Nieznana #1

14.4K 1.1K 60
                                    

Jechałam moim czarnym ogierem do miasta. Droga minęła spokojnie. Na miejsce dojechałam późnym wieczorem. Wjechałam na dziedziniec kasztelu Barona Holenstera. Była to potężna budowla. Ogromne drzwi z ciemnego dębu były w centralnej części budowli. Prowadziły do nich marmurowe schody. Zeszłam ze swojego konia i skierowałam się ku wejściu. Moja peleryna powiewała na wietrze, a gdzieniegdzie była pobrudzona zaschniętą krwią. Przy drzwiach stał kamerdyner, z niemałym przerażeniem otworzył mi drzwi. Środek pomieszczenia był bogato ozdobiony. Widziałam już bogatsze miejsca u innych zleceniodawców, ale to było utrzymywane na całkiem dobrym poziomie.

Przechodząc przez korytarze, widziałam spojrzenia posyłane mi przez służbę, która od razu zmieniała kierunek marszu w odwrotną stronę jak najdalej ode mnie. Dobrze wiedzieli kim, byłam. Nawet jeśli widzieli same oczy, ponieważ reszta twarzy była zasłonięta przez chustę i kaptur tak charakterystyczny dla mnie.

Otworzyłam z impetem drzwi na końcu korytarza. W środku znajdował się baron wraz z jakimś szlachcicem.

Baron był niskim i grubym mężczyzną po pięćdziesiątce. Miał długą siwą brodę i prawie w ogóle nie miał włosów na głowie. Jego gość był wysoki i chudy. Obaj byli ubrani, jak na wysoko postawionych ludzi wypadało, czyli z przesadą.

-Zadanie wykonane - szlachcic popatrzył na mnie jak wszyscy, czyli z szokiem i przerażeniem, już się do tego przyzwyczaiłam.

Wyciągnęłam rękę spod peleryny po zapłatę.

-Przepraszam Cię na chwile Marwinie -zwrócił się baron do swojego gościa. Dopiero gdy szlachcic wyszedł, przeszedł do sedna. - Wszyscy na pewno nie żyją?

Podniosłam głowę i spojrzałam na niego oczami pełnymi grozy. Ten wzrok wywoływał u wszystkich chęć natychmiastowej ucieczki.

-Ttak o...oczywiście. Ymm tysiąc dwieście Ruensów -powiedział, wyciągając do mnie rękę z ciemnym woreczkiem. Wzięłam go i już mnie nie było.

Wyszłam z kasztelu również przez główne drzwi. Stanęłam na szczycie schodów i popatrzyłam w dal. Na jasny księżyc świecący z mocą na ciemnym niebie.

Nagle usłyszałam coś z mojej prawej strony, znałam ten dźwięk aż za dobrze. W ułamku sekundy odchyliłam się do tyłu, a centymetr przed moją twarzą ze świstem przeleciała strzała. Wbiła się ona we framugę drzwi. Podeszłam do niej. Była pięknie wykonana, spoglądając na nią, wiedziałam, że była też świetnie wyważona. Do zielonych piór przywiązana została karteczka.

"Znalazłem cię."

Przez te dwa słowa znowu musiałam uciekać.

On mnie ściga i nigdy nie przestanie, chyba że to ja dopadnę jego.

W tamtej chwili coś we mnie pękło. Nie miałam zamiaru już dłużej uciekać, on musiał zapłacić za to wszystko. 

Nie mogę dłużej się go bać.

Pora wrócić do domu...

Nieznana Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz