65. 𝐖𝐲𝐳𝐧𝐚𝐧𝐢𝐞 𝐰𝐢𝐧𝐲

345 21 1
                                    

Ciężko zmierzyć się ze sobą samym. Ze swoim życiem, które nie raz jest wystarczająco bolesne. Nikt nie lubi wychodzić poza strefy komfortu, odtwarzać w głowie traumy i zwierzać się z głęboko skrywanych leków. A ja musiałam, wiedziałam, że do tego dojdzie, gdy wraz z bratem przekroczę próg ośrodka odwykowego.
Cała drogę odtwarzałam w głowie możliwe scenariusze tej rozmowy, jednocześnie patrząc nieobecnie przez okno. Obok mnie na tylnym siedzeniu był Fez, który co jakoś czas urywał rozmowę z Luke'iem i starał się zbadać moje nastawienie. Raz szturchał kolanem moją nogę, a innym patrzył na mnie, aż odwzajemniłam spojrzenie i sztucznie się uśmiechnęłam. Wiedział, że udaję, ale milczał, dając mi kolejne minuty spokojnych rozmyśleń. Miałam dość czasu, żeby zdać sobie sprawę, że nie chcę rozmawiać z kimkolwiek, odpowiadać na głupie pytania typu: jak się czuje. Dlatego, gdy Luke na parkingu zadał to pytanie, nie odpowiedziałam.
- Dasz nam chwilę?- powiedział do niego Fezco, na co mój brat wyjął kluczyki ze stacyjki i spojrzał na mnie w zamyśleniu.
- Poczekam przed wejściem.- rzucił do mnie, po czym wyszedł z samochodu i poszedł zapalić przed budynkiem.
Panowała chwila ciszy, w czasie której patrzyłam z obawą ja budynek.
- Twój brat nie jest zbyt domyślny.- zauważył Fez, zaskakując mnie.- Pali skręta przed ośrodkiem odwykowym.- wyjaśniła, a ja siłą wyższą cicho się zaśmiałam.- Wiem, że nie chcesz tam iść. Też bym kurwa nie chciał, ale...
- Ale dam sobie radę?- spytałam, przywołując to jego, to Luke'a i mamy słowa. Zbyt wiele razy ktoś to mówił, choć te nie miały znaczenia.
- Tia, to też. Ale chciałem powiedzieć, że jeśli teraz tego nie zrobisz, to będziesz kiedyś żałować. Cholernie. Jeśli to ci pomoże, przypomnij sobie ostatni rok, albo trzy. Wszystkie kłótnie, spory i łzy, które nie powinny popłynąć w rodzinnym domu. W twoim domu. Wyrzuć z siebie to wszystko, a potem poczujesz ulgę.
- Albo wyrzuty.
- Nie, twój ojciec musi to usłyszeć, żeby wciąż się w garść. A ty musisz w końcu to powiedzieć. Mówiłaś o tym psycholożce?
- Fez...- przyciągnęłam, by ten wycofał się z rozmowy o moim stanie psychicznym.
- Po prostu to zrób, a będzie ci lepiej.- wyjaśniłam, a ja spojrzałam mu w oczy.
Zbliżyłam się powoli do chłopaka, by pocałować go trzęsącymi się ze strachu wargami.
- Nie wejdę tam.- szepnęłam, po odsunięciu się.
- Wejdziesz. Idź.- zachęcał mnie łagodnie Fez, aż w końcu się przełamałam i wyszłam z samochodu brata, kierując się do wejścia.
Potem nie było wcale łatwiej, nawet stojąc już w pokoju ojca i obserwując zdenerwowanego Luke'a. A zwłaszcza, gdy do środka po spotkaniu wrócił nasz ojciec. Wtedy zdecydowanie chciałam wyjść. Ale i do tego nie mogłam się przełamać.
- Luke.- powiedział zdziwiony ojciec, na co mój brat schował ręce do kieszeni ze spuszczoną głową.- Nie wiedziałem, że...przyjedziesz. Przyjedziecie.
- Tak to miała być...- urwał Luke, patrząc na mnie.- niespodzianka.
- Tak.- przytaknął najstarszy, po czym usiadł na krześle przy oknie w ciszy.
Nikt z nas nie mógł zacząć. Milczeliśmy, aż ojciec nie spytał o matkę.
- Jest w pracy. Dużo ostatnio pracuje, żeby się czymś zająć.- wyjaśnił jej Luke, a nasz ojciec przytaknął głową.
Znów cisza, która z trudem przerwał tym razem mój brat.
- Było mi ciężko.- rzucił nagle.- Wyjechać, nie odzywać się nawet na święta, czy urodziny. Ale najbardziej żałowałem tego, że cię zawiodłem. Pod każdym względem.
- To nie prawda, nie pod każdym. Oczywiście, że byłeś kłopotliwym dzieckiem...Emily też, chociaż ty, miałem wrażenie, czerpałeś przyjemność z pogrążania się. Bójki, wyrzucenie na ławkę, przypadkowi znajomi, alkohol...
- Kto to mówi?- spytał, a ja spiorunowałam brata wzrokiem.- W przeciwieństwie do ciebie byłem nastolatkiem, nie dorosłym, który powinien być odpowiedzialny i obecny w życiu dzieci.
- Byłem na każdym twoim meczu.
- Bo mama cię tam ciągnęła. A ile razy rozmawiałeś z moimi znajomymi? Ile razy w ogóle przyprowadzałem ich do domu, ignorując możliwość, że znów będziecie się z mamą kłócić?
- W każdym domu czasem dochodzi do kłótni?
- Bez powodu?- drążył, nakręcając się coraz bardziej.
Ja z kolei stałam pod ścianą, jakby niewidzialna, słuchając i biorąc do siebie każde zdanie ze słów zarówno brata jak i ojca.
- Każdy ma problemy w relacji.- wyjaśnił nasz ojciec, widocznie wymuszenie spokojnym głosem.
- A liczyłeś te wasze problemy na przestrzeni cholernych lat?
- Nie przeklinaj.
- Serio? Nie przeklinaj? Mam ponad dwadzieścia lat, nie każ mi uważać na słownictwo. Już jebać fakt, że ćpałeś, że pogrążyłeś się w tej chorobie, ale kurwa zniszczyłeś nam dzieciństwo.
- Nie prawda. Robiłem wszystko, żebyście byli szczęśliwi.
- Jacy? Szczęśliwi? Co to znaczy? Co takiego robiłeś?
- Zabierałem was...
- A, tak, zabierałeś tu i tam, ale za każdym razem, na każdej wycieczce dochodziło do afer, a my żałowaliśmy, ze nie zostaliśmy w domu!
- Nie krzycz.
- Przestań mnie upominać.
- Nie chcę słuchać twoich wyrzutów, które są wyssane z palce!- krzyknął tym razem nasz ojciec, a ja zamarłam, wgapiając się w jego gniewne spojrzenie, które wiedziałam zbyt wiele razy.- Tylko po to tu jesteś?! Żeby znowu wszystko spieprzyć?!
- Nie, żeby to kurwa naprawić! Żeby naprawić tą popieprzoną rodzinę!- na te słowa mój ojciec wstał z krzesła.
- Ma rację.- powiedziałam nagle, zaskakując wszystkich. Spuściłam głowę, przytłoczona ich spojrzeniami.- Jest popieprzona z winy nas wszystkich. Luke jest kłopotliwy, mama uległa, ty zaborczy, a ja...a ja jestem w cieniu, nie mówiąc jak nienawidzę swojego życia. I ma rację co do wycieczek, do kłótni. My...- urwałam, nie mogąc ująć swoich myśli w słowa.- Cieszyliśmy się nimi do czasu, aż coś cię nie wkurzyło. To nie zrozumienie słów mamy, którą prędko zwyzywałeś, albo krzywego spojrzenia obcych ludzi na ulicy. W domu często zamykaliśmy się w pokoju Luke'a i...tam czekaliśmy na koniec waszych kłótni, aż...wszystko się uspokoiło. Potem Luke zaczął działać, nie mogąc znieść ciągłych krzyków, ale jemu się obrywało, jak mi po jego wyjeździe, gdy broniłam mamy. Wtedy zazwyczaj wychodziłam oknem i nocowałam u Feza...
- Nocowałaś u dilera?- spytał mnie ojciec, ignorując moje poprzednie słowa.- Przecież on ma w domu broń, sam widziałem. Nie znałaś go, wciąż nie znasz, a pewnie nadal się z nim spotykasz.
- Nie, nie spotykam. Ja go kocham.- wyznałam, na co ten znów usiadł, kręcąc głową.
- Co ja zrobiłem nie tak, co? Patrzę na was i...nie wiem.
- Emi...- zaczął Luke, kierując się do wyjścia, ale ja prędko znów się odezwałam.
- Kocham go, bo mnie wspierał, gdy w domu były kłótnie. Bo przy mnie był, słuchał mnie i nie oceniał, jak ty.- wyrzuciłam z siebie.- I będę z nim chodzić, bo nie skrzywdzi mnie tak, jak ty mamę. Nie sprawi, że poczuję się jak śmieć, że dzieci będą czuły się winne każdej awantury, każdego złego spojrzenia i gniewu. Nie kochałeś nas, wciąż nas nie kochasz, bo nie umiesz pokochać nawet mamy. Kochać to widzieć czyjeś wady, walczyć z własnymi dla dobra drugiej osoby, a nie ją oceniać i ranić. Robiłeś to zawsze, stawiałeś na swoim, aż zniszczyłeś naszą rodzinę. To nie prochy, a ty. Po prostu ty. Robiłeś to tak dobrze, że mam wrażenie, jakbyś całe moje życie był pod wpływem heroiny, a nie ostatnie kilka lat. Gdy stąd wyjdziesz, nie zmienisz nic. Nawet bez narkotyków wciąż będziesz tą samą osobą, a ja...ja nie chcę być jej dzieckiem.
- Emi, chodź.- szepnął do mnie brat.
Fakt, ostatnie słowa były zbyt trafne, a przyjechaliśmy tu, by wesprzeć i pogodzić się z ojcem. Ale nigdy rozmowy w naszej rodzinie nie kończyły się normalnie. Spuściłam głowę, idąc ku drzwiom.
- Ja was nie kochałem?- odezwał się nasz ojciec, przez którego znów się zawahaliśmy w przejściu.- Kto tak powiedział?
- Nikt nie musiał.- odpowiedział mu Luke.- My to widzimy do dziś.
- Ale ja was kocham. Mimo waszych...wad. Jesteście moimi dziećmi i choć tego nigdy nie mówię, to kocham was.- wyjaśnił łagodnym jakby głosem. Spojrzałam przez łzy na brata, który również nie wiedział jak na to zareagować.- Usiądźcie. Proszę.






Heeeej
Jest rozdział i zaraz wrzucę wam dodatek o trochę innej tematyce! Wyczekujcie i komentujecie!

𝐼𝑛 𝑒𝑢𝑝ℎ𝑜𝑟𝑖𝑎Where stories live. Discover now