37. Kolorowa strzykawka (oczami Percy'ego)

4.1K 253 33
                                    

W zasadzie podróżowanie pociągiem nie jest złe.

Gdyby nie potwór w co drugim przedziale, dużo pijaków i bardzo drogie bilety, prawdopodobnie nazwałbym tę podróż przyjemną.

Kiedy wsiedliśmy do przedziału, wiele osób spojrzało na nas jak na idiotów. Jakby wycieczki w życiu nie widzieli. Nie wiem, może to kwestia dziesięciu wypchanych jedzeniem, bronią i ambrozją plecaków tak ich dziwiła. Staraliśmy się nie zwracać uwagi na ich ciekawskie spojrzenia, ale częste pomrukiwanie za naszymi plecami i ironiczne miny potrafiły wytrącić z równowagi. Julia parę razy rzuciła młodszym od siebie dziewczynom (były chyba częścią jakiejś drużyny koszykarskiej, ponieważ ich opiekun – chyba trener – miał worek pełen piłek do koszykówki) ostrzegawcze spojrzenia, na co tamte tylko parskały śmiechem.

Około pół godziny po odjeździe do przedziału weszła szczupła kobieta po trzydziestce. Od razu spojrzała wprost na mnie. Poczułem się strasznie nieswojo i odwróciłem wzrok. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem i zajęła miejsce po lewej stronie przedziału, tuż obok mnie. Czułem, że coś jest nie tak, ale nie chciałem jej napadać bez powodu.

— Nie podoba mi się to — szepnęła do mnie Julia, kiedy odkryła, że kobieta się na nią patrzy.

— Mnie też nie — odparłem i sprawdziłem, czy Orkan na pewno jest w kieszeni moich spodni. Uspokojony odwróciłem głowę w stronę Maggie, która omawiała coś po polsku z jednym z naszych towarzyszy. Rozmawiali ze sobą tak szybko, że wszystkie słowa mi się mieszały. Byłem ciekaw, czy ja tak samo szybko mówię po angielsku.

Kolejną godzinę spędziłem na rozmawianiu z moją ekipą i ukradkowym patrzeniu na tajemniczą kobietę. Ale jej zachowanie w niczym nie było podejrzane – ani kręcenie kosmyka blond włosów na palcu, ani mruganie ciemnymi oczami do faceta, który siedział naprzeciwko niej ze zdziwioną miną.

Dopiero później wszystko zaczęło się psuć.

— Daleko jeszcze? — zapytał Grover, grzebiąc w plecaku w poszukiwaniu puszek.

— Około piętnastu minut — odparła dziwna kobieta. Spojrzałem na nią, zdziwiony.

Przecież nie mówiliśmy, gdzie jedziemy.

— Do następnego przystanku — dodała, uśmiechając się. Odwróciłem się w stronę Julii, która też była zaniepokojona zachowaniem tej pani. Zaciskała wargi, a jej knykcie pobielały od kurczowego trzymania się fotela.

Przez chwilę trwaliśmy w milczeniu, którą przerwała Maggie:

— Myślę, że powinniśmy zacząć od ratusza. — Wskazała na mały symbol na mapie Kutna. — To jest chyba najbardziej prawdopodobne miejsce schowania... — spojrzała na kobietę — pierwszego punktu gry.

— Dobry pomysł — poparła ją jakaś brunetka. — A jeśli nie, to w Muzeum Bitwy nad Bzurą.

— A kiedy będzie przerwa na obiad? — zapytał Grover, gdy nie znalazł już żadnej puszki w plecaku.

Meg przewróciła oczami.

— Czy każdy opiekun się tak zachowuje?

— Najprawdopodobniej tak — odparł Luke. — Czy możemy iść do tego ratusza jak tylko wysiądziemy z pociągu?

— Niestety nie — powiedziała Maggie. — Nie wpuszczą nas. Jest nas więcej niż pięć osób, a to znaczy, że jesteśmy wycieczką. Wycieczki muszą być umówione wcześniej. Taka...

BUUUUUUM!

Pociąg niebezpiecznie przechylił się w prawo. Wszyscy krzyknęliśmy, starając się utrzymać się na swoich miejscach. Usłyszeliśmy kolejny huk i szyby po naszej stronie rozpadły się na tysiąc kawałków, raniąc najbliżej siedzące osoby.

