Niepokonana #4

Depuis le début
                                    

Mogłam się nimi zająć na furmance, zaoszczędziłabym sobie kłopoty.

-Jak się nazywasz? - zapytał się mnie ich szef. - Jak się nazywasz!? - krzyknął, kiedy nie uzyskał mojej odpowiedzi.

-Komendancie, czy nie mówiłam ci wczoraj, żebyś lepiej tu nie wracał?

-Jesteś aresztowana za atak na funkcjonariuszy i komendanta A.S.Z.W.Ś. Wyrokiem jest śmierć, twoja egzekucja zostanie wykonana o zmierzchu na placu głównym.

-Na pewno ci to mówiłam, a ty mnie nie posłuchałeś. Nie ładnie. Będziesz musiał ponieść konsek...

-Panowie brać ją - przerwał mi.

Wtedy mężczyźni z jego świty podeszli do mnie, a barman popełnił dwa strategiczne błędy. Nie sprawdził, czy jestem uzbrojona i opuścił broń.

Bez ostrzeżenia, gwałtownym ruchem dobyłam mojego miecza, który przez ten cały czas spoczywał grzecznie przypięty do pasa. Obróciłam się dookoła własnej osi i uderzyłam w miecz przeciwnika, wytracając mu go z rąk. Barman z przerażenia upadł na ziemie i odczołgał się za bar. Nie będę się już nim martwić. Teraz problem stanowiły trzy postacie przede mną. Poczułam dłoń na ramieniu i bez zastanowienia obróciłam się z zamiarem ataku. Uderzyłam mężczyznę z pięści w twarz, a ten oszołomiony zatoczył się do tyłu. Kiedy złapał równowagę, podszedł do mnie i mnie chwycił. Wtem zobaczyłam ostatnią rzecz, jaką spodziewałam się tutaj zobaczyć.

Dwoje niebieskich jak ocean w czasie sztormu oczu patrzący się na mnie.

-Szlag - szepnęłam tylko i opuściłam miecz, ale wciąż byłam w pełnej gotowości, w każdej chwili mogłam go użyć. - Albo się odsuniecie, albo nie będę miała wyboru - syknęłam wściekła.

-Idziesz z nami - powiedział Chris, który stał obok młodego Blacka.

-Właśnie! Dla tego lepiej się poddaj dziewczynko! - krzyknął zza ich pleców dowódca.

-Puść mnie Black - wysyczałam.

- Bob! Ściągnij tu tę blondynę z wczoraj! - krzyknął do barmana, a we mnie zawrzała czysta furia.

Nie zważałam na ręce mojego brata i Cartera, które mnie wciąż trzymały. Jakimś cudem się wyrwałam z ich objęć. Zamachnęłam się mieczem na tego dupka i zanim zdążył zareagować, jego głowa potoczyła się w kierunku drzwi wejściowych.

-Konsekwencje - dokończyłam zdanie, które przerwał mi kilka chwil temu.

Przekroczyłam zwłoki i zgrabnie ominęłam płynąca ku szczeliną szkarłatną krew. Już miałam wychodzić, kiedy powstrzymała mnie ręka na ramieniu. Opuściłam głowę na dół, przekrzywiając ją lekko w lewo.

-Lepiej żebyś mnie puścił, zdrajco - wysyczałam rozjuszona.

-Larysso, wyrażaj się! - usłyszałam za sobą głos Tobiasza, a więc on był trzecią osobą.

Prychnęłam w odpowiedzi i strzepnęłam jego dłoń. Wyszłam na światło dzienne. Wokół baru, w półkolu stali ciekawscy mieszkańcy. Otaczali oni trzy smoki czerwony, niebieski oraz zielony i kolejnych trzech wojowników.

Mężczyźni ustawili się w szeregu, dobywając mieczy. Za nimi ustawiły się smoki, do których szyj były przymocowane łańcuchy, a ich końce spoczywały w rekach rycerzy. Kiedy spojrzałam w ślepia bestii, ujrzałam w nich ból.

-Przecież te wywłoki same zaraz zrobią krzywdę tymi wykałaczkami.

-Haha, na to, liczę.

-Dobrze wiecie, że to nas od nich nie uwolni. To nas przy nich trzyma, a na razie nie ma nikogo, kto mógłby nas od tego uwolnić.

Usłyszałam trzy głosy. Rozejrzałam się zdezorientowana dookoła. Nikt zdawał się nie słyszeć błagań dwóch mężczyzn i kobiety. Każdy z tłumu oglądał z zapartym tchem rozwój wydarzeń.

-Słyszy nas -powiedziała kobieta.

-Niemożliwe -usłyszałam tym razem szorstki, męski głos.

-Nie tylko ona - powiedział chłopięcy ton. - Spójrzcie, ten wojownik za nią.

Odwróciłam się gwałtownie do tyłu. Wszyscy mieli wciąż kaptury na głowach, ale Tobiasz i Chris mieli spojrzenie wlepione w rycerzy. Tylko Carter rozglądał się rozkojarzony. W końcu jego spojrzenie utknęło na mnie. Kiwnęłam głową, dając mu znak, że tez słyszę.

-Ale jak? -zapytał chłopięcy głos.

-Wybrani - powiedział mężczyzna.

Na wznak wszystkie trzy bestie upadły na kolana w pokłonie. Rycerze popatrzyli po sobie, nie wiedząc co się działo.

Najstarszy z nich wyjął zza paska ogromny bicz i zamachnął się nim na zwierzę. Carter i ja zareagowaliśmy w tym samym momencie. Z szybkością światła znaleźliśmy się przy mężczyźnie. Ja wyszarpnęłam jego narzędzie z dłoni, a młody Black przebił go swoim czarnym mieczem na wylot.

Oprawca upadł wpierw na kolana, aby później wyładować twarzą na kamiennych płytkach. Pozostała dwójka trwała w osłupieniu. Dopiero po chwili jeden z nich rzucił się na Cartera, a drugi na mnie. Żaden z nich nie zdążył dobiec. Smoki zionęły w ich kierunku ogniem, pozostawiając tylko kupki dymu.

-Wszystko w porządku? - zapytał Black, ale zignorowałam pytanie.

Jak oczarowana podeszłam do smoków, stanęłam naprzeciwko największego, niebieskiego. Ten pochylił głowę zrównując ją z moją.

-Pani -usłyszałam ponownie chropowaty, męski ton.

-Laro! Uważaj! - krzyknął mój brat.

-Spokojnie, nic nam nie zrobią - powiedziałam, a smok w odpowiedzi kiwnął głową. - Nic wam nie zrobię - powiedziałam, unosząc miecz do góry.

Przyłożyłam go do łańcucha i uderzeniem rozwaliłam jedno z ogniw. Łańcuch upadł na kamienie. Carter podszedł do zielonego smoka i uczynił dokładne to samo, kiedy ja zajmowałam się czerwonym.

-Jesteście wolne, lećcie znaleźć swoich jeźdźców.

- Dziękujemy - odpowiedziały niedowierzając.

Następnie każdy po kolei rozłożył swoje majestatyczne skrzydła. Zaczęły nimi machać, powodując podmuchy wiatru, następnie wzbiły się w powietrze, coraz wyżej i wyżej, aż w końcu zniknęły z naszego pola widzenia.

Od autorki.

Rozdział poprawiony na szybko, więc mogą się pojawić błędy.

Następny rozdział za 80 ☆☆☆☆

Nieznana Où les histoires vivent. Découvrez maintenant