Nieznana #3

11K 1K 64
                                    

Podążałem do rozstaju dróg jak najciszej potrafiłem. Wiejący wiatr ułatwiał mi to zadanie zagłuszając moje kroki. Zostało dwieście metrów do celu.

Dotarłem na większą przestrzeń, z której wychodziły dwa korytarze, nie licząc tego z którego sam przyszedłem. Na miejscu już zastałem resztę drużyny. O ile tak można nazwać tą bandę idiotów których przydzielił do mojej dyspozycji Pan. Jak tylko skończę to zadanie, to ich wszystkich powybijam, jeżeli przez swoją głupotę sami tego nie zrobią.

Rozejrzałem się dokładnie dookoła. Po mojej prawej stronie stał oddział numer dwa składający się z czterech osób. Przyszedł on z korytarza obok mojego. Kawałek dalej stał duży czarny ogier spokojnie przeżuwając, lekko obeschniętą już trawę. Nie był jakoś szczególnie obładowany. Zabezpieczona kusza wraz z bukłakiem na wodę zwisały z jednego z jego boków. Na grzbiecie miał pięknie zdobione, ciemno - czerwone siodło.
Na przeciwko mnie stała pierwsza kompania, składająca się z trzech żołnierzy konnych.

Obeznanie terenu trwało kilka sekund.

"Czas to pieniądz, szczególnie podczas akcji"- powtarzał zawsze Pan.

Kątem oka zauważyłem zarys postaci znajdującej się w ciemnym kącie. Nie można było dokładnie zauważyć jej kształtów, ponieważ zakrywał ją kaptur od czarnej peleryny.

Napiąłem cięciwę łuku, na którą wcześniej założyłem strzałę. Wycelowałem w miejsce, gdzie powinno znajdować się jej ramię.
Puściłem, a strzała poleciała idealnie do mojego celu. Szybkim ruchem sięgnąłem po kolejny nabój, a w ułamku sekundy znów stałem z napiętą cięciwą łuku. Tym razem celując w sam środek głowy. Nie rozumiem po co Pan każe przynieść ją żywą. To jest śmieć, a śmieci się wyrzuca.

Jednak nie śmiałbym sprzeciwić się jego poleceniu.

Powoli opuściłem łuk. Nie zdejmując z niego strzały.

Skinąłem głową na drugą grupę aby podeszli sprawdzić jej stan. Mam nadzieję, że się wykrwawiła. Mógłbym powiedzieć, że to wypadek przy pracy. Przecież czasami się zdarzają.

Niby jest taka sprytna i przebiegła, a teraz wykrwawia się w kącie jak zwierzę.

Nikły uśmiech wstąpił na moje usta.

Kompania druga chwiejnym krokiem zbliżała się do Nieznanej. Najwyższy i najtęższy z nich wyciągnął trzęsącą się rękę w jej kierunku. Kiedy dzieliły go centymetry od celu z nieba zleciała ciemna postać. Wylądowała ona na barkach mężczyzny.

Nieznana POV

Wspięłam się na wysokość około czterech metrów. Teraz znajdowałam się na niewielkiej półce skalnej centralnie nad "sobą".
Całkiem nieźle mi wyszła ta kukła. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem.

W pole mojego widzenia weszły dwie grupy z prawego korytarza i od strony z której przyszłam. Nie musiałam długo czekać na pojawienie się mężczyzny, który szedł samotnie.

Dowódca, jak mniemam, postrzelił "mnie" i rozkazał swoim ludziom sprawdzić co ze "mną".

Jeśli tylko uszkodził moją pelerynę, to umrze w niewyobrażalnym cierpieniu.

Szkoda by było, tak dobrze wyszkolonego zwiadowcy, no ale cóż...

Ubrany był on w czarny strój podobny do mojego. Jego twarz przykryta była czarną chustą. Za to miał widoczne, rozczochrane blond włosy...
Wyglądał jak...

Cicho - uciszyłam się w myślach. - To nie może być on.

Jeden z mężczyzn wyciągnął rękę w kierunku mojej kukły. Kiedy dzieliły go centymetry, od ujawnienia prawdy, skoczyłam.

Wylądowałam na jego barkach i jednym płynnym ruchem skręciłam mu kark.
Dwójka jego towarzyszy wyciągnęła już broń, a czwarty uciekł.

Ha! Nie stać Go na lepszych ludzi? W sumie, dla mnie to lepiej.

Teraz ja wyciągnęłam z pochwy mój miecz i zaczęła się zabawa. Obydwoje rzucili się na mnie zasypując mnie gradem ciosów. Wszystkie zablokowałam z łatwością.

- Na co czekacie gamonie! Brać ją! - Usłyszałam stanowczy ton ich dowódcy. Prawdopodobnie krzyczał na resztę swoich ludzi. Nie miałam czasu sprawdzić.

Pora skończyć tą zabawę. Jednym ruchem zablokowałam nadchodzące uderzenie z góry a drugim odcięłam przeciwnikowi głowę. Następnie wyjęłam pustą ręką nóż myśliwski zza paska.
Mieczem zablokowałam cios z boku, zadany przez kolejnego przeciwnika. Przyległam do ciała sprawcy tym samym, wbijając mu nóż w serce.

Tym sposobem została mi jeszcze czwórka. Trójka jadąca konno była już na wyciągnięcie ręki. Schowałam miecz i zdjęłam łuk.
Nałożyłam strzałę, napięłam cięciwę i jednym strzałem przebiłam na wylot dwójkę z rycerzy konnych.
Niestety trzeci z nich, pędem szaleńca, potrącił mnie w lewy bark powodując mój upadek na żwir.

Ten widząc, że leżę na ziemi, zawrócił swojego karego konia i puścił się na mnie galopem. Gdy kopyta zwierzęcia były tuż nad moją twarzą przeturlałam się na bok. Wstałam jak najszybciej mogłam, nie zważając na ogromny ból w lewym ramieniu.

Mężczyzna ponownie zawrócił i wyjął miecz z pochwy. Uczyniłam dokładnie to samo.

Zaczął w niebezpiecznie szybkim tempie zbliżać się do mnie.

Cztery metry...

Trzy...

Dwa...

Znalazł się na odległość idealną do wykonania ciosu.

Nagle padł martwy na ziemię, a z jego głowy wystawała metalowa strzała.

-Jesteś moja - usłyszałam za swoimi plecami.

Obróciłam się parując jednocześnie uderzenie. Dowódca atakował z ogromną siłą oraz szybkością.

Cięcie, pchnięcie, doskok, pchnięcie, cięcie, blok z lewej, z prawej, obrót przez ramię i cięcie z góry.

Słyszałam tylko świst powietrza i szczęk metalu. Parę razy oberwałam, ale to tylko draśnięcia.

Zablokowałam jego cios z góry, wykonany był on tak mocno, że oręż wyleciał mi z rąk.

Nóż został w sercu tamtego kolesia. Przeciwnik jest za blisko żebym zdążyła użyć łuk. Koń z maczetą jest za daleko. - mój umysł analizował sytuacje w zawrotnym tempie. - Wróć. Łuk. Strzały.

Wyciągnęłam strzałę z kołczanu.
Zrobiłam wślizg pomiędzy jego nogami, tym samym lądując za nim. Wbiłam mu moją broń w udo.

Ten zaklął i upadł na jedno kolano. Jak najszybciej mogłam, rzuciłam się po mój miecz.
On zdążył w tym czasie wyjąć z nogi strzałę i wstać.

Podniósł broń jednego z martwych mężczyzn.

Walka toczyła się dalej.

Na przemian blokowaliśmy i zadawaliśmy ciosy. Nie wiem jak długo tak walczyliśmy. Nasze zmagania skończyły się na tym, że staliśmy na przeciwko siebie z klingami miecza przy swoich szyjach ciężko dysząc.

Dopiero teraz spojrzałam w twarz mojego przeciwnika. Był nie wiele starszy ode mnie. Miał może dwadzieścia cztery lata. Spojrzałam w jego oczy. To były TE piwne oczy.

Lewą rękę, która bolała okropnie po stratowaniu przez konia, zmusiłam na ostatni wysiłek. Podniosłam ją ku chłopakowi i ściągnęłam z jego twarzy chustę. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom to był on.

-Chris- powiedziałam szeptem. Po policzku popłynęła mi jedna, samotna łza.

- Witaj, siostrzyczko.

Nieznana Where stories live. Discover now