozycję walki.

-Ty... Ty byłaś martwa. Nie... N... Nie miałaś pulsu... Jakim cudem ty.... Tty... - jąkał się ochrypłym głosem jakiś mężczyzna.

-Też chciałabym wiedzieć - mruknęłam. - Kim jesteś? - ponowiłam pytanie.

Mężczyzna patrzył się na mnie, jakby nie rozumiał moich słów. Zaczynało mnie to powoli irytować.

-Kim jesteś do cholery?

-Ja... Ekhm... Nazywam się Trevor Antonio Thomas Cavendish Ridley, a ty? - powiedział już opanowany.

-Trevor? - powtórzyłam niedowierzając. Powoli opuściłam gardę, stając w luźnej pozycji.

-Tak...

-Nazywam się Laryssa Cavendish.

-I kim jesteś... Nie znam żadnej Laryssy Cavendish, a znam całe drzewo genealogiczne mojej żony.

-Jestem córką Rosalie i Maxymiliana.

-Rose... - powiedział jak zaklęty.

Trevor wstał i podszedł do mnie. Stanął przede mną i pogłaskał mnie zewnętrzną stroną dłoni po policzku. Przyglądałam się mu zaciekawiona.

-Jesteś do niej podobna - wyszeptał.

-Do kogo?

-Do swojej matki.

-Dziękuję... Słuchaj, raczej nie mamy zbyt wiele czasu. Musimy działać.

Trevor w odpowiedzi pokiwał głową, wciąż wpatrując się w moją twarz jak w obrazek. Nie mogłam mu powiedzieć, ze Rose zmarła. To by go załamało, a ja potrzebowałam go trzeźwego i sprawnego. Przynajmniej sprawnego umysłowo.

-Kiedy dostałeś ostatnio posiłek?

-A co to ma...

-Kiedy?! - wręcz warknęłam.

-Kilkanaście godzin temu.

-Kiedy ma być kolejny?

-Za około pięć godzin.

-Ile osób przynosi jedzenie?

-Dwie.

-Chodzą ze smokami?

-Nie - To dobrze. Mogłam się nie martwić o to, czy stworzenia będą popierały zwolenników, czy może jednak nie.

-Jak są podawane posiłki?

-Jeden z rycerzy staje przy drzwiach, drugi kładzie miskę na tamtej półce - powiedział, wskazując na drzwi. Rzeczywiście, był w nich utwór z prostopadłą do ziemi, metalową blachą przymocowana do dolnej krawędzi.- następnie przesuwa w moją stronę, a ja to biorę i jem.

-Yhym... Zawsze w tej celi jest tak ciemno? Czy zapalają tutaj pochodnie?

-Nigdy nie zapalają.

-Dobrze, bardzo dobrze -mruczałam, analizując zdobyte informacje.

Już po chwili w moim umyśle narodził się plan, który nie miał prawa nie wypalić. Po prostu musiał się udać. Jeśliby nas zawiódł, mogliśmy mieć duże kłopoty. W skrócie streściłam Trevorowi przebieg akcji. Ograniczyłam się jedynie do rzeczy, które on musiał wykonać. Zostało nam tylko czekać, aż przyjdą z posiłkiem.

Położyłam się na zimnej ziemi, patrząc w sufit. Stęskniłam się za gwiazdami, ale nie takimi jak w Dark Fall. Stęskniłam się za gwiazdami, które były na Ragnagar.

Myślałam o śmierci. Dlaczego wróciłam do świata żywych? Może to kolejny przywilej bycia "Wybraną"?

Raczej w najbliższej przyszłości się tego nie dowiem, a muszę być skupiona na wydostaniu się. Takie nieistotne rzeczy nie mogą zaprzątać mi teraz głowy - westchnęłam głośno, podsumowując przemyślenia.

Spróbowała sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia przed "śmiercią". Pamiętałam Blacka, który mówił do mnie przez umysł. Uspokajał mnie, mówiąc, ze wszystko będzie dobrze, że wrócimy razem do domu. Później, ból ogarniający całe moje ciało. Miecz wystający z mojej piersi. Następnie czerń i chyba jakieś krzyki, pamiętam, że nie potrafiłam rozróżnić słów. To było przerażające uczucie.

Leżałam w ciszy, wyciszając umysł. Kiedy nagle do głowy wpadło mi jedno imie. Carter.

Cholera! Oni myślą, że umarłam. A jeśli się przenieśli z kryjówki? Albo zaczną działać beze mnie?

Carter - spróbowałam wysłać do przyjaciela wiadomość przez myśli. - Black do jasnej cholery!

Nic. Odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Miałam nadzieję, że ta nasza specyficzna więź nie została przerwana przez moją śmierć.

Od autorki.

Rozdział ten napisany był, kiedy udostępniałam Niepokonana #15. Nawet nie wiecie jak mnie kusiło, żeby napisać wam, że ona będzie żyła, ale to jest książka, musieliście sami się przekonać, czytając ;)  Nie miałam zamiaru spoilerować.

Nieznana Where stories live. Discover now