EPILOG

6K 334 170
                                    

Patrzę,jak Brooke bawi się na dworze. Jej ciemne włosy rozwiewa wiatr,niosący zapach truskawek. Dziewczynka śmieje się, rzucając piłkędo synka Clarisse i Chrisa, Charliego. Zabawka przewraca chłopczyka,wywołując szeroki uśmiech na jego okrągłej buzi.

Aja? A ja, Annabeth Chase, zapisuję to wszystko w pamiętniku,siedząc na werandzie Wielkiego Domu. Chcę uwiecznić każdy momentz życia mojej córeczki.

Patrzęw stronę domków. Obozowicze krzątają się wokół nich, myjącokna i malując wyblakłe przez słońce ściany.

Czujęuścisk w żołądku. Nie żyje już dwa lata.

Dwalata, a ja nadal nie umiem przyjąć tego do świadomości. Dwa lata,podczas których codziennie płakałam, mimo że powinnam być silna,bo to mogło zaszkodzić dziecku. Dwa najgorsze lata w moim życiu,które pokazały mi, jakie życie jest nie fair.

Alew końcu stwierdziłam, że muszę się pozbierać.

Spoglądamna Brooke, która biegnie w moją stronę z truskawką w rączce.Wzdycham, widząc jej ubłocone, malutkie trampki. Po raz kolejnybędę musiała je prać, bo tego człowieka zwanego moim narzeczonymznów nie ma.

– Mamusiu!– krzyczy malutka, wbiegając po stopniach. – Mam dla ciebiekwiatka!

– Dziękuję,kochanie – odpowiadam, odbierając od niej truskawkę. Brookeuśmiecha się, ukazując przerwy między ząbkami.

– Gdzietata? – pyta, opierając się o krzesło, na którym siedzę.

– Niedługowróci – odpowiadam, bo wiem, że właśnie to mała chce usłyszeć.

Dziewczynkawraca do swojego kolegi, który bawi się teraz w wodzie. Po razkolejny muszę odwrócić wzrok, bo patrzenie na zatokę Long Islandza bardzo mnie boli. Chwilę potem pojawia się Clarisse z tacąciastek w dłoniach, więc dzieci biegną do niej, by skorzystać zpodwieczorku.

– Bu!– słyszę tuż przy uchu. Podskakuję na miejscu, na co ten kretynśmieje się jak głupi, zadowolony z efektu.

– Idiota– warczę, gumkując linię, która powstała na skutekprzestraszenia mnie. — Przez ciebie pogniotłam kartkę!

– Ciebieteż miło widzieć, słońce – odpowiada, rozpinając guzikibiałej koszuli, którą ma na sobie.

Unoszębrew.

– Pomieszczeniaci się nie pomyliły?

– Uznamto za propozycję na wieczór – śmieje się, zsuwając materiał zramion i zastępując go pomarańczową koszulką Obozu Herosów.

Wywracamoczami, kiedy nachyla się nad oparciem krzesła i całuje mnie wszyję dla przypieczętowania swoich słów. Wskazuję na krzesłostojące obok, nakłaniając go do zajęcia mebla. Posłuszniezajmuje miejsce, dzięki czemu mogę usiąść mu na kolanach icieszyć się jego bliskością.

– Kochamcię, Percy – wyszeptuję, wdychając zapach jego koszulki.

– Jaciebie też, Mądralińska – odpowiada, chwilę potem całując mnie wczoło.

Mójwzrok znów pada na błękitny aksamit oceanu, wzburzany przez porywywiatru. Wtulam się bardziej w tors Percy'ego i zamykam oczy. Mójnarzeczony zaczyna głaskać mnie po głowie, dzięki czemu powolisię uspokajam, a mimo to czuję pieczenie pod powiekami.

– Wszystkojest w porządku, Mądralińska – wyszeptuje mi wprost do ucha. –Jestem tu z tobą, widzisz? Nic złego się nie dzieje.

– M-mogłam cię stra- stracić – wychlipuję. – A za-zamiasttego-o tamta zdzira zabiła Lu-Luke'a.

Percy Jackson i córka PosejdonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz