-Podwojone patrole, więcej wyroków i tak dalej.

- Nic mu więcej nie mów, on może być szpiegiem idioto! - warknął smok zza zaplecza.

-To pański smok? - zapytałem, wskazując miejsce za kocem.

-Jak... co... tak. Każdemu został przydzielony, a ja nie miałem gdzie go zostawić.

-Wyjdź - zwróciłem się do smoka.

-Co proszę? - zapytał zdezorientowany sprzedawca.

-Wyjdź - ponowiłem rozkaz.

Już po chwili ujrzałem złotego smoka w pełnej okazałości. Był piękny, ale nie robił na mnie takiego wrażenia, jak Aaron i Thea, kiedy ich po raz pierwszy spotkałem.

Smok popatrzył na mnie podejrzliwie, po czum spojrzał na swojego właściciela.

-Wypędź go. Coś mi w nim nie pasuje.

-Lepiej, żeby... - nie udało mu się dokończyć, ponieważ przerwałem jego wypowiedź.

Nie miałem już żadnych wątpliwości do tego, że ci dwaj byli związani ze sobą, więzią jeźdźca i smoka. Jeśli miało się przydzielonego smoka, nie można było z nim rozmawiać.

-Nie, nigdzie nie idę - warknąłem. - Jak masz na imię?

-Jasna cholera. Panie - ukłoniło się zwierzę. - Przepraszam za moje niegodne zachowanie.

-Mam jedno pytanie do was dwóch. Jesteście za czy przeciw zwolennikom?

Moi rozmówcy popatrzyli się po sobie lekko zdziwieni moim pytaniem.

-Przeciw - odpowiedzieli równocześnie.

-Zwijajcie kram. Mamy robotę.

Już po chwili złoty smok wraz ze swoim właścicielem odlecieli na polanę, gdzie aktualnie znajdował się Aaron. Sam za to również udałem się w tamtym kierunku spacerem. Musiałem przemyśleć to wszystko, a żeby to zrobić, potrzebowałem czasu, którego nie otrzymałbym podczas lotu.

Zastanawiałem się ile osób będzie potrzebnych do wykonania misji. W sumie było nas siedmiu. Na pewno potrzeba będzie osób do odwrócenia uwagi. Do ściągnięcia wszystkich rycerzy w jeden punkt. Do tego kilka osób na dotarcie do Matiasa. Na pewno po drodze do naszego głównego celu spotkamy jego rycerzy. Jeszcze oczywiście dochodzi straż przyboczna, którą też trzeba będzie pokonać.
Chociaż, zawsze też można zwerbować smoki bez jeźdźców, uwolnić je i namówić do walki. To by mogło być dobrym rozwiązaniem, bo na pewno sami nie damy rady zdobyć zamku.

Nim się obejrzałam, wylądowałem na polanie, na której czekała na mnie reszta nowo zebranej drużyny. Kiedy tylko wszedłem w ich pole widzenia, wszyscy ucichli i popatrzyli na mnie. Wtem ze swojego ukrycia wyszedł Aaron.

Dragoni popatrzyli przerażeni na ogromne, czarne stworzenie o ciemnoszarych oczach. Smoki za to pokłoniły się mu aż do ziemi.

-Czczy to jest czarny smmok? - zapytał drżącym głosem Garry.

Aaron tylko prychnął w odpowiedzi, a z jego nozdrzy wyleciały smugi dymu. Kilka osób aż podskoczyło przestraszonych albo cofnęło się kilka kroków do tylu.

Westchnąłem głośno I ściągnąłem kaptur, ukazując im swoją twarz.

-Pewnie większość z was nie wie, po co was tutaj przyprowadziłem - zrobiłem krótką przerwę, żeby spojrzeć na każdego z osobna. - Nazywam, się Carter Black.

Kiedy to powiedziałem, wokół rozległy się szepty niedowierzania. Poczekałem chwilę, aż one ucichną i dopiero wtedy kontynuowałem przerwaną wypowiedź.

-Wróciłem z ziemi, żeby uwolnić nasze państwo od tyranii, lecz nie zdołam tego zrobić sam. Potrzebuje zaufanych ludzi, którzy pomogą mi odbić zamek i razem ze mną wymierzą sprawiedliwość. Każdy z was wie, że w naszym kraju nie jest dobrze. Godzina policyjna, bezkarne morderstwa za powiedzenie swojej opinii, zabieranie smoków. Czy takie państwo tworzyli nasi przodkowie!? Czy o takie państwo walczyli!? Odpowiedź brzmi nie i ja mam zamiar walczyć o kraj taki, o jaki walczyła przez lata moja rodzina. O takie państwo, za jakie zginęła moja matka, król Maxymilian oraz królowa Rosalie, ale sam nic nie zdziałam- uciąłem na chwilę, dodając w myślach do tej listy Lare. - Potrzebuje waszej pomocy. Nie mam zamiaru was do niczego zmuszać. To jest wasz wybór, jeśli jednak się przyłączycie, musicie wiedzieć, że ta misja jest niebezpieczna. Jest szansa, że nie wrócicie do domów. Pytanie, czy warto? Czy warto walczyć o nasz kraj? Czy warto zapewnić pokój, nie tylko dla nas, ale także dla naszych dzieci i wnuków?

Przez chwile panowała głucha cisza, nikt nie wystąpił. Nikt się nie odezwał. Nikt się nie przyłączył.

-Aa chrzanić, wchodzę w to! - niespodziewanie, zadeklarował się Harry.

-Ja też - powiedział Garry.

-I ja - postanowił Barry.

-No dobra, ja też - stwierdził zrezygnowany kupiec.

Odetchnąłem z ulgą, nawet nie zwróciłem uwagi, że wstrzymywałem oddech.

-Świetnie, kto jest związany ze smokiem, wystąp.

Przed szereg wyszedł tylko kupiec wraz z Barrym.

-Yhym, wy dwaj polecicie do smoczej jamy. Reszta ma pojawić się tutaj ze swoimi smokami jutro, o szóstej nad ranem. Może... - nie dokończyłem, ponieważ z mojej prawej strony zaszeleściły liście.

Odwróciłem się w tamtym kierunku i podszedłem do chaszczy. Jeszcze tego brakowało, żeby jakiś zwolennik podsłuchał nasze plany. Zanurzyłem się w krzakach. Liście zasłaniały mi widok. Gdy tylko ujrzałem zarysy postaci, chwyciłem ją i wyrzuciłem na polane, a następnie sam wyszedłem. Osobą podsłuchującą był Jeremy.

-Co ty tu robisz!? - zapytałem wkurzony.

-Jaa Emm... - jąkał się chłopak, rozglądając dookoła, szukając pomocy wśród pozostałych, jakby potrafiliby mu w jakikolwiek sposób pomoc. - Ja Szedłem za panem... żeby... no bo... ten... no... ja... ja chciałem się przyłączyć.

-Nie przyjmujemy dzieci. Spadaj stąd. Już, do domu. Rodzice cię pewnie szukają.

-Nie żyją. Proszę, mogę się przydać. Nie mam dokąd iść, proszę - błagał mnie chłopiec.

Odetchnąłem głęboko, przecierając otwartą dłonią twarz.

I co ja miałem niby zrobić?

-Dobra, jedziesz ze mną. Masz nie przeszkadzać i się mnie słuchać zrozumiano?

Jeremy żwawo pokiwał głową.

-Pytam, czy zrozumiano?

-Tak, będę się pana słuchał.

-Każdy mój rozkaz masz wykonać bez gadania.

-Tak jest.

-No to chodź, lecimy. Każdy wie, czym ma się zająć. Do roboty-powiedziałem i wsiadłem na Aarona. - wskakuj młody.

Już po chwili wzlecieliśmy w powietrze.

Teraz tylko trzeba było wyjaśnić sprawę reszcie.

Nieznana Where stories live. Discover now