47. Niemożliwe staje się możliwe (oczami Julii)

4.4K 287 98
                                    

Kiedy wróciliśmy do bazy przy dworcu, jedynym tematem rozmów został atrybut. Wszyscy cieszyli się, że nareszcie koniec ze zbyt dużą ilością dusz uciekających z Podziemia i szybko odradzającymi się potworami.

Byłam jedyną osobą, która uważała, że odnalezienie go poszło nam za szybko.

Oczywiście, podzieliłam się z Percym moimi spostrzeżeniami, ale on był zbyt zajęty planowaniem przebiegu jutrzejszego dnia i rozmową z Annabeth, która mu pomagała, że chyba (na pewno) mnie nie słuchał. Postanowiłam, że porozmawiam z nim później, kiedy już wszystko skończy.

Dzielę pokój z Nico.

To... to był chyba najgorszy żart, jaki mógł odwalić Luke. Doskonale wiem, że to jego pomysł, bo kiedy powiedziałam mu, że wolałabym mieszkać sama, głupio się uśmiechnął. Miałam ochotę go za to zabić, ale stwierdziłam, że poczekam do powrotu do obozu. Tam będzie o wiele więcej możliwości.

— Jesteśmy na siebie skazani? — zapytał syn Hadesa z rezygnacją w głosie.

Pokiwałam twierdząco głową, również niezbyt zadowolona. Wizja mieszkania z nim była... krępująca.

— Ale pójdę do Percy'ego, kiedy skończy pracę — powiedziałam. — Może on coś poradzi.

Nico westchnął, a potem skierował się do wyjścia. Był już w progu, kiedy odwrócił się i powiedział:

— Powiedz reszcie, że muszę coś załatwić.

I wyszedł. Mniej więcej tak wyglądała nasza każda rozmowa tego dnia. Wszystkim udzielił się nerwowy nastrój, ale nie tylko ze względu na jutrzejsze poszukiwania atrybutu.

— Nie mam żadnych wieści od drużyn — oznajmiła Maggie przy obiedzie. — Kompletnie nic. Żadnych iryfonów, żadnego kontaktu przez pośredników. Najgorsze jest to, że właściwie już powinni tu być...

— Mieliśmy się spotkać jutro na rynku, pamiętasz? — przypomniał jej Luke. — Daj im czas. Może przyjadą akurat na spotkanie.

— Mam nadzieję — westchnęła, dźgając widelcem kawałek sałaty. — Bo inaczej...

— Myśl pozytywnie.

Następnego dnia musieliśmy zerwać się o piątej. Nie uśmiechało mi się to, ponieważ w nocy nie mogłam spać. Ciągle dręczyły mnie koszmary. Bałam się choć zamknąć oczy, nie mówiąc już o śnie.

Przy śniadaniu byłam ledwo żywa. Zamiast rozmów moich towarzyszy słyszałam jedynie ciche szepty, a obrazy rozmywały mi się przed oczami. Miałam tylko nadzieję, że kawa – choć jej nie pijam – mimo wszystko trochę mi pomoże. Jej gorzki smak wprost wywoływał u mnie odruch wymiotny, ale po opróżnieniu całego kubka czułam się zdecydowanie lepiej. Miałam tylko nadzieję, że ten stan utrzyma się jak najdłużej.

Maggie wyprowadziła nas z bazy zaraz po śniadaniu. Widziałam, że jest strzępkiem nerwów. Bardzo bała się o swoich przyjaciół i nie dziwiłam jej się. Na szczęście wszystko przebiegło pomyślnie. Pozostałe drużyny dotarły do Gdańska i przekazały nam klucz.

— W tym miejscu musimy się rozstać — oświadczyła Maggie. — Mam nadzieję, że wam się powiedzie.

— Nie dziękujemy, żeby nie zapeszyć — uśmiechnął się Percy.

Przytuliliśmy się na pożegnanie i na tym nasza współpraca się skończyła. Razem z ekipą (tak, Nico też) pojechaliśmy na Westerplatte. Percy doskonale wiedział, gdzie jest wejście do tunelu, i od razu nas do niego wprowadził. Przyznaję, bałam się i to bardzo. Serce tłukło mi się w piersi tak głośno, że bałam się, że inni też je słyszą.

Percy Jackson i córka PosejdonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz