25. 𝐃𝐨 𝐤𝐫𝐰𝐢 𝐰 𝐳̇𝐲𝐥𝐚𝐜𝐡

559 37 9
                                    

Przyjaźń. Relacja między ludźmi charakteryzująca się wsparciem, zrozumieniem i wzajemnej pomocy. Ponoć przyjaciół poznaje się w biedzie. Nic bardziej mylnego. Przyjaciół poznaje się po tym, że ci ufają, ale nie zawsze widzą to, co przeżywasz. Nie mają pojęcia.

Wyciągnęłam słuchawkę z ucha, przysłuchując się kłótni rodziców.
- Uspokój się, proszę.
- Co się uspokój?! Jesteś głupia, czy tylko udajesz?!
- Proszę...
Odłożyłam laptopa obok siebie, by podkulić nogi pod brodę i objąć je rękoma.
- No idź! Idź do swojego synusia! No idź!
- Przestań, proszę cię!
- Oboje jesteście tak samo pierdolnięci!
- Nie krzycz, bo sąsiedzi usłyszą!
- I co?! Niech słyszą jaka z ciebie matka! Pierdolona szmata!
- Nie mów tak!
Wołali i wołali, a ja nie byłam w stanie się ruszyć. Bo co miałabym zrobić? Wyjść przez okno? Zasnąć w łóżku? Nie ma nic gorszego niż kłótnia rodziców, w czasie której czujesz się niepotrzebna, winna, całkowicie pusta i nic nie znacząca.
Siedziałam tak trzydzieści minut, może godzinę, aż zeszłam z łóżka, by wyjść cicho z mojego pokoju i zamknąć się w łazience. Usiadłam na wannie, patrząc na sufit z bólem. Nie był to ból cielesny, a ten wewnętrzny, o którym już wspominałam, że jest nie do zniesienia. Mogłam uciec do Feza, albo do przyjaciółek, ale nie miałam siły. Jedynie zamknęłam się w łazience, spędzając tam kolejne długie minuty. W końcu poczułam nieznośnie zatkany nos, więc podeszłam do umywalki, by wyjąć z szafki pod nią chusteczki. Wysmarkałam się w jedną, po czym chciałam wrzucić ją do kosza na śmierci. Coś jednak mnie zatrzymało. Kucnęłam przy śmietniku, otwierając jego pokrywę. W środku było sporo odłamków szkła, które najwidoczniej ojciec znów stłukł. Wyjęłam kawałek szklanki, przyglądając się mu. W końcu wytarłam nos ręką, wstałam i stanęłam przy umywalce. Kusiło, bardzo kusiło, żeby coś zrobić, cokolwiek, żeby to ustało. Było kilka możliwości, ale te odłamki wywarły na mnie jedną z nich. Podwinęłam rękaw bluzy, po czym złapałam znów za szkło. Przyłożyłam jego ostry koniec do nadgarstka, wahając się. Zrób to, myślałam. Zrób to, idiotko. Łzy spłynęły mi po policzkach, a gardło i usta zaschły. Nie mogłam patrzeć na swoją twarz w lustrze, więc patrzyłam tylko na ręce, które trzęsły się od płaczu. Poddałam się. Odłożyłam szkło do umywalki, chowając twarz w dłoniach.

Po chwili wróciłam do swojego pokoju. Ja dole zdawało się być ciszej, jednak nic bardziej mylnego. Usiadłam znów na łóżku, biorąc na kolana laptopa.

Emily: Hej, co robisz?

Napisałam do Feza, potem skopiowałam wiadomość o wysłałam każdej z przyjaciółek. Nie na grupie, a prywatnie, by każda odczytała. Pierwsza odpisała Kat.

Kat: Czytam to gówno, żeby poprawić ocenę.
Emily: Miałam gdzieś notatki, jak chcesz.
Kat: Ethan mi niż wysłał, dzięki.

Przygryzłam drżącą wargę, zerkając na tą wiadomość. Potem pojawiły się kolejne odpowiedzi.

Maddy: Jestem z Nate'm. Wciąż jest wkurzony za to, co mu powiedziałaś, więc...nie pisz dzisiaj.

- Żart chyba.- szepnęłam pod nosem.

Cassie: Jestem na zakupach z Maddy.

Zmarszczyłam brwi zdziwiona. Prędko więc odpisałam.

Emily: Z Maddy?
Cassie: Jasne, dlaczego pytasz?
Emily: Nie ważne. Miłej zabawy.
Cassie: Dzięki :*

Fez nawet nie odczytał, co pewnie miało jakieś uzasadnienie, ale w tamtym momencie czułam się tak bardzo samotna, że pragnęłam, żeby odpisał. Żeby ktokolwiek z tej czwórki miał dla mnie czas. Położyłam się na boku, zwinięta w kłębek, gdy do mojej głowy wpadła jeszcze jedna osoba. Fez by mnie za to zabił, ale...nie odpisał.

- Hej.- powiedziała pod odebraniu telefonu Rue.- Co tam?
- Hej, mam...mam sprawę.
- Okej, jaką?- spytała zdziwiona, a ja spojrzałam przez okno, gdzie było już ciemno.
- Potrzebuje czegoś. Czegokolwiek. Może być to, co dałaś mi na imprezie...
- Chcesz prochy? Po co?
- Zapłacę.
- Sama nie mam od kogo brać, Emily, więc...więc nie mam.
- A znasz może jakiegoś...- urwałam z zawahaniem.- Dilera?
- Em, obie go znamy.- rzuciła, jakby to było oczywiste.
- Nie Fezco, kogoś innego, kto nie będzie mieć oporów, żeby nam sprzedać.
- Fez pewnie kogoś zna.
- Nie może się dowiedzieć, Rue. To tylko ten raz, okej?
- Dobra, jest taki jeden gościu. Strasznie dziwny, ale może sprzeda. Wyśle ci adres.
- Dzięki.- odpowiedziałam, a gdy otrzymałam adres w wiadomości, narzuciłam na siebie dresy i wyszłam oknem do podanego przez Rue miejsca. Było to na skrajach miasta, ale zależało mi na tyle, żeby zignorować głos w głowie, że to niebezpieczne. Zapukałam do drzwi meliny, która po chwili stanęła przed moimi oczami.
- Czego?- spytał chłopak koło trzydziestki. Miał na sobie dres i nie wyglądał na bezpiecznego gościa.
- Koleżanka dała mi twój adres. Rue Bennett.
- A.- zaśmiał się.- Jeszcze nie zdechła?
- Nie.- odpowiedziałam zakłopotana.
- O, spoko. Też chcesz prochy?
- Em...w sumie to...tak.
- Po znajomości nie ma zniżki, nie licz na to.
- Spoko, domyślam się.
- Co chcesz? Miękkie? Twarde?- pytał, a ja się zastanowiłam chwilę.
- Twarde. Chyba.- wydukałam.
- Super, amfa? Hera?
- To, co brała Rue.
- Mocny zestaw.- stwierdził, krzyżując ręce na piersiach. Nie wyglądasz na ćpunkę.
- Bo nią nie jestem.
- Może jesteś z policji, co?
- Chcesz mi sprzedać praktycznie na ulicy, więc nie jesteś zbyt dyskretny.- wyjaśniłam ku jego zdziwieniu.- Chcę jedną działkę, zapłacę.
- Raczej.- rzucił, po czym cofnął się do mieszkania, by przynieść mi woreczek z białym proszkiem.- Pięćdziesiąt.
Wyjęłam więc pieniądze i podałam mu je. Mężczyzna przeliczył hajs, a gdy się zgadzało dał mi narkotyki.
- Jakbyś się uzależniła i chciała więcej, to wbijaj. Za dziesiątą działką jest zniżka.
- To żart?- spytałam, na co ten wzruszył ramionami.- Boże...- szepnęłam na odchodne.
Schowałam prędko działkę do kieszeni bluzy i ruszyłam w stronę domu. Weszłam do niego tak, jak z niego wyszłam. Przez okno w pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz, po czym wysyłałam część proszku na biurku. Zrobiłam to tak samo, jak wtedy Rue na imprezie. Równe kreski zrobione kartą i wciągnięte przez zwinięty papierek. Wzięłam dwie kreski, a resztę narkotyku schowałam do szafki nocnej. Usiadłam po turecku na dywanie, czekając, aż prochy zadziałają.

Obudziłam się na dywanie, tam gdzie wczoraj zasnęłam, choć samego momentu stracenia świadomości nie pamiętałam. Przetarłam oczy, próbując się ogarnąć, jednak jak kiedyś zauważył Fez, gdy narkotyki przestają działać, przychodzi osłabienie i zmęczenie jak na ostrym kacu oraz niski poziom tego, co daje nam szczęście, przez co mamy myśli samobójcze i ochotę pozostania w bezpiecznym miejscu. Nic fajnego. Złapałam za telefon, który pozostawiłam w nocy na łóżku, przeglądając wiadomości na nim.

Fez: Sory, byłem zajęty. Co tam?

Cassie: Myślicie, że różowa krata pogrubia?
Maddy: Jak cholera.
Cassie: Kupiłam tą sukienkę, ale chyba oddam za grosze. Nie mogę na nią patrzeć.
Kat: To po co ją kupowałaś?

Żadne z nich nie miało pojęcia, co właśnie zaszło. Nie mogłam wyjaśnić skąd ta myśl o naćpaniu się, czy okaleczeniu. Przecież nigdy bym się nie pocięła, a jednak w tamtym momencie to było jakby silniejsze. Cieszyłam się mimo wszystko, że wybrałam prochy, a nie odłamek szkła. Chociaż konsekwencje były podobne. Czułam się tego dnia, jakby w istocie nie żyła.




Hej kochani, to jest rozdział wczorajszy, którego nie zdążyłam dodać. Postaram się dzisiaj dodać dzisiejszy ❤️👏 co myślicie o sytuacji Emily w domu? Powinna powiedzieć przyjaciółkom o tym, co przeżywa? Fez dowie się o prochach?

𝐼𝑛 𝑒𝑢𝑝ℎ𝑜𝑟𝑖𝑎Where stories live. Discover now