Ch. 1. I'm free.

3.4K 217 68
                                    


   Wiatr otaczał ich ciała, wiał im nad głową, sprawiając, że włosy uciekały w różne strony. Ich oddechy były szybkie, lecz równomierne. Krew skapywała w dół i z cichym brzmieniem uderzała o porozkopywaną ziemię. Will z porozrywanym swetrem, Hannibal gotowy na śmierć. Obaj biorący ostatnie wdechy. Czy to będzie koniec gdy ich ciała uderzą o zimną taflę wody i z wolnym ruchem fala poniesie ich wzdłuż brzegu? Czy to koniec? 

 xxx

 Ostatnie liście spadały z drzew, a wiatr tańczył kradnąc przechodniom kapelusze i czapki. Will, od kilku dni obudzony ze śpiączki leżał w szpitalnym łóżku. Zimny wiatr dochodził zza uchylonego okna, muskając posiniaczoną od upadku skórę. Nie pamiętał wydarzeń sprzed pół roku; kojarzył jedynie snujący się przy jego uchu oddech Hannibala i metaliczny smak krwi.

 Uniósł się delikatnie na łóżku, mając lepszy dostęp do widoków zza okna. Jesień uciekała, a zima zbliżała się coraz bliżej. Jedna z ulubionych pór roku Grahama. Zawsze w zimowe wieczory zakładał za duże swetry, pił dużo herbaty. Zdarzało się, że zabierał Willy'ego na łyżwy. Tak było przez trzy lata, gdy ożenił się z Molly, matką Willy'ego. Graham od zawsze chciał mieć dzieci, ale nigdy nie miał na to czasu. Praca, która wypełniała jego cały grafik i zagrażała życiu jego bliskim, nie pozwalała na to. Za oknem ujrzał jak rodzice szli za rękę z dzieckiem. Drugie, nieco starsze, biegało za spadającymi liśćmi, starając się je uchwycić. Idealna rodzina, pomyślał. W jego głowie ponownie pojawił się obraz jego byłej żony i syna. Westchnął, czując zaciskającą się gulkę w gardle. Nie chciał myśleć o swojej rodzinie. Owszem, wspomnienia, które ich dotyczyły były przepiękne - dopóki nie pojawił się Hannibal, który zagrażał ich życiu. Ale teraz wolał to zostawić. Chciał nacieszyć się chwilą wolności, zwłaszcza, że niedługo opuści szpital i wróci do swojego codziennego życia. Ponownie wróci do swej pracy, jako agent, wieczory będzie spędzał z gromadą swoich psów. 

Will nie chciał tego tracić. Nie chciał zakładać rodziny, ani prowadzić nowego, fałszywego życia. Część go chciała łapać przestępców. Kto wie, może wiedza, że ktoś czuje się bezpieczny, sprawia, że i Will się tak czuje? 

 - William Graham? - do pokoju cicho weszła pielęgniarka z notesem. - Ktoś przyszedł pana odwiedzić. Kiwnął głową, lekko się uśmiechając. 

Zastanawiał się, kto mógłby o nim sobie przypomnieć? Przecież większość osób od niego uciekała, zamiast spędzać z nim czas. Nie był socjopatą, chociaż ostatnie wydarzenia mogły go w to wprowadzić. Ale był silny. Kontakt z ludźmi nie sprawiał mu kłopotu, ale Will po prostu źle się czuł wiedząc, że ludzie, z którymi przebywa, oceniają go. Wyrwany z zamyślenia przez wchodzącego Jack'a, uniósł się na łóżku, opierając głowę o zimną ścianę. 

 - Will? - po pomieszczeniu rozległ się jego niski głos. - Jak się czujesz? Przyjechałem po ciebie. 

 - Bywało gorzej. - westchnął głośno starając się ukryć niechęć rozmowy ze starym przyjacielem. 

- Miło, że wpadłeś, ale mogę wrócić do domu o własnych siłach. 

 - Czym? Twój samochód jest w Wolf Trap, wiesz, że to daleko. 

 - Są.. autobusy, taksówki. 

 - Czy jakiś autobus przejeżdża obok twojego domu? Nie sądzę, Will. Mieszkasz na bezludziu, z dala od miasta - zapauzował na chwilę. - Będzie ci lepiej, gdy ktoś będzie ci towarzyszył. 

 Wstając z łóżka, Will posłał Jackowi lekki uśmiech. Był spakowany, gotów do wyjścia, musiał jedynie zmienić ciuchy. Wyszedł więc z sali z jedną torbą, szukając toalety włóczył się po korytarzu. W końcu znalazł jedną, za pomocą miłej pani. Znajdując się w środku, zdjął z siebie szpitalne ciuchy. Przez chwilę przyglądał się swoim ranom na ciele. Chciał wrócić do momentów, kiedy jego skóra była gładka i nieskazitelna. Niestety, teraz, pomijając barwiste siniaki i psujące wizerunek blizny, które sprawiały, że Will widząc się w odbiciu lustra, zakrywał się, były również blizny na twarzy. Odkąd Czerwony Smok wbił Grahamowi nóż w prawy polik, agent starał się chować własną twarz. Nawet przed samym sobą. Założył na siebie ciuchy przyniesione przez Crawforda. Wychodząc, zauważył Jack'a stojącego przy sali, opartego o ścianę. Will nie miał przy sobie żadnego bagażu, wszystko zostawił w domu. Jedynie jego stara, podarta i zakrwawiona koszula była w torbie trzymanej przez Jacka. 

 - Jak się czujesz, Will? - Jack ruszył za Grahamem w stronę wyjścia. 

 - Daj spokój z tym pytaniem. Wszystko ze mną w porządku. - odchrząknął. - Bywało przecież gorzej. 

 - Nie ważne jak źle z tobą bylo, nie próbowałeś się zabić.. Do teraz. 

 - To nie było samobójstwo. Próbowałem zabrać diabła na swoje miejsce. Do piekła. Tam, gdzie powinien być od początku. 

 - Przynajmniej próbowałeś.

 - Nie mogę powiedzieć czy się udało, nie wiedząc, co się stało. 

 Jack zatrzymał się na korytarzu i spojrzał na podłogę. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale sam diabeł trzymał go za gardło. Nie mógł przez chwilę wydusić żadnego słowa, a pot wstąpił na jego czoło.

 - Jack? - brunet niepewnie podszedł bliżej. - Jest coś, co chcesz mi powiedzieć? 

 - Ciebie jeszcze dało się uratować.. - Crawford z trudem wymówił te słowa. - Gorzej było z Lecterem. 

 Will drgnął. Jego ciało przeszły prądy, a włoski na karku stanęły dęba. Zaczął zastanawiać się, czy plan dotyczący śmierci Hannibala się powiódł, czy to tylko puste słowa skrywające prawdę. W końcu był gotów umrzeć u jego boku. Przez chwilę świat, w którym się znajdował, zwolnił, a przebywający tam ludzie zaczęli znikać. 

 - Czy Hannibal Lecter... 

 - Nie żyje, Will.  

[HANNIGRAM] ✘  Beautiful Crime ✘Where stories live. Discover now