— Percy, co się dzieje?! — krzyknęła Julia.

— Nie mam pojęcia! — odkrzyknąłem. — Trzymaj się!

— A co robię?!

Kolejny huk. I kolejny. Na naszych oczach jakieś wielkie ostrze przecięło ścianę pociągu, robiąc w niej wielką rysę na wylot. Jedna dziewczyna z rudymi włosami pisnęła, podciągając się na półce pod sufitem, o mało co nie tracąc nóg przez ogromną żyletkę.

Di immortales, co się dzieje?! — wrzasnął Grover, podskakując przez turbulencje. Dziewczyny z koszykarskiej drużyny siedziały wbite w fotele z szeroko otwartymi oczami. Krew odpłynęła im z twarzy.

Wstałem. Potwory bawiące się z nami w kotka i myszkę zawsze mnie denerwowały.

— Dobra — powiedziałem na tyle głośno, żeby cały przedział mnie usłyszał. — Komu nudzi się aż tak bardzo, że rozwala wagon?

Cisza. Zlustrowałem wzrokiem każdego po kolei, zatrzymując się na dłużej na twarzy dziwnej kobiety. Patrzyłem jej prosto w oczy, ale ona i tak uśmiechała się, jakby nigdy nic. Dziwiła mnie jej pewność siebie i spokój. Coś było z nią nie tak.

Wyciągnąłem Orkan, ale wyraz jej twarzy się nie zmienił. Odetkałem go i pchnąłem w jej stronę.

I przeżyłem szok.

Di immortales.

Ona zatrzymała miecz jedną ręką.

— Celujesz w złą osobę, Perseuszu Jacksonie — powiedziała przesłodzonym głosem, nadal się uśmiechając. — Powinieneś się interesować tamtym mężczyzną. — Wskazała na łysawego mężczyznę po pięćdziesiątce w fioletowym garniturze z notebookiem na kolanach. Nie zwracał najmniejszej uwagi na to, co działo się wokół niego.

Patrzyłem na kobietę, mrużąc oczy. Nie mogłem dać się zdekoncentrować, bo mogła to wykorzystać. Zamiast tego zabrałem miecz i pchnąłem go w lewo, szybko zmieniając kierunek w prawo. Dotknąłem jej boku, ale nic się nie stało. Gdyby była potworem, już dawno rozpadła by się w pył. Była heroską. Albo boginią.

— Kim jesteś? — zapytałem.  Dlaczego nas śledzisz?

Pociąg podskoczył. Upadłem na podłokietnik swojego siedzenia. Au.

— Nie musisz tego wiedzieć — odparła kobieta. Z dziwnych przyczyn nadal stała w tym samym miejscu niewzruszona, nawet nie trzymając się oparcia swojego fotela.

— Percy, padnij! — krzyknęła Julia. Za późno przeanalizowałem jej słowa.

Poczułem kłujący ból w ramieniu. Zakręciło mi się w głowie. Moja siostra pisnęła, kiedy zatoczyłem się w bok i upadłem na podłogę. Podniosłem głowę i przez mgłę zobaczyłem mężczyznę w fioletowym garniturze z pustą strzykawką w dłoni, na którego napadała cała moja drużyna. Świat wirował i zmieniał barwy. Niebieski, zielony, czerwony. Gdzie ja jestem? Fioletowy, żółty, czarny. Co się ze mną dzieje? Pomarańczowy, biały, szary. Di immortales, kręci mi się w głowie.

— Percy! — krzyknęła jakaś dziewczyna, kucając obok mnie. Spojrzałem na nią, ale jej nie poznałem. Wszystkie moje kończyny stały się ciężkie. Każdy odgłos sprawiał ból. Każdy dotyk palił mi skórę jak rozżarzony węgiel.

— Stary, nie umieraj! — Tym razem był to chłopak. Próbowałem się podnieść, ale nogi miałem jak z ołowiu. Nie mogłem się ruszyć. Próbowałem wołać o pomoc, ale język miałem suchy jak papier. Chciało mi się pić, ale nie chciało mi się pić. W głowie usłyszałem mrożący krew w żyłach śmiech.

Potem nastała ciemność.

Percy Jackson i córka PosejdonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